"W dniu wypadku śmigłowca z Millerem nie było sygnałów o oblodzeniu"
W dniu, w którym doszło do wypadku rządowego śmigłowca z premierem Leszkiem Millerem na pokładzie, nie było ostrzeżeń o oblodzeniu - powiedział kolejny świadek w procesie ppłk. pilota Marka Miłosza, oskarżonego o doprowadzenie do tego wypadku.
10.03.2008 | aktual.: 10.03.2008 14:41
Zeznający przed Wojskowym Sądem Okręgowym w Warszawie kontroler ruchu powietrznego naprowadzał śmigłowiec na lotnisko. Zeznał, że krótko przed planowanym lądowaniem rządowego helikoptera, po przejściu przez te same masy powietrza, lądował francuski samolot pasażerski i nie zgłaszał żadnych niebezpiecznych zjawisk, jak np. oblodzenie. Jeśli załoga zgłasza jakąś anomalię, ja przekazuję tę informację każdemu następnemu statkowi - powiedział świadek.
Sam oskarżony nie pamiętał, czy podczas lotu miał informację, że temperatura przy ziemi jest bliska zeru, ponieważ odsłuchiwaniem komunikatu pogodowego zajmował się drugi pilot. Świadek powiedział, że samo zjawisko inwersji nie oznacza niebezpieczeństwa oblodzenia.
Zeznał, że krótko po tym, gdy załoga zgłosiła gotowość do podejścia do lądowania, stwierdził na radarze odchylenie od właściwego kursu. Zaraz potem załoga zgłosiła awarię jednego silnika. Kontroler spytał, czy dolecą do lotniska, załoga potwierdziła, lecz zaraz potem zgłosiła awarię drugiego silnika, po czym kontakt się urwał.
Śmigłowiec Mi-8 lecący z Wrocławia do Warszawy rozbił się 4 grudnia 2003 pod Warszawą, gdy wyłączyły się obydwa silniki. Pilotujący go Miłosz zdołał wylądować, stosując manewr autorotacji. Doświadczeni piloci podkreślali potem jego opanowanie i umiejętności.
W wypadku ucierpieli ówczesny premier Leszek Miller, szefowa jego gabinetu politycznego Aleksandra Jakubowska, dwoje pracowników Centrum Informacyjnego Rządu, lekarz, pięciu oficerów Biura Ochrony Rządu, trzech pilotów i stewardesa. Dwanaście osób przeszło długotrwałe leczenie.
Prokuratura oskarżyła Miłosza o umyślne sprowadzenie niebezpieczeństwa katastrofy - przez to, że nie włączył ręcznego trybu instalacji przeciwoblodzeniowej, choć wiedział, że temperatura na pewnych odcinkach osiąga wartość, przy której zgodnie z instrukcją obsługi należy ją włączyć - i o nieumyślne spowodowanie wypadku. Grozi mu do 8 lat więzienia.
Komisja, która badała przyczynę wypadku, za najbardziej prawdopodobne uznała oblodzenie. Zaznaczyła przy tym, że załoga nie miała danych wskazujących na ryzyko oblodzenia.