W korowodzie Marka Grechuty
Piosenka poetycka jest potrzebna. Ludzie potrzebują alternatywy dla tego, co serwują im media .
08.10.2009 | aktual.: 12.10.2009 08:33
Z Anną Treter, artystką, solistką i pianistką zespołu Pod Budą rozmawia Dagmara Biernacka.
– Trwa właśnie zorganizowany przez pani fundację festiwal twórczości im. Marka Grechuty – Korowód, upamiętniający drugą rocznicę jego śmierci. Dlaczego pani Danuta Grechuta zgłosiła się właśnie do pani? Wynikało to z wcześniejszej znajomości?
– Nie znałyśmy się zbyt dobrze. Spotkałyśmy się dwa razy, opowiedziałam jej o fundacji, zaprosiłam na kilka koncertów. Myślę, że spodobała się jej idea propagowania piosenki artystycznej, w której ważna jest zarówno piękna melodia, jak i niebanalny tekst. Poza tym zobaczyła, z jakim szacunkiem dla twórców przygotowywane są te koncerty, i dlatego zapewne powierzyła mi zorganizowanie koncertu. Od razu zaproponowałam także konkurs dla młodych interpretatorów, bo przecież jeśli szerzyć tę twórczość, to właśnie wśród młodych. Zeszłoroczny zdobywca Serca Szczerozłotego, głównej nagrody festiwalu, zespół Dzień Dobry, nagrał niedawno płytę z piosenkami Marka Grechuty. Inni laureaci to ludzie na tyle ciekawi, że bez wahania zaprosiłam ich do udziału w tegorocznej edycji festiwalu. Poziom konkursowych prezentacji i w tym roku był bardzo wysoki.
– Ile czasu trwały przygotowania?
– Tak naprawdę cały rok. Festiwal jest w październiku, a przygotowania do kolejnego zaczynają się w listopadzie. Trzeba odpowiednio wcześnie wystartować w konkursach o dotacje, aby wiedzieć, jaki budżet będzie do dyspozycji. W tym roku przekształcałam też fundację administracyjnie, gdyż w momencie jej zakładania nie spodziewałam się tak dużych zadań. Udało mi się zebrać małą, ale prężną grupę współpracowników. Nie było to łatwe. Stale poszukuję ludzi, którzy oprócz dobrych chęci mają pewną wiedzę i doświadczenie. Jak zdążyłam się przekonać, liczba skończonych fakultetów o niczym nie świadczy.
– Czy w eliminacjach znowu – jak przed rokiem – dominowało „Dzikie wino”?
– Nie, w tym roku śpiewane były bardzo różne piosenki, co cieszy. Wykonawcy sięgali nie tylko po te najbardziej znane, lecz także po mało popularne i trudniejsze. Także interpretacje były bardzo ciekawe i różnorodne.
– Festiwal nosi nazwę Korowód. Chcą państwo „porwać wszystkich w muzyczny korowód”?
– „Korowód” jest jedną z najbardziej znanych i zarazem wartościowych piosenek Marka Grechuty, notabene tekst do niej napisał Leszek A. Moczulski, czyli bohater jednego z tegorocznych festiwalowych koncertów. Korowód wskazuje na wielość i różnorodność. Taki jest ten festiwal. Wielu ludzi w nim uczestniczy i są oni różnorodni. Także wydarzeń festiwalowych jest dużo: dwa koncerty w operze, konkurs, koncerty laureatów, wystawa. Piosenki też mają różne oblicza. Z dwóch dużych koncertów w Operze Krakowskiej jeden poświęcony jest pamięci Marka Grechuty, a drugi to koncert piosenek z tekstami Moczulskiego pt. „Cała jesteś w skowronkach”. Ileż on napisał przebojów, które śpiewała cała Polska, a które wylansowali Skaldowie, Andrzej Zaucha z grupą Anawa czy Marek Grechuta. To prawdziwa uczta duchowa, której gospodarzem jest Andrzej Poniedzielski. Lista wykonawców obu koncertów przedstawia się imponująco: Prońko, Rybotycka, Markowski, Wodecki, Wójcicki, Radek, Gadowski, Woźniak – to tylko niektórzy. * – Ciężko było
namówić znane nazwiska na udział w festiwalu?*
– Stosunek artystów do tego rodzaju przedsięwzięcia jest bardzo różny. Niektórzy kierują się sentymentem, godzą się na zaproponowane warunki. Wiadomo, że wynagrodzenia nie są ogromne, chodzi o to, by przysłużyć się sprawie. Ale są też tacy artyści, których nazwisko Grechuty nie poruszyło i nie zeszli ze swoich komercyjnych stawek, więc musiałam zrezygnować z ich udziału. To lawirowanie nie jest łatwe, a zależy mi na mistrzowskim poziomie prezentacji i tworzeniu nowych jakości.
– Może nie wszyscy mieli odwagę zmierzyć się z repertuarem Grechuty.
– Myślę, że zmierzyć się każdy miałby ochotę, bo to jest pewnego rodzaju wyzwanie. Ale do tego trzeba się przygotować, trzeba nauczyć się piosenek, przyjechać na próby z zespołem. Nie każdemu się chce, ludzie są zabiegani. Pozyskanie wartościowych artystów wcale nie jest takie proste.
– Wydaje się logiczne, że telewizja powinna wspomóc ten festiwal. Przecież po to jest „misja”.
– Toczyły się rozmowy, ale nic konkretnego z tego nie wyszło. Trudno zrozumieć, że mając taką plejadę gwiazd i tak piękne piosenki w programie, stale muszę zabiegać o względy telewizji. W zeszłym roku zrobiłam dwugodzinny materiał, który telewizja krakowska prezentowała wielokrotnie. Pokazała go też Telewizja Polonia. Nikt jednak wcześniej nie palił się do realizacji takiego pomysłu. W tym roku filmuję i nagrywam cały festiwal. Nie dopuszczę do tego, by trud tak wielu ludzi mogła obejrzeć tylko grupa wybrańców, którzy dostaną się na koncerty do Opery Krakowskiej. To tak wspaniałe i piękne widowiska, że należy je pokazać szerszej publiczności.
– W ubiegłym roku powiedziała pani, że może w przyszłym roku festiwal odbędzie się także w Warszawie. Na stolicę jeszcze za wcześnie?
– Ten główny nurt powinien jednak zostać w Krakowie. Jako poszerzenie działań traktuję koncert w Studiu im. Agnieszki Osieckiej połączony z transmisją w radiowej Trójce. Wybrane fragmenty koncertów galowych zostaną pokazane w Warszawie w późniejszym terminie. W tym miesiącu zagramy taki koncert dla toruńskiej publiczności.
– Nie pierwszy raz współpracuje pani z Trójką.
– Cały poprzedni rok współpracowałam z Programem III. Studio im. Agnieszki Osieckiej cieszy się taką renomą, że daje młodym artystom poczucie uczestniczenia w czymś ważnym. Każdy koncert, który robiłam, bo festiwal Korowód to niejedyny przecież sukces fundacji, powtarzany był później w tym kultowym studiu i na żywo transmitowany w Trójce. Staram się robić różne koncerty. Czasem są poświęcone twórcom, np. Grzegorzowi Tomczakowi, Robertowi Kasprzyckiemu, a czasem np. poezji świata w polskich tłumaczeniach „Poezja nie zna granic”. – Promuje pani młodych artystów. Nie obawia się pani, że staną się dla pani konkurencją?
– To jest bardzo małe myślenie. Na szczęście zupełnie mnie nie dotyka. Jeśli mogę oddać trochę z tego, co mnie dobrego w życiu spotkało, to dlaczego tego nie zrobić? Skończyłam studia ekonomiczne i moje życie mogło się potoczyć zupełnie inaczej. Tak się jednak nie stało. Udało mi się prześpiewać całe życie i jeszcze mieć z tego profity. Myślę, że jestem coś winna innym. Cieszę się, że mam możliwość podzielenia się swoim doświadczeniem, wiedzą, wyczuciem. Mnie to niewiele kosztuje, a dla innych może być cenne.
– Kosztuje. Zarówno pani czas, jak i energię, którą można byłoby spożytkować chociażby na nową płytę.
– Nie wiadomo, czy miałabym tę energię, gdyby nie młodzi ludzie. To wszystko się ze sobą łączy. A nowa płyta powoli powstaje. Nagrania zaczniemy na początku przyszłego roku. Mąż ma już w zanadrzu mnóstwo pięknych kompozycji. A teksty się piszą.
– Á propos – Ludwik Stomma umieścił panią wśród najlepszych tekściarzy w Polsce.
– Chcę tą drogą podziękować panu Stommie. Już drugi raz napisał w „Polityce” o mojej skromnej osobie. Jakiś czas temu nazwał mnie jedną z najbardziej niedocenionych artystek polskich, a teraz moje nazwisko znalazło się w jego osobistym rankingu autorów tekstów, obok takich gigantów jak Agnieszka Osiecka, Wojciech Młynarski czy Leszek A. Moczulski. To dla mnie wielka nobilitacja i jednocześnie impuls do przemyśleń. Być może środek ciężkości moich działań zanadto przesunął się w stronę organizacji różnych wydarzeń i dbałości o twórczość innych artystów, może coś ważnego mi umyka? Z drugiej strony działalność w fundacji to także rodzaj tworzenia – aranżacja danego koncertu powstaje najpierw w mojej wyobraźni. Potem zastanawiam się, jak te piękne słowa, nuty i dźwięki, które przed laty napisali i zaśpiewali wielcy artyści, pokazać współcześnie, jak je ocalić od zapomnienia. Jeśli jednak mam się utrzymać w pierwszej dziesiątce rankingu pana Stommy i stworzyć coś, co dostarczy nowych wzruszeń słuchaczom,
potrzebuję spokoju i czasu. Zadbam o to po festiwalu.
– Jest pani osobą bardzo zajętą. Fundacja Piosenkarnia, festiwal Grechuty, zespół Pod Budą, do tego jeszcze kariera solowa. Niejedna nastolatka nie wytrzymałaby takiego tempa.
– Myślę, że dla nastolatki to w ogóle byłoby nie do wytrzymania (śmiech). Organizacja tak dużego przedsięwzięcia jak festiwal wymaga dużej odporności psychicznej. Trzeba mieć rozeznanie i doświadczenie w wielu dziedzinach. Bardzo ważne są dobra organizacja i umiejętność przewidywania. Wszystko to sukcesywnie zdobywam, czasem jednak za zbyt wysoką cenę. Cierpi na tym mój wrodzony, przyjazny stosunek do świata i ludzi. Chciałabym, aby praca przy tym – z gruntu miłym – muzycznym święcie opierała się na uśmiechu, wzajemnym zrozumieniu, zaufaniu i chęci wspólnego tworzenia fajnych rzeczy. Napotykam jednak różnych ludzi i różne sytuacje. Nie zawsze wszystko idzie jak po maśle. Stale pracuję nad zdobywaniem dystansu do wielu spraw i umiejętnością nieprzejmowania się wszystkim dookoła. – Mówi się czasem, że pisanie tekstów poetyckich wymaga ekshibicjonizmu. Rzeczywiście tak jest?
– W zespole Pod Budą teksty dla mnie pisali Andrzej Sikorowski, czasem Andrzej Poniedzielski czy Grzegorz Tomczak. To były wspaniałe teksty i wspaniałe czasy, ale śpiewałam słowami innych ludzi, w dodatku mężczyzn. Nie sądziłam wówczas, że potrafię i chcę pisać teksty piosenek, ale około 2000 r. zrodziła się we mnie potrzeba powiedzenia czegoś od siebie. Obok zespołu Pod Budą zaczęłam pracować z innymi muzykami, by rozszerzyć swoje myślenie muzyczne. Z tego wszystkiego urodziła się idea nagrania solowej płyty. Wtedy traktowałam to jako epizod, dziś praca z własnym zespołem to główny nurt moich artystycznych działań. Nie chciałabym, aby słuchacze myśleli, że przeżyłam wszystko to, o czym opowiadam w piosenkach. Czasami są to zasłyszane historie, czasem zainspiruje mnie coś, co zobaczę w telewizji. Później przetwarzam to i staram się ubrać w słowa. Takim utworem jest choćby „Czwarta B” o moich licealnych kolegach, którzy popełnili samobójstwo. To wydarzenie na długie lata pozostawiło we mnie ślad. Bezpośrednią
inspiracją do napisania tego tekstu był zaś program telewizyjny opowiadający o podobnym zdarzeniu.
– Ludzie chcą słuchać takiej muzyki? Pani koncerty nie są przecież komercyjnymi wydarzeniami.
– Gram praktycznie cały czas. Zagrałam ponad 200 koncertów z moim składem i myślę, że to niemało. Gram zarówno w małych salach, jak i duże, plenerowe koncerty. Od wielu lat ludzie przychodzą także na zespół Pod Budą, którego nie ma w radiostacjach i nie stoi za nim jakaś wielka agencja artystyczna. Takie piosenki są potrzebne. Wskazuje na to ogromna liczba koncertów i festiwali poświęconych piosence poetyckiej, autorskiej. W dalszym ciągu ludzie potrzebują czegoś dla duszy. Brakuje tylko odpowiedniej promocji w mediach.
– Jaka jest dziś kondycja piosenki poetyckiej?
– Media uniemożliwiają ludziom kontakt z tym gatunkiem piosenki, odsuwając ją na margines. Aby stać się gwiazdą mediów, nie trzeba dziś posiadać specjalnych umiejętności ani mieć czegoś istotnego do powiedzenia. Królują stale te same postacie, reprezentujące jedynie mierność i tandetę. Nie propaguje się innych wzorców. Zmieniło się też środowisko studenckie, które jeszcze kilka lat temu było najliczniejszym odbiorcą tego gatunku piosenki. Piosenka poetycka nigdy nie była bardziej popularna od Czerwonych Gitar czy Krzysztofa Krawczyka, ale zawsze miała, i ma w dalszym ciągu, grono wiernych zwolenników. Bo ludzie potrzebują alternatywy dla tego, co serwują im media. Stale powstają nowe projekty, nowe festiwale, nowe płyty – cieszą się one ogromnym powodzeniem. Trzeba udzielić pomocy tego rodzaju twórczości, stąd między innymi założenie przeze mnie fundacji o takim obszarze zainteresowań. Także dlatego, że starzy mistrzowie odchodzą, a młodych wartościowych twórców jest niewielu. Coraz mniej niestety. – Rynek
muzyczny jest zdominowany przez popową papkę. Nie kusiło pani nigdy, aby pójść w tę stronę: łatwą, lekką i przyjemną?
– Nie miałam takich pokus. Uważam, że przyjemnie i lekko może być także wtedy, gdy nie schlebia się najniższym gustom. Niejeden raz grałam dla wielotysięcznej publiczności, która doskonale się bawiła przy nieco trudniejszej propozycji. Pod Budą, Raz Dwa Trzy, Wolna Grupa Bukowina, Stare Dobre Małżeństwo to przykłady zespołów długowiecznych i stale kochanych przez publiczność.
– Bez muzyki nie ma życia?
– Mojego chyba nie.
– Mąż, Jan Hnatowicz, jest muzykiem i kompozytorem. W domu nie rozmawia się o niczym innym niż o muzyce?
– Rozmawia się, np. o jedzeniu i niezapłaconych rachunkach (śmiech). Większość naszych znajomych to muzycy, ale nie dajemy się zwariować.
Anna Treter – artystka, solistka i pianistka zespołu Pod Budą, z którym pracuje od początku jego istnienia. Pierwszy solowy album „Na południe” ukazał się w 2003 r., kolejny – „Może tak, może nie” – w 2005 r. Rok później podczas koncertu w krakowskich Krzysztoforach nagrała na żywo album „Bez retuszu”. W tym samym roku powstał dwuczęściowy telewizyjny recital artystki, będący zapisem jednego z koncertów, emitowany na antenach TVP i TV Polonia.
W 2006 r. stworzyła fundację Piosenkarnia. Co miesiąc w Krakowie spotyka się z młodymi, wrażliwymi, mającymi coś do powiedzenia muzykami, poetami, kompozytorami i pieśniarzami. Fundacja stawia sobie za cel wspieranie i propagowanie kultury najwyższych lotów, ratowanie przed zapomnieniem piosenki literackiej, wspomaganie młodych twórców oraz popularyzację wybitnych utworów. Fundacja powołała do życia Korowód. Festiwal Twórczości im. Marka Grechuty, właśnie odbywa się jego druga edycja. Więcej informacji na stronie www.piosenkarnia.pl.