PolskaW paszy dla koni w Janowie był antybiotyk, ale w dozwolonej ilości. Marek Trela dla WP: obecnego prezesa nie można winić za śmierć klaczy

W paszy dla koni w Janowie był antybiotyk, ale w dozwolonej ilości. Marek Trela dla WP: obecnego prezesa nie można winić za śmierć klaczy

• Prokuratura w Lublinie: w paszy był antybiotyk, ale w dozwolonej ilości
• Marek Trela dla WP: obecnego prezesa nie można winić za śmierć klaczy
• "Schorzenia, które były przyczyną śmierci klaczy powstały w sposób naturalny"

W paszy dla koni w Janowie był antybiotyk, ale w dozwolonej ilości. Marek Trela dla WP: obecnego prezesa nie można winić za śmierć klaczy
Źródło zdjęć: © PAP | Wojciech Pacewicz
Michał Fabisiak

06.04.2016 | aktual.: 06.04.2016 16:16

Prokuratura Okręgowa w Lublinie poinformowała, że w paszy podawanej koniom w Janowie Podlaskim wykryto antybiotyk szkodliwy dla tych zwierząt, ale znajdował się on w dozwolonej ilości. Taką opinię wydał biegły, który analizował wyniki ekspertyzy pokarmu badanego po zgonie klaczy Prerii. Chodzi o koksydiostatyki przeznaczone do zwalczania pasożytów u drobiu i bydła. Prokuratura tłumaczy, że dopiero badania histopatologiczne wycinków pobranych w trakcie sekcji zwłok konia, dadzą odpowiedź, czy stwierdzone ilości miały wpływ na zgon Prerii.

Wątpliwości nie ma Marek Trela, były szef stadniny w Janowie Podlaskim. W rozmowie z Wirtualną Polską wyklucza on, aby przyczyną zgonu klaczy były antybiotyki wykryte w paszach. Trela opiera swoje wnioski na badaniach amerykańskich naukowców z Lilly Research Laboratories w Greenfield w stanie Indiana. Przewidywana ilość, po której może umrzeć mniej więcej połowa zwierząt, którym podano środek, to 1,38 mg na kilogram masy ciała. - Koń waży 500 kg, a dziennie spożywa 4 kg paszy. Żeby zatruł się wspomnianym antybiotykiem w ilościach, jakie wykryto w próbce, to musiałby zjeść jednorazowo 2 tony paszy - tłumaczy Trela.

Były szef stadniny w Janowie Podlaskim broni też swojego następcy. - Obecnego prezesa nie można winić za śmierć klaczy. Wiem, że pech ma swoje prawa. To jest hodowla, a ona ma swój procent strat, czyli konie się rodzą i odchodzą. Nie mam wątpliwości, że schorzenia, które były przyczyną śmierci klaczy powstały w sposób naturalny. Prezes nie jest temu winny - mówi Trela.

W jego ocenie zasadne jest natomiast pytanie, czy wystąpiły inne czynniki, które mogły spowodować śmierć klaczy? - W mojej ocenie nie było ich przy zgonie Prerii. W przypadku Amry na pewno jednym z czynników był transport. Nie można jednak powiedzieć, że była to kluczowa przyczyna zgonu - tłumaczy Trela.

W rozmowie z Wirtualną Polską były szef stadniny w Janowie Podlaskim odniósł się również do zarzutu, że stajnie nie były monitorowane i mógł do nich wejść praktycznie każdy. - Żadna kamera nie jest w stanie zabronić wejść do stajni. Mogą to zrobić ludzie, których zatrudniamy, oni mają obowiązek rygorystycznego egzekwowania prawa. Nie sposób mieć kamer nad każdym koniem. Mamy kamery w ważnych miejscach, ale nie w każdej stajni - tłumaczy Trela. I przypomina, że wszystkie drogi na terenie stadniny są drogami gminnymi, dlatego każdy może wejść na teren stadniny. Monitoring rejestruje tych, którzy się tu pojawiają.

Trela odniósł się również do sugestii ministerstwa rolnictwa, które na wtorkowej konferencji prasowej zwróciło uwagę, że po śmierci Pianissimy nie zdecydował się on powiadomić prokuratury. - A dlaczego miałem to zrobić? Konie padają, wie o tym każdy kto ma jakieś zwierzę. Trzeba się z tym pogodzić, a nie zawracać głowy poważnym instytucjom państwowym - mówi rozmówca WP. Trela nie ma również wątpliwości dlaczego wokół śmierci dwóch klaczy zrobił się tak duży szum medialny.

- Padła klacz jeszcze bardziej cenna niż Pianissima. To w połączeniu ze zmianami w stadninie i faktem, że zwierzęta należały do Shirley Watts wywołało całe zamieszanie - tłumaczy Trela.

Prezes stadniny w Janowie Podlaskim Marek Skomorowski oddał się w poniedziałek do dyspozycji ministra rolnictwa.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Zobacz także
Komentarze (470)