USA: Polka deportowana jak morderca
- Zakuli mi ręce i nogi w kajdany. Spędziłam tak kilka godzin, siedząc na niewygodnym, metalowym krześle. Od poniedziałku nie myłam się. Nie jadłam. Spałam tylko w samolocie - opowiada roztrzęsionym głosem Bożena Opławska. Kobieta została deportowana z USA do Polski. Nie wie, dlaczego.
17.01.2002 | aktual.: 22.06.2002 14:29
- Byłam w Stanach już dwa razy. Mam tam całą najbliższą rodzinę. Są w USA legalnie. Sama też staram się o prawo pobytu, więc bardzo pilnowałam, żeby nie wejść w konflikt z tamtejszym prawem. Nawet na czerwonym świetle nie przechodziłam - opowiada roztrzęsiona 32-letnia Bożena Opławska. - Nie jechałam tam do pracy, tylko do rodziny, na ślub siostry.
Opławska przyleciała w poniedziałek o 17. Miała 10-letnią turystyczną wizę z możliwością wielokrotnego przekraczania granicy. W USA mieszka od 16 lat jej matka, która posiada amerykańskie obywatelstwo.
W czasie rutynowej kontroli na przejściu granicznym Polka, która prawie w ogóle nie mówi po angielsku, nie potrafiła odpowiedzieć na pytania amerykańskiego urzędnika INS (Imigration and Naturalization Service - Urząd Imigracyjny).
Wezwano tłumacza.
- Chyba byłam zbyt szczera szczera wobec urzędnika. Kiedy spytał, czy pracowałam w Stanach, odpowiedziałam, że tylko raz pomogłam mamie w przeprowadzeniu remontu u jakiegoś Włocha. Mama wykonywała tę pracę legalnie. Mnie za pomoc dała sto dolarów - mówi zrozpaczona. - Do tego właśnie przyczepił się urzędnik.
Została zabrana na przesłuchanie.
- Wszystko trwało kilka godzin. Ze strachu podpisałam zeznanie, że pracowałam i jeszcze jakiś papier. Nie wiem, co to było, nie znam na tyle angielskiego. Tak bardzo się denerwowałam że aż z tego wszystkiego kilka razy wymiotowałam. A Polka która tam pracowała cały czas się ze mnie śmiała i krzyczała na mnie - płacze Bożena.
Na początku nie chciała niczego podpisywać, ale nagle usłyszała od urzędniczki INS, która mówiła po polsku - Jeżeli tego nie podpiszesz, to zamkniemy cię do więzienia na 25 lat.
- Pod presją zmuszono mnie do podpisania dokumentu, którego treści nie rozumiałam - powiedziała zaszokowanej matce przez telefon natychmiast, gdy tylko pozwolono jej skontaktować się z rodziną.
W paszporcie wbito jej pieczątkę: zakaz wjazdu do USA na 5 lat.
Natychmiast po podpisaniu dokumentów Opławską zakuto w specjalne kajdany na ręce i na nogi. Kajdanki na kostkach stóp i rękach były połączone łańcuchem, a ponadto te na rękach były przyczepione do specjalnego pasa, który założono jej na biodra.
Nie mogła normalnie iść ponieważ łańcuch i kajdanki krępowały jej ruchy. Dreptała powoli ze schyloną głową. Prowadziły ją dwie amerykańskie urzędniczki, które były w wyśmienitych humorach.
- Prowadzimy morderczynię - śmiała się jedna z nich na głos. - Zabiła dwie osoby - wykrzykiwała druga.
Inni urzędnicy słysząc to wybuchnęli śmiechem. Tak te chwile pełne upokorzenia opisywała później swojej matce przez telefon.
Opławską zaprowadzono do pokoju odosobnienia, które znajduje się na lotnisku JFK i w którym INS przetrzymuje osoby przeznaczone do deportacji.
- Siedziałam w pustym pokoju, z kratami w oknach, na metalowym krześle, waliłam w dzrzwi aby ktoś dał mnie coś do jedzenia, 4.30 dostałam jednego hamburgera - wspomina Polka.
Wciąż jeszcze jest w szoku. Nie potrafi sobie dokładnie przypomnieć, co właściwie się wtedy działo.
Gdy odprowadzano ją do samolotu we wtorek, urzędnik imigracyjny nie mógł znaleźć terminalu LOT-u. - Skuta wędrowałam po całym lotnisku, wszyscy się z mnie śmiali. Czułam się jak kryminalistka - płacze.
O godz. 20 wieczorem obywatelka Polski Bożena Opławska odleciała do Warszawy.
O godzinie 20.35 we wtorek wieczorem reporterowi "Super Expressu" udało się dodzwonić do Urzędu Imigracyjnego na lotnisku JFK. Urzędnik, który odebrał telefon, nie chciał udzielać żadnych informacji. Powiedział jednak, że Opławskiej już na JFK nie ma.
Na pytanie, czy jest w jeszcze w kajdankach (nikt nie wiedział, wtedy gdzie znajduje się Polka) powiedział, że nie.
Na pytanie, skąd w takim razie wie, że nie jest w kajdankach, skoro jej tam nie ma, urzędnik natychmiast się rozłączył.
"Super Express" zadzwonił ponownie. Urzędnik powiedział nam wtedy, że Opławska znajduje się już w samolocie.
- Kursowałam na lotnisko dwa razy - opowiada łamiącym się głosem Krystyna Piotrowicz, matka zatrzymanej Polki. - Sama już nic nie wiem.
Jej córka Bożena Opławska przyjeżdżała już do USA dwa razy. Pierwszy raz była przez sześć miesięcy w 2000 roku. Przedłużała sobie legalnie pobyt na następne 2 miesiące, z czego wykorzystała tylko jeden i wróciła. Następnie przyjechała w 2001roku w styczniu ponownie na 6 miesięcy i wróciła przepisowo przed upływem pół roku. Tym razem wybierała się na ślub siostry Agnieszki, która mieszka w USA 11 lat i posiada już amerykańskie obywatelstwo.
W Stanach mieszka też od roku druga siostra Opławskiej Małgorzata, która posiada zieloną kartę oraz jej brat bliźniak Jerzy, od 10 lat obywatel USA. Opławska też planowała w najbliższym czasie przenieść się do USA.
W niedzielę, 6 stycznia Urząd Imigracyjny na lotnisku JFK zatrzymał i nakazał opuszczenie terytorium USA innej Polce. Joanna Beer, stewardesa amerykańskich linii lotniczych Delta obsługiwała międzynarodowe połączenia. Właśnie wróciła z Moskwy. Posiadała wizę pracowniczą L-1, uprawniającą ją do pracy na terenie Stanów. Urzędnicy na lotnisku uznali jednak, że to nie wystarcza. Nie pomogło nawet to, że za swoją pracownicą wstawili się szefowie Delty. Historię tę opisał szczegółowo Nowy "Dziennik".
Michał Wichowski, Adam Hollanek (pr)