W co gra Tusk? [OPINIA]
Pierwsza tura wyborów prezydenckich pokazała, że przemija powoli czas rytualnego konfliktu PiS PO i coraz mniejszą polityczną premię przynosić będzie gra prowadzona wedle wzoru igrzyska zamiast chleba - pisze dla Wirtualnej Polski Sławomir Sowiński z Instytutu Nauk o Polityce i Administracji UKSW.
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Opublikowany właśnie przez Fundację Batorego poważny raport nt. skali potencjalnych błędów w komisjach wyborczych kończy - jak się zdaje - etap "statystycznych" wątpliwości w jałowej awanturze o "skręcone wybory". Od liderów Platformy zależy w tej chwili to, jak szybko uda zamknąć się także jej wymiar polityczny, z korzyścią dla Polski, dla rządzącej Polską koalicji i dla samej PO.
Brnąc bowiem dalej w kwestionowanie wyborczego werdyktu suwerena lub zostając w tej sprawie zakładnikiem ambicji pewnego mecenasa, rządząca partia tracić będzie uwagę wyborców, bezcenny czas i - co najważniejsze - oddalać będzie swą szansę na efektowne nowe polityczne otwarcie.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Tusk odejdzie? "Nie wyobrażam sobie"
Bardzo wątpliwe wątpliwości
Zostajemy po wyborach prezydenckich z niepokojącym niewątpliwie pytaniem: jak możliwe były tak ewidentne pomyłki w kilku oprotestowanych komisjach wyborczych? Dlatego sprawy najbardziej ewidentne rozpoznać winny stosowne organy, a przemyślenia wymagają też niektóre regulacje Kodeksu Wyborczego. Szczególny powyborczy moment, w którym to Sąd Najwyższy potwierdza wyniki wyborów, pokazuje też, jak kosztowny i niebezpieczny jest chaos w systemie sądowniczym, jaki odziedziczyliśmy po rządach PiS.
Nie zmienia to jednak w żaden sposób faktu, że 1 czerwca kolejnym prezydentem Rzeczypospolitej Polacy wybrali Karola Nawrockiego i nie widać dziś żadnych poważnych przesłanek, które werdykt ten mogłyby podważyć. Otwarty i zdywersyfikowany sposób naboru członków ponad 32 000 liczących głosy komisji wyborczych, możliwość zgłaszania do nich przez wszystkie komitety mężów zaufania, wreszcie wspomniany raport uznanych socjologów wyjaśniający, że możliwe anomalie nie powinny w żaden sposób podważać werdyktu wyborczego - wszystko to pozwala uznać suflowaną w różnych miejscach obozu władzy narrację o "skradzionych" lub "skręconych" wyborach za mało odpowiedzialną, krótkowzroczną polityczną grę.
Także wątpliwości formalne związane z Izbą Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych Sądu Najwyższego, która orzekać ma o ważności wyborów, nawet jeśli zasadne, w tym momencie trudno uznać za wystarczające do storpedowania wyborczej procedury. Uczestnicy wyborczego wyścigu doskonale wszak znali obecny, być może kulejący, stan prawny i zgłaszając się do wyborów, niejako milcząco potwierdzili w tym konkretnym przypadku jego legitymizację. Uznanie, że jest inaczej, a przegrani mają prawo wywracać powyborczy stolik z powodów formalnych, których nie podnosili zbyt mocno, gdy byli faworytami wyścigu, to prosta droga do gigantycznego chaosu, na który Polski żadną miarą nie stać.
O co chodzi w tej grze?
Podkreślając to wszystko, można więc zastanawiać się, o co właściwie chodzi w tej dość wątpliwej grze. Odkładając na bok spekulacje czy teorie spiskowe, w tym przegrzewaniu powyborczych wątpliwości dość łatwo rozpoznać dobrze znane polskiej polityce mechanizmy łagodzenia bólu wyborczej porażki, mobilizowania rozczarowanego elektoratu, odsuwania odpowiedzialności za przegraną czy osłabiania sukcesu konkurenta.
Rzecz jednak w tym, że żaden z tych politycznych partykularnych celów nie został - bo nie mógł zostać - zrealizowany. A coraz więcej wyborców, także potencjalnych wyborców Platformy (co sugeruje ostatni sondaż IBRiS dla Onetu) przygląda się tym powyborczym pląsom z coraz większym zmęczeniem i dezaprobatą.
Co więcej, na tej osobliwej grze mecenasa Giertycha i jego kibiców zyskują jakoś rywalizujący z Platformą jej współkoalicjanci. Poważna i odpowiedzialna postawa w tej sprawie marszałka Hołowni, ludowców czy liderów lewicy zyskuje uznanie także w środowiskach generalnie Koalicji nieprzychylnych.
A co najważniejsze, godząc się na osobliwe pląsy powyborczych wątpliwości, Plaforma w ostatnie przedwakacyjne dni traci bezcenny w polityce czas, uwagę wyborców i naturalny moment na polityczną odbudowę, której obóz władzy potrzebuje jak nigdy dotąd.
Nie trzeba wreszcie dodawać, jak bardzo polityczne mnożenie wątpliwości wokół wyniku wyborczego podważa nasze wspólne zaufanie do instytucji i procedur państwa - zaufanie, bez którego nie może działać żaden system prawny czy administracyjny.
Więcej chleba, mniej igrzysk
Tym wszak czym obóz władzy powinien zająć się dziś przede wszystkim, zanim do gry wejdzie prezydent Nawrocki, i na czym - we własnym interesie - skupiać powinien uwagę oraz nadzieje swych wyborców, jest przegrupowanie własnych szeregów, a przede wszystkim - odświeżenie oraz urealnienie swej politycznej oferty.
Zwłaszcza pierwsza tura wyborów prezydenckich pokazała bowiem, że przemija powoli czas rytualnego konfliktu PiS PO i coraz mniejszą polityczną premię przynosić będzie gra prowadzona wedle wzoru: igrzyska zamiast chleba. Obie tury wyborów pokazują też, że rządząca dziś Polską koalicja zgubiła po drodze zaufanie znacznej części ponad 3 milionów wyborców Trzeciej Drogi, którzy dali jej de facto sukces w roku 2023, a w roku 2025 zameldowali się pod sztandarami Sławomira Mentzena lub zostali w domu. Wyborców, którzy wyglądają nowego politycznego czasu i nowej spokojniejszej polityki, znacznie bliższej ich codziennym sprawom i trosce o kontynuowanie dobrobytu i gigantycznego sukcesu Polski ostatnich 35 lat, a nie - rozmienianiu go na rytualne partyjne wojenki.
To ci wyborcy - nie będąc zapewne ani skrajnie prawicowi, ani entuzjastyczni wobec rządów PiS - podobnie jak w roku 2023 i w roku 2025 rozstrzygać będą zapewne także o losach wyborów w roku 2027. I to o nich już dziś myśleć powinien premier Tusk, a na pewno jego współkoalicjanci.
Czy Platforma zdolna jest do zmiany kursu?
Czy jednak premier Donald Tusk gotów jest i będzie zdolny do przekierowania swej wielkiej, zaprawionej w politycznych igrzyskach formacji w stronę nadciągających nowych politycznych czasów i nowych wyzwań? To pytanie ciągle otwarte, choć zamieszanie związane z uznaniem wyników wyborów nie skłania na razie do pozytywnych odpowiedzi.
Gdyby jednak odpowiedź ta okazała się definitywnie negatywna, to w perspektywie krótkookresowej skutkiem awantury wokół wyniku wyborów może być otwarcie się szerszego niż dotąd pola możliwości dla Władysława Kosiniak Kamysza i Szymona Hołowni, którzy na tle igrzysk Platformy mogliby donośniej niż dziś przypominać swą pieśń z roku 2023 o innej polityce. W perspektywie zaś dłuższej oznacza to zapewne, że do foteli pełnej władzy nad Polską po roku 2027 przymierzać się mogą powoli politycy PiS i Konfederacji.
Sławomir Sowiński dla Wirtualnej Polski
Sławomir Sowiński jest politologiem z Instytutu Nauk o Polityce i Administracji UKSW, specjalizuje się w badaniach nad polityką i religią oraz współczesnymi procesami politycznymi. Autor książki "Boskie, cesarskie, publiczne. Debata o legitymizacji Kościoła katolickiego w Polsce w sferze publicznej w latach 1989-2010".