W polskiej polityce niestety nie ma kryzysu
Czy to, co się dzieje w polskiej polityce to kryzys? Niestety, nie. Żałuję, że to nie jest kryzys z prostego powodu. Otóż kryzys to czas przesilenia, czas – by nawiązać do analogii medycznych – gdy organizm walczy, a w wyniku tego przesilenia albo przegrywa, albo odradza się. Jest to więc moment przełomowy. A ja niestety w obecnym koalicyjnym przeciąganiu liny jeszcze żadnych zwiastunów przełomu nie widzę. Dlatego żałuję, że przynajmniej do tej pory nie wygląda to na kryzys.
09.08.2007 | aktual.: 25.09.2007 12:06
Zamiast zwiastunów przełomu widzimy chyba osłabiającą się zdolność liderów PiS do utrzymywania wrażenia, że w pełni kontrolują sytuację, ba, że wręcz tę sytuację stwarzają. Trwa to trochę zbyt długo i dwaj pozostali przywódcy koalicyjni, a szczególnie Lepper zyskali co najmniej chwilę oddechu, a nawet próbują przejść do kontrofensywy, niezależnie od tego, jak farsowo by to wyglądało. To trochę farsa i ma tu rację jeden z liderów PiS mówiąc, że nie wygląda poważnie, gdy LPR, partia borykająca się z problemem utrzymania minimalnego poparcia proponuje zmianę premiera. Lepper wybiera inną taktykę: idzie sprawdzoną drogą sięgania do taśm podobno kompromitujących głównego koalicjanta i straszy „porażającymi” informacjami, które zna. Ale to znów nie wygląda na zapowiedź przełomu, takie metody to przecież raczej podążanie utartą ścieżką polskiej polityki.
O kontynuacji świadczy też, że od paru tygodni nauczyliśmy się już, iż to, co zwykle kojarzone jest z krótkim momentem czasowym, czyli „zerwanie koalicji” jest raczej długotrwałym procesem. I politycy kłócą się nie o to, czy zerwanie koalicji to dobra, czy zła rzecz, lecz o to, czy w ogóle ten fakt zaistniał. To właśnie kontynuacja: przypomnę, że po szczycie w Brukseli spór był nie o to, czy to, co osiągnięto, jest dobre, czy złe, lecz o to, co właściwie osiągnięto. Polscy politycy spierają się nie o to, w którą stronę warto iść, lecz o to, czy w ogóle można iść gdziekolwiek, czy chód jako taki jest możliwy. To oznacza, że nie ma wśród nich jasności co do spraw podstawowych, która to jasność dopiero może być wstępem do prawdziwego sporu politycznego. Jesteśmy więc nie tyle na etapie nadmiernego nasycenia polityką, przeciwnie, jesteśmy na etapie „przedpolitycznym”. Tę przedpolityczną fazę widać też w używanych metodach. Przecież teraz oni nie pokazują odmiennych wizji Polski, lecz to, kto jest bardziej winny
i na kogo są gorsze taśmy. PiS, partia, która tak wielką wagę – i słusznie – przywiązywała do naprawy państwa, zdaje się teraz zbyt zajęta prowadzeniem gry taktycznej. Oczywiście, jej liderzy powiedzieliby, że jest to konieczne dla stworzenia możliwości rzeczywistej naprawy państwa, lecz czy czasami środki nie przesłaniają celów? Uważam więc, że nie mają racji ci, którzy mówią, że polskie życie publiczne jest nadmiernie nasycone polityką. Spór o rolę p. Anety Krawczyk czy posła Łyżwińskiego, o ewentualne taśmy Leppera, to nie jest spór polityczny. To jest raczej jakiś rodzaj prymitywnego telewizyjnego „reality show”. Ale nie można wykluczyć, że w wyniku tego procesu dojdzie jednak do przedwczesnych wyborów czy też do jakiejś innej rekonfiguracji politycznej nawet w ramach obecnego parlamentu (wotum nieufności?). Niestety, moim zdaniem także i takie zmiany nie muszą stanowić przełomu. Jest bowiem mocno prawdopodobne, że np. w wyniku wyborów odtworzy się podobny układ, a nawet, gdyby partią rządzącą stała się
PO, to wiemy o tej partii naprawdę niewiele: z kim i jak chciałaby rządzić. Czyli – PO nie ma chyba jasnego obrazu przyszłości, co pozwala sądzić, że powieliłaby jako być może główny koalicjant (z kimkolwiek) wiele mechanizmów obecnych.
Zmiana w polskiej polityce pewnie przyjdzie wtedy, gdy przedstawiciele nowych grup profesjonalistów (o ile wszyscy już nie będą w Anglii), także osoby do tej pory polityką niezainteresowane, dalej - ci, którzy próbują znaleźć swe miejsce w gospodarce rynkowej, a także tzw. sfera budżetowa, zechcą dla poprawy swej sytuacji użyć kartki wyborczej. Ale to przyszłość. Na razie, zmęczeni ludzie, jak donosi sondaż w GW najczęściej chcieliby jako premiera Kazimierza Marcinkiewicza. To pokazuje, że w sytuacji braku prawdziwego i cywilizowanego sporu politycznego ludzie – jak inżynier Mamoń – lubią znane piosenki.
Prof. Andrzej Rychard dla Wirtualnej Polski