"W 2020 roku Polska może mieć elektrownię atomową"
Polska mogłaby zdążyć z budową elektrowni atomowej do 2020 roku, gdyby rząd podjął decyzję najpóźniej w grudniu przyszłego roku - uważa Andrzej Strupczewski z Instytutu Energii Atomowej (IEA).
08.12.2008 | aktual.: 08.12.2008 16:58
Andrzej Strupczewski powiedział, że sama budowa elektrowni atomowej trwa ok. 5 lat. - Jednak od chwili podpisania kontraktu na budowę do momentu, kiedy zacznie się wylewać beton na płytę fundamentową reaktora, potrzebne są jeszcze 2 lata - dodał.
"Dobra wola wszystkich zainteresowanych i w 2020 mamy pierwszy prąd"
Ekspert przypomina również, że przed podpisaniem kontraktu trzeba zorganizować i rozstrzygnąć przetarg. - Przygotowanie warunków przetargowych to kwestia roku do 2 lat, a na rozstrzygnięcie trzeba zarezerwować kolejny rok. Czyli razem mamy 10 lat od momentu podpisania kontraktu - podsumował naukowiec.
Jego zdaniem, moglibyśmy zdążyć z uruchomieniem elektrowni atomowej w 2020 roku, gdyby "decyzja rządu była podjęta w grudniu przyszłego roku". Wtedy - w opinii Strupczewskiego - pod koniec roku 2019 moglibyśmy mieć wybudowany reaktor. - Do tego dochodzi pół roku na rozruch i w połowie 2020 roku mamy pierwszy prąd, przy dobrej woli wszystkich zainteresowanych - zaznaczył.
Zdaniem naukowcy, by zrealizować taki scenariusz, potrzebne są możliwości finansowe, technologiczne i kadrowe. - Finanse zapewni firma, która będzie ją budowała. Rząd musi jednak zapewnić, że gdy firma dostanie pozwolenie na budowę, to będzie mogła budować i uruchomić elektrownię, a więc ją eksploatować. To ważne dla inwestora, bo 1 blok 1000 MW to koszt ok. 3 mld euro - podkreślił Strupczewski.
Jak poinformował ekspert, prowadzący eksploatację elektrowni jest w pełni odpowiedzialny za jej bezpieczeństwo, a nadzór i kontrolę sprawuje dozór jądrowy. Kluczową kwestią jest - jak mówił - całkowita niezależność nadzoru od inwestora. - Dozór musi mieć prawo nakładać kary łącznie z zatrzymaniem elektrowni - dodał.
Do tego jednak potrzebne są przepisy, których nie mamy. - Właściwym rozwiązaniem byłoby przyjąć komplet przepisów z innego kraju, najrozsądniej z tego, z którego elektrownie się kupuje. Jeżeli kupowalibyśmy np. francuską elektrownię, to byłoby łatwiej, bo jako członkowie UE jesteśmy zobowiązani wzajemnie honorować nasze przepisy i certyfikaty - uzasadnił.
- Reaktor francuski EPR buduje się nieco dłużej niż reaktory np. kanadyjskie CANDU, ale na rok 2020 możemy zdążyć - powiedział Strupczewski.
Francuskie reaktory "boeingoodporne"
Kanadyjczycy oferują wybudowanie elektrowni atomowej w ciągu 4 lat, a Francuzi 4,5 roku. Jednak - zdaniem Strupczewskiego - francuskie elektrownie mają przewagę w podwójnej obudowie bezpieczeństwa. - Ta obudowa jest odporna np. na uderzenie Boeinga. Kanadyjczycy tego w tej chwili nie oferują - powiedział.
Odnosząc się do kwestii kadrowych, Strupczewski przytoczył ocenę wiedeńskiej agencji atomowej. - By zbudować pierwszy blok nowoczesnej elektrowni atomowej, potrzeba około 200 inżynierów, z czego 80 w elektrowni, a 120 w pozostałych urzędach, w tym w dozorze jądrowym. Poza tym potrzeba dużej kadry technicznej zatrudnionej w czasie budowy, rzędu 3 tys. ludzi - wymienił. Poinformował, że już w tym roku rozpoczęto kształcenie inżynierów w tym kierunku.
- Jesteśmy w stanie "wypuszczać" 10 studentów rocznie z jednej Politechniki. Oznacza to, że bez większego trudu zdążymy wykształcić 200 inżynierów - powiedział. Dodał, że będą oni jeszcze potrzebować przeszkolenia w elektrowniach za granicą.
- Gdybyśmy kupowali elektrownię francuską, to możemy ich szkolić albo we Francji, albo w Finlandii, gdzie budowany jest reaktor EPR - zaznaczył naukowiec.