W.Brytania: nie dzwoń na policję, bo nie zobaczysz dzieci
- Na każdym widzeniu córka mówi, że pani z rodziny zastępczej bije ją i mojego synka. Na pierwszej i drugiej wizycie widziałam u dzieci siniaki, mój syn miał prawie rozciętą głowę. Dzieci miały brudne pupy, odparzone. Dzieci zawsze są smutne, płaczliwe i wystraszone, nie chcą wracać do rodziny zastępczej - pisze 22-letnia Natalia, matka Matyldy i Kamila.
04.07.2012 | aktual.: 05.07.2012 11:40
Wysłała wiele maili, zapewne nie tylko do redakcji Dziennika. Mieszka w jednym z brytyjskich miast i prosi o całkowitą anonimowość. Opieka społeczna odebrała jej dzieci. Natalia uważa, że w sumie bezpodstawnie. - Bo nic takiego na mnie nie mają, jedynie, że awanturowałam się przy dzieciach z moją matką - zapewnia.
Natalia traci dzieci
To nie jest pojedynczy wypadek. Podobnych zgłoszeń polska ambasada w Londynie otrzymuje wiele. Podobne telefony, raz na jakiś czas, zdarzają się również w biurze Zjednoczenia Polskiego. Kierowane są do wydziału konsularnego ambasady, do East European Advice Centre, do prawników.
- Sprawa Natalii jest bardzo dobrze znana polskiej ambasadzie w Londynie - mówi rzecznik placówki, Robert Szaniawski. Udzielono jej wszelkiej dostępnej prawnie pomocy. - Niejednokrotnie interweniowaliśmy w służbach socjalnych, przedstawiciel ambasady uczestniczył w rozprawie sądowej w sprawie dzieci, przekazaliśmy jej przykładową listę prawników, w tym polskojęzycznych. Udzieliliśmy jej zapomogi finansowej, kilkanaście razy Wydział Konsularny Ambasady był z nią w kontakcie. Jesteśmy otwarci na udzielanie dalszej pomocy w zależności od rozwoju sytuacji i możliwości prawnych - deklaruje Szaniawski.
Swego czasu jednym z priorytetów rodzinnej polityki Tony'ego Blaira było znaczące zwiększenie liczby adoptowanych dzieci. Ponad to obowiązuje reguła, by białe dzieci trafiały do rodzin białych, tymczasem w ośrodkach opieki zawsze przeważają dzieci kolorowe.
Statystyki nijak nie chcą się zgadzać. Uczestnik dyskusji na portalu Moja Wyspa, która odbyła się w listopadzie ubiegłego roku, pisze, że do dzisiaj poszczególne oddziały Social Services rozliczane są z ilości pomyślnie przeprowadzonych adopcji: "Od tego zależą nie tylko premie, ale też często kariery pracowników. I nie jest to żadna tajemnica. (...) To nie jest żadna zorganizowana akcja. Nikt nie każe odbierać Polakom czy Czechom dzieci. Po prostu - białe, czyste, zdrowe, niezapchlone dzieci są łatwiejsze do adopcji. Łatwiej znajdzie się chętny. (...) Osobiście znam trzy takie przypadki: w jednym dwójka dzieci poszła do adopcji. Rodzice walczą od 3 lat o prawo widywania się z dziećmi. Wszystko zaczęło się od tego, że starsze dziecko było chorowite i często opuszczało szkołę. W drugim przypadku para po prostu uciekła z Wielkiej Brytanii. Tutaj sprawa była inna - dzieciak spadł z huśtawki. Matka poleciała z nim do szpitala, bo mieszkali niedaleko. Ze szpitala już go nie odebrała. Social Services podejrzewało
w tym wypadku przemoc w rodzinie i do czasu wyjaśnienia - dzieciak został przekazany rodzinie zastępczej. Najciekawszy przypadek jest taki, że rodzice zostali zmuszeni do zrzeknięcia się władzy rodzicielskiej i przekazali ją dziadkom, którzy specjalnie musieli przylecieć z Polski".
Z listu Natalii wynika, że mąż stanął w jej obronie, gdy pijana matka chciała ją uderzyć. Kiedy agresję obróciła przeciw niemu, doszło do bijatyki, której świadkami były dzieci. Matka Natalii zadzwoniła na policję. Marka zatrzymano na 48 godzin, został wypuszczony z zakazem zbliżania się do matki Natalii, jej brata i miasteczka, w którym mieszkają. Wyjechał do siostry, a policja zabroniła Natalii dołączyć do niego z dziećmi.
Dom samotnej matki
- Owszem, przyznaję, że gdy była raz opieka społeczna u nas w domu sprawdzić warunki, to miałam jednego zużytego pampersa w szafie, nieład z rzeczami i dwa talerzyki. Ale schowałam te rzeczy do szafy - pisze Natalia. Została sama z dziećmi i matką alkoholiczką, której się boi. Uważa, że ta chce odebrać jej dzieci, by "dorobić się za pieniądze z adopcji". Natalia poprosiła, aby umieszczono ją w domu samotnej matki.
- Tam był istny syf, brudno, wanna strasznie brudna, zardzewiała i zakamieniała. Ja bym nigdy dzieci w czymś takim nie wykąpała, chyba żadna porządna matka nie wykąpałaby dzieci w takim syfie - twierdzi Natalia. Dzieci nie chciały jeść jedzenia z puszek, a tak według Natalii były tam karmione. Po dwóch dniach przyszła pracowniczka opieki społecznej, aby umieścić dzieci w rodzinie zastępczej.
Natalia się nie zgodziła, a kiedy spotkanie się przeciągało, mała Matylda wpadła w histerię, była zmęczona i głodna. - Przypomniałam sobie, że mam czopka na uspokojenie, który zalecił mi lekarz w Polsce, w nagłych przypadkach. Po 5 minutach przyszła ta baba z opieki społecznej z jakąś inną kobietą do pokoju zobaczyć, co się dzieje. Stwierdziły, że robię dziecku krzywdę i zabrały nas do szpitala. Lekarz w szpitalu stwierdził, że z dziećmi jest wszystko w porządku, takie leki są normalne w Polsce i że nie ma się, o co martwić - pisze Natalia. A jednak, jak wynika z jej listu, wtedy do szpitala przyjechała policja. - Powiedzieli, że zabierają moje dzieci do rodziny zastępczej beze mnie. A ja w szoku, jakim prawem i dlaczego, jeśli nie zrobiłam nic złego?! - relacjonuje Polka. Policja dzieci zabrała, a Natalia wróciła do matki. Bzdury o mężu
Po kilku dniach, dzieci były z powrotem. Przenoszone z miejsca w miejsce, z domu, który znały, do obcych ludzi, budynków, pomieszczeń. Bez mamy. Taty nie ma. Trudny dla nich bałagan, większy od tego, który dobrze znają z ich własnego domu.
- Wzięli dzieci na 72 godziny, po czym mi je oddali. A oddali, bo moja matka kazała mi mówić same złe rzeczy na mojego męża, powiedziała, że tylko w taki sposób odzyskam dzieci, a jak nie będę źle mówić na mojego męża, to ona zrobi wszystko, żebym straciła dzieci - pisze Natalia. Według jej relacji, matka zatrzymała dzieciom paszporty, dlatego Natalia zwróciła się po pomoc do Ambasady. Miała przyjechać do Londynu z dziećmi, zostałby im umożliwiony powrót autokarem do Polski, wyrobione nowe dokumenty.
W dniu wyjazdu do Ambasady chciała wyjść z domu wcześnie rano, dojazd zająłby jej kilka godzin. - Matka z moim bratem stanęli w drzwiach i powiedzieli, że nigdzie nie pójdę. Matka zadzwoniła na policję. Przyjechali9 i powiedzieli, że nie mogą mnie zatrzymać, po czym przyjechała baba z opieki społecznej z inną policją i zabrali mi bestialsko dzieci, bez żadnych podstaw - opisuje Natalia. Od tamtej pory Matylda i Kamil przebywają w rodzinie zastępczej. Spotykają się z matką na widzeniach.
- Córka mówi, że pani ich bije i dzieci są głodne, zawsze chce im się strasznie pić, wypijają po litr wody. Zaczęłam przynosić im jedzenie na te spotkania, bo płakały i mówiły, że są głodne - pisze mama Matyldy i Kamila. Powtarza się ta sama sytuacja. Bywają zadrapani i brudni. Kiedyś nie widziała się z nimi aż tydzień, bo powiedziano jej, że dzieci miały nieżyt żołądka, Natalia zadzwoniła na policję, żeby ta sprawdziła, co się z nimi dzieje, w jakich żyją warunkach, u jakich ludzi.
Nigdy więcej ich nie zobaczysz
- Przed rozprawą sadową powiedziano mi, że jeżeli jeszcze jeden taki numer zrobię, że zadzwonię na policję, to stracę dzieci i trafią do adopcji i już nigdy ich nie zobaczę - pisze Natalia. Twierdzi, że nie ma, z czego żyć, że to, co dostaje z opieki społecznej wystarcza jej na kilka dni. Nie pracuje i nie mówi po angielsku, czuje się zastraszona i nie ma, kogo prosić o pomoc. Do matki nie chce wrócić, mieszka, więc w ośrodku dla bezdomnych. Pisze, że na rozprawie sądowej nie było polskiego tłumacza, że jej adwokat o to nie zadbała. Natalia twierdzi, że nie wie nawet, jaka jest decyzja sądu i czego dokładnie dotyczyła.
- Wstrzymano mi widzenia, bo zdaniem opieki społecznej, na ostatnim spotkaniu moje dzieci źle się czuły w moim towarzystwie. Kurator powiedziała, że jej odczucia są takie, że sztucznie przytulam dzieci, na pokaz. Co jest totalną bzdurą! Jak można przytulać własne dzieci na pokaz? - pyta Natalia. Sprawa jej dzieci została przeniesiona do sądu w Londynie. Po jednym ze spotkań, poprosiła o zmianę rodziny zastępczej. - Wiem, że to będzie kolejny stres dla dzieci, bo znowu zmienią miejsce zamieszkania i będą znowu z innymi ludźmi. Ale, z drugiej strony przynajmniej mam nadzieję, że nie będą one bite ani odparzone i zdrowe - pisze Natalia.
Kiedyś Matylda pokazała jej, że pani ją bije. Świadkiem sceny był tłumacz. Natalia poprosiła, by urzędniczki z opieki społecznej odnotowały to zdarzenie. - Powiedziały, że zapisały. Było to 14 marca 2012 roku, o godzinie 12:15 - dodaje Natalia. Kilka dni później odbyła się rozprawa. - Opieka społeczna powiedziała, że niczego takiego nie było. Złożyła do sądu wniosek o to, abym była przebadana przez biegłego psychologa lub psychiatrę, co moja adwokat podważyła - pisze Natalia. Wspomniane widzenie z córką, Polka nagrała na telefonie, ale za późno go włączyła i moment, kiedy Matylda pokazuje rączkę, nagrać się nie zdążył.
- Moja adwokat po poprzedniej rozprawie przekonywała mnie i zapewniała, że nie ma takiej możliwości, aby moja sprawa została przeniesiona do Londynu. A jednak została przeniesiona. Tak samo zapewniała mnie, że nie można złożyć aplikacji na podstawie Konwencji Haskiej, a jednak adwokat mojego męża to zrobiła - pisze Natalia. Ma pewne wątpliwości, co do czystych intencji i bezstronności swojej pani mecenas.
Opieka państwa
"Konwencja o ochronie dzieci i współpracy w dziedzinie przysposobienia międzynarodowego" została sporządzona w Hadze, 29 maja 1993 roku. Celem Konwencji jest przeciwdziałanie negatywnym skutkom międzynarodowego uprowadzania lub zatrzymywania dzieci. Widnieje w niej zapis, iż "dla każdego państwa sprawą nadrzędną powinno być stosowanie odpowiednich środków w celu umożliwienia dziecku pozostania pod opieką jego naturalnej rodziny". W Konwencji mowa jest również o tym, że "przysposobienie międzynarodowe" - czyli również adopcja - "może przynieść korzyść w postaci zapewnienia stałej rodziny dziecku, dla którego nie można znaleźć odpowiedniej rodziny w państwie jego pochodzenia".
Imiona bohaterów reportażu zostały zmienione.
Elżbieta Sobolewska