USA: Awantura o fałszerstwa wyborcze. Miliony nielegalnych głosów?
• W stanie Wisconsin dojdzie do ponownego przeliczenia głosów wyborów prezydenckich
• Podobny proces może mieć miejsce w dwóch innych stanach, gdzie lewica podejrzewa nieprawidłowości
• To efekt starań kandydatki Zielonych Jill Stein
• W odpowiedzi Donald Trump mówi o milionach nielegalnie oddanych głosów
• - To prowadzi do podkopania zaufania do systemu - ocenia politolog
28.11.2016 | aktual.: 29.11.2016 09:59
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Dwa tygodnie przed wyborami, w odpowiedzi na pojawiające się wówczas obawy Donald Trump zapowiedział, że "totalnie zaakceptuje" wyniki głosowania - o ile je wygra. Teraz okazuje się, że wybory wygrał, ale swojej obietnicy nie spełnił.
"Poza wygraniem Kolegium Elektorskiego wielką przewagą, wygrałem też głosowanie powszechne, jeśli odejmiemy miliony ludzi, którzy zagłosowali nielegalnie" - napisał na Twitterze prezydent elekt, dodając później, że chodzi mu o "poważne oszustwa wyborcze w New Hampshire, Kalifornii i Wirginii", które - w domyśle - miały przesądzić o tym, że to Hillary Clinton otrzymała większą (o co najmniej 2,2 miliona) liczbę głosów.
Ale nie tylko Trump kwestionuje wyniki listopadowych wyborów. Jego tweet był odpowiedzią na wysiłki kandydatki Zielonych Jill Stein i współpracujących z nią demokratów, by doprowadzić do ponownego przeliczenia głosów w Wisconsin, Michigan i Pensylwanii. W pierwszym z tych stanów, gdzie Clinton przegrała liczbą 28 tysięcy głosów, wniosek został zaakceptowany i głosowanie zostanie zrewidowane jeszcze w tym tygodniu. W tym tygodniu zapadnie też decyzja o tym, czy przeprowadzić ten sam proces w dwóch pozostałych stanach. W Michigan różnica jest jeszcze mniejsza - 11 tys., zaś w Pensylwanii znacznie większa - prawie 80 tys. Podstawą do tych działań miała być analiza czołowych informatyków z Uniwersytetu Michigan, która może wskazywać na możliwe nieprawidłowości w miejscach, gdzie głosowano za pomocą maszyn.
- To wygląda na akt desperacji, ale biorąc w tym udział, demokraci popełniają ogromny błąd. Ta akcja nic im nie przyniesie, lecz sprawi, że dodatkowo stracą w oczach wyborców. Tym bardziej, że oni krytykowali Trumpa za to, że podczas kampanii nie chciał zadeklarować, że zaakceptuje wyniki głosowania - mówi WP prof. Clifford Bates, politolog Uniwersytetu Warszawskiego.
Historia pokazuje co prawda, że ponowne przeliczenie głosów może przynieść zmianę zwycięzcy, ale były to bardzo rzadkie przypadki. Ostatni miał miejsce w 2008 roku w Minnesocie, gdzie początkowy wynik podany przez maszyny wskazał na republikanina Norma Colemana, lecz po ponownym policzeniu głosów zwycięzcą został demokrata Al Franken. Ale różnica między pierwszym i drugim wynikiem wynosiła wówczas zaledwie ok. tysiąca głosów.
Choć działania demokratów mogą okazać się przeciwskuteczne, to jeszcze większą konsternację wzbudziła wypowiedź Trumpa, który w efekcie poddał w wątpliwość wynik wyborów, które już wygrał. Nie podał przy tym żadnych dowodów, ani podstaw, na których oparł swoje wnioski o "milionach nielegalnie oddanych głosów". Jednym z możliwych źródeł jest artykuł na portalu Infowars, należącym do jednego z najbardziej znanych autorów spiskowych teorii (i zwolennika Trumpa) Aleksa Jonesa. W artykule - który w ciągu ostatniego tygodnia obiegł dziesiątki prawicowych portali - mowa jest o trzech milionach głosów oddanych przez nielegalnych imigrantów. Jedynym źródłem tych rewelacji jest tweet Matta Phillipsa, założyciela organizacji VoteStand i byłego współpracownika republikańskiego polityka Newta Gingricha. Pytany o szczegóły Phillips nie chciał ich podać, mówiąc tylko że opublikuje pełną analizę w późniejszym czasie.
Innym źródłem mogła być praca pary politologów z Old Dominion University w Wirginii, którzy szacowali, że aż 6,4 proc. głosów w wyborach w 2008 roku zostało oddanych przez ludzi niebędących obywatelami USA. Problem w tym, że szacunki te były szeroko kontestowane przez innych naukowców, w tym także przez twórców bazy danych, na której oparli się autorzy pracy. Znakomita większość naukowców badających nieprawidłowości w głosowaniach uważa tymczasem, że fałszerstwa wyborcze - szczególnie typu sugerowanego przez Trumpa - zdarzają się bardzo rzadko i nie mogły wpłynąć na wynik wyborów.
Dlaczego więc, nie mając dowodów ani solidnych podstaw, Trump podaje w wątpliwość wynik głosowania, które wygrał? Cytowana przez portal "Politico" osoba w otoczeniu prezydenta elekta twierdzi, że Trump poczuł się dotknięty akcją na rzecz rewizji głosowań i postanowił przejść do kontrataku i "mimo że to nie ma znaczenia, nie może tego tak zostawić". Ale są też inne teorie: według jednej z nich, chce w ten sposób odwrócić publiczną uwagę od cały czas wychodzących na jaw konfliktów interesów związanych z jego relacjami biznesowymi na całym świecie. Jednak niezależnie od powodów, awantura o wybory może odbić się negatywnym echem na kondycję amerykańskiej demokracji
- Oczywiście, fałszerstwa wyborcze się zdarzały, ale nie na masową skalę. To, co się teraz się dzieje, jest okropne. To nieodpowiedzialne działania, które podważają zaufanie obywateli do systemu demokratycznego - podsumowuje Bates.