W polskiej polityce wygrywa ilość, a nie jakość
W świecie naszej rodzimej polityki tendencje do tego, by robić z igły widły, to już niechlubny standard. Afery pojawiające się w ostatnich czasach, które media nakręcają jak chore spirale, są tematami zastępczymi. Wszystkie tematy typu "czy Katyń to ludobójstwo?" są żenującym objawem ignorancji elity politycznej dla narodu. Na życie przeciętnego Polaka wielkiego wpływu nie będzie miała amerykańska tarcza, obsada uroczystości rocznicowych ważnego wydarzenia historycznego, czy też styl wręczenia medali naszym siatkarzom.
Prawdziwe problemy
Gospodarka, czyli problem, który powinien być priorytetem rządzących, ustępuje miejsca banałom. Po wyborach parlamentarnych łudziłem się, iż nowa ekipa bardziej przykładnie zajmie się tematem poprawy ekonomicznych standardów przeciętnego Polaka. Poprzednia koalicja, będąca najdziwniejszym tworem politycznym III RP, konserwatywna, a zarazem kontrowersyjna frakcja pseudo-patriotów i "obrońców ludu" skupiła się na walce z układem, oraz pretensjami do całego świata o krzywdy i cierpienia wyrządzone Polsce. Problemy typu: dlaczego wszystko w Polsce drożeje, a średnia pensja stoi w miejscu zdawał się nie interesować owych "wodzów narodu".
W momencie, gdy nastały czasy "zielonej euforii", kiedy wszyscy czekali na nadejście nowej Irlandii, nikt nie wiedział o czym tak naprawdę mówił Donald Tusk i jego poplecznicy. Zdaje się, że chodziło o to, by w Polsce po kilku latach jego nieudolnych rządów zostało 4,5 miliona mieszkańców. Reszta ogarnięta szaloną frustracją pomieszkiwałby u naszych zachodnich sąsiadów. Wszystko jednak udaremnił kryzys! On zahamował misterny plan Donalda Tuska. Na zachodzie z powodu problemów finansowych zaczęło maleć zapotrzebowanie na tanią siłę roboczą z Polski. Emigracja wyhamowała i to sprawiło, że należało skupić się znów na sprawach pobocznych. Rząd przestał doceniać wagę gospodarki, gdy ta stała się nierentowną inwestycją. Od czasu do czasu słychać głosy, że nie jest źle. Jednakże ogólnie dobrze znosimy kryzys. Umilkły głosy PO jakoby to ich praca przynosiła tak dobre owoce. W walce o wyborców sprawy ekonomiczne znów przestały się liczyć.
Potrzeba jest matką wynalazku
Do takiego zdania doszli już wszyscy liczący się na scenie politycznej gracze. Dzięki temu produkują nam wynalazki marketingowe, takie jak "afera", "mafia", "układ", itp. Zatrważająca jest jednak podatność społeczeństwa na takie rozgrywki. Gdyby Polacy głośno zaprotestowali przeciwko takiemu uprawianiu polityki, to partie szybko dostosowałby się do wymagań wyborców.
W końcu jesteśmy pod pewnymi względami ich klientelą i "kupujemy" towar wyprodukowany przez tych "wielkich wynalazców". Protest jednak nie ma racji bytu w tak ogłupianym przez media środowisku. To, co powiedzą w popołudniowym wydaniu wiadomości, uznajemy za świętość nie do podważenia. To, że kogoś się o coś oskarża, automatycznie oznacza jego winę. W wyrabianiu szybkich i bardzo zmiennych osądów Polacy są chyba mistrzami świata. Ułatwia to polityczną batalię o władzę, jednak zdecydowanie utrudnia poprawienie naszej sytuacji bytowej.
Alternatywy?
Szerszych alternatyw dla zaistniałej sytuacji, w moim osobistym odczuciu, na chwilę obecną nie ma. Jednak są jakieś drogi wyboru. Sytuacja, która nie pozostawia nam wyjścia, kojarzy mi się z zakładem psychiatrycznym. Nie wierzę, by cała Polska była chora psychicznie! Polska scena polityczna jest od dawna bardzo słaba, jednak nie dajmy się zwariować. Paradoksalnie rozwiązaniem może być głosowanie w kolejnych wyborach na… "wariatów”. Często o ludziach pokroju Janusza Korwina Mikke tak się właśnie mówi. Jednak może te persony wniosą coś lepszego do zaistniałego bałaganu. Kto nie zaryzykuje, ten nie zyska. Polacy na dobrą sprawę nie mają już czego ryzykować, dlatego wierzę, że zmiany nastąpią już wkrótce.
Karol Żak