USA z zaostrzeniem sankcji na Rosję wolą czekać na ruch UE i Moskwy
USA dopiero co nałożyły na Rosję sankcje, idące znacznie dalej niż te unijne, dlatego z ich zaostrzeniem najpewniej poczekają na ruch UE. Liczą przy tym na to, że zmiana politycznej dynamiki po katastrofie samolotu skłoni Moskwę do zmiany kursu wobec Ukrainy.
Po katastrofie malezyjskiego samolotu pasażerskiego prezydent Barack Obama w ostrych słowach oskarżył Rosję o wspieranie, zbrojenie i szkolenie ukraińskich separatystów, których USA podejrzewają o zestrzelenie 17 lipca malezyjskiej maszyny nad wschodnią Ukrainą.
Obama zagroził "dalszymi kosztami", jeśli Rosja będzie ich nadal wspierać i naruszać ukraińską suwerenność. Ale jednocześnie podkreślił, że woli dyplomatyczne rozwiązanie, dając do zrozumienia, że zostawia Putinowi szansę na - jak powiedział - "zejście z obranej dotychczas drogi" i poważnie zaangażowanie się na rzecz zakończenia walk na Ukrainie.
- Teraz nie oczekuję żadnych nowych decyzji USA w sprawie sankcji dla Rosji - powiedział w środę zastępca dyrektora waszyngtońskiego Centrum Studiów Strategicznych i Międzynarodowych (CSIS) Jeffrey Mankoff. - Myślę, że w tym momencie jest zainteresowanie, by skorzystać z okoliczności, jaką wytworzyła ta straszna tragedia, by naciskać na polityczne rozwiązanie. Dopiero jak to się nie uda, a śledztwo w sprawie katastrofy wzmocni argumenty na rolę, jaką odegrała w nim Rosja, to będą podstawy do nowych sankcji - dodał.
Rzecznicy Obamy, dopytywani codziennie od czwartkowej katastrofy o ewentualne nowe amerykańskie sankcje, nie wykluczają ich, ale wyraźnie sygnalizują, że USA oczekują teraz kolejnych kroków ze strony UE. Od początku kryzysu ukraińskiego obecna administracja USA akcentuje, że jest to kryzys regionalny, u drzwi Unii, i w związku z tym USA nie będą znacząco "wychylać się" przed Europę.
Tym bardziej, że Stany Zjednoczone dopiero co nałożyły na Rosję, na dzień przed katastrofą Boeinga 777, nowy pakiet sankcji, by ukarać Moskwę za zbrojenie ukraińskich separatystów. Idą one znacznie dalej niż te dotychczas nakładane zarówno przez same USA, jak i UE. O tym, że wywołały w Rosji znaczną nerwowość i zaniepokojenie biznesu, świadczyły wtorkowe słowa byłego ministra finansów Aleksieja Kudrina. Oszacował on, że dalsza eskalacja konfliktu na Ukrainie - dodatkowe sankcje Zachodu oraz zwiększanie wydatków na cele wojskowe - będą oznaczać dla Rosji nie tylko ujemny PKB, ale też obniżenie o jedną piątą realnych dochodów ludności.
Wprowadzone przed tygodniem przez USA sankcje po raz pierwszy objęły największe firmy rosyjskie, mocno związane z Kremlem: producenta ropy naftowej Rosnieft, drugiego co do wielkości producenta gazu ziemnego Nowatek, bank prowadzący operacje finansowe Gazpromu - Gazprombank oraz bank VEB. Na podstawie sankcji firmy te nie będą mogły otrzymywać długo- i średnioterminowych kredytów z amerykańskich instytucji finansowych.
Według ekspertów sankcje te poważnie podważą zdolności firm do finansowania w dolarach, ale musi minąć więcej czasu, by ich uciążliwe działanie było bardziej odczuwalne. Taka jest natura tych sankcji. Zdaniem Mankoffa, jest to argument za tym, by chwilowo wstrzymać się z nowymi restrykcjami. Niewątpliwie sankcje miałyby jeszcze większy efekt, gdyby do ich wdrożenia przyłączyła się Unia Europejska.
Amerykanie w coraz mniej zawoalowany sposób wywierają presję na partnerów w Europie, by koordynować działania. Nie przypadkowo na moment ogłoszenia ostatniego pakietu sankcji Waszyngton wybrał dzień, gdy akurat w Brukseli zebrali się na szczycie wszyscy unijni przywódcy.
Ale UE dotychczas unikała pójścia na zbytnią konfrontację z Rosją. Po katastrofie Boeinga 777, której ofiarami były w większości pasażerowie z Europy, głównie Holendrzy, Obama wyraził nadzieję, że ta tragedia będzie "alarmem do przebudzenia" dla Europy. Stanom Zjednoczonym jest jednak znacznie łatwiej podejmować decyzje o karaniu Rosji niż Unii. Nie mają z Rosją tak głębokich relacji gospodarczych, ani nie są uzależnione od rosyjskiego gazu. No, i przede wszystkim Obama podejmuje decyzję samodzielnie, a UE musi osiągnąć konsensus pomiędzy swymi 28 członkami.
Niemniej w Waszyngtonie rośnie presja na Obamę, zarówno ze strony mediów jak i Kongresu, by bardziej stanowczo odpowiedział na ukraiński kryzys, nie czekając na Europę. Te głosy płyną już nie tylko z opozycji. W liście do Obamy trzech Demokratycznych senatorów - Dianne Feinstein, Carl Levin i Robert Menendez, przewodniczący trzech komisji senackich odpowiednio ds. wywiadu, sił zbrojnych oraz spraw zagranicznych - zaapelowało, by prezydent nałożył na Rosję sankcje gospodarcze oraz zakwalifikował separatystów z samozwańczej Ludowej Republiki Doniecka jako organizację terrorystyczną.
"Rozumiemy i wspieramy wysiłki na rzecz koordynacji sankcji z kluczowymi partnerami w Europie - napisali senatorzy. - Jednakże USA nie mogą ograniczać swojej własnej narodowej strategii bezpieczeństwa".
Zdaniem Mankoffa strategia Obamy zbytnio koncentrowała się na sankcjach, brakowało w niej "politycznego komponentu" oferującego ramy dla zakończenia kryzysu poprzez rozwiązanie akceptowalne dla wszystkich. - Trzeba pamiętać, że celem nie są sankcje same w sobie, ale zmiana kalkulacji w Moskwie. Sama presja tylko przedłuża kryzys - podkreślił.
Według analityka CSIS konieczne jest też wsparcie wojskowe dla Ukrainy, zwłaszcza, że Rosja wciąż zbroi rebeliantów.
- To dramatycznie podniosłoby koszty dla Rosji, jednak nie chodzi tu o ukaranie Rosji, ale o umożliwienie Ukraińcom przywrócenia suwerenności kraju. To powinno było mieć miejsce, jak tylko ta rewolta (na wschodzie Ukrainy) wybuchła. Teraz wciąż można pomóc, ale ta administracja wciąż się wstrzymuje - zaznaczył Mankoff. - Boją się sprowokowania silniejszej rosyjskiej odpowiedzi. Ale zakładając obecne zaangażowanie Rosji, nie wiem, jak bardziej można ją jeszcze sprowokować - zauważył.
Jak wskazał niedawno w rozmowie z PAP ekspert Rady Stosunków Zagranicznych (CFR) Stephen Sestanovich, Obama zachowuje się jak typowy prezydent "wycofania w polityce zagranicznej". Podczas, gdy inni amerykańscy prezydenci, którzy decydowali się na prowadzenie bardziej aktywnej polityki zagranicznej, uzasadniali swe działania słabością i podziałami Europy (np. w przypadku interwencji w b. Jugosławii czy Iraku), Obama używa argumentacji przeciwnej, przekonując, że USA muszą ściśle koordynować z UE swą politykę wobec Rosji w odpowiedzi na kryzys ukraiński.