W policji panuje nędza
Stare maszyny do pisania, obskurne
komisariaty i unieruchomione z braku paliwa radiowozy. Tak w
Polsce pracuje policja. To cud, że nasi stróże prawa łapią jeszcze
jakichkolwiek przestępców - komentuje "Fakt".
Pod tablicą z napisem "Włocławek" stojącej przy wjeździe do miasta powinien widnieć jeszcze dopisek - wjeżdżasz na własne ryzyko - pisze dziennik. Tak wygląda smutna prawda o miejscu, w którym policja oszczędza na bezpieczeństwie. Napady, kradzieże i mnóstwo przemocy w rodzinie.
Funkcjonariusze nie mogą walczyć z bandytami, bo komenda wojewódzka obcięła im budżet. "Fakt" dotarł do poufnego pisma, w którym komendant miejski policji we Włocławku Mirosław Wiśniewski nakazuje oszczędzać paliwo do radiowozów. Efekt? Z miasta zniknęły patrole.
Jedna zmiana może podczas pracy przejechać tylko 12 kilometrów. To tak, jakby przejechać się na drugi kraniec miasta. W tych warunkach po prostu nie da się pracować - mówi rozżalony policjant.
A co, jeśli policjant zagalopuje się i pojedzie za przestępcą dalej, przekraczając limit? Musi pisać po godzinach raport! A tego nie lubi żaden z mundurowych, który i tak zawala prywatne życie, pracując za grosze. Rzeczywiście, policja wciąż cierpi na niedofinansowanie, ale radzimy sobie jak możemy - mówi Wiesława Rudzka ze związków zawodowych policji we Włocławku.
Ale to nie wystarczy. Centrum miasta rządzą pijani w sztok chuligani. Czują się pewnie, bo patroli nie widać. Najgorzej jest nocą - ponad 100-tysięczne miasto patrolują wtedy jedynie 3 radiowozy! Takich Włocławków w całym kraju są tysiące. Policjanci pracują na zdezelowanych maszynach do pisania, na rozsypujących się krzesłach, w zagrzybionych pomieszczeniach. Mało tego - często wstydzą się wychodzić na ulicę. Brakuje pieniędzy na umundurowanie - czytamy w "Fakcie". (PAP)