Urzędnicy jedzą masę słodyczy za nasze pieniądze
Podstawowe menu w urzędzie: wafelek i cukierek. Podatnik rocznie płaci za to tysiące złotych. Dolnośląscy urzędnicy wydają fortunę na słodycze.
16.02.2008 | aktual.: 16.02.2008 09:33
Ponad 1930 kg różnych ciasteczek, 286 kg paluszków i talarków, ponad 48 kg czekolady, 12,5 kg chipsów. Do popicia będzie prawie 10 tys. litrów soków i 4393 litrów mleka i śmietanki do kawy. Ale to nie wszystko. Jest jeszcze aż 1177 kg kawy, i ponad 224 tysiące torebek herbaty.
W specyfikacji przetargowej zapisano, że zwycięska firma w razie potrzeby ma dostarczyć do urzędu nawet jedną sztukę towaru, np. paczkę delicji czy pierniczków, które właśnie się skończyły. Zamówienie obejmuje 163 różnego rodzaju specjałów. Urzędnicy bardzo precyzyjnie wyliczają, jakie smakołyki chcą dostać. Na liście jest aż 200 kilogramów kukułek, są raczki, delicje, ptasie mleczko, markizy kakaowe, mleczne, maślane, deserowe, czekolada z bakaliami, orzechami i luksusowa, petitki go: z musli, zbożowe, krówki...
Jest 27 gatunków kawy. Najmniejszym powodzeniem cieszy się Jacobs Balance - na rok urzędnikom wystarczy jedno opakowanie. Wśród 28 rodzajów herbaty są m.in. przeróżne smaki Dilmah czy Liptona. Np. pu-erh melon-apple. Koniecznie w piramidkach. Wśród nich 50 litrów soku pomidorowego z tabasco. Po co on urzędnikom? O to, czy lubi taki właśnie sok dziennikarze próbowali spytać Marcina Garcarza, rzecznika prezydenta. Proszę nie zadawać prywatnych pytań - odparł.
Dziennikarze nie dowiedzieli się też, jak powstała wyjątkowo precyzyjna lista zamówień. Czy wyjątkowa różnorodność gatunków kawy, herbaty i słodyczy świadczy o tym, że mamy tu do czynienia z indywidualną listą życzeń urzędników? Etyk Magdalena Środa przyznaje, że tak właśnie wygląda zamówienie magistratu. Uważa, że wynika z pewnej zakorzenionej w nas postawy: Co wspólne, to znaczy niczyje. Przecież pieniądze na te artykuły pochodzą z naszych podatków - mówi.
Podobny przetarg w grudniu ubiegłego roku został już rozstrzygnięty w urzędzie marszałkowskim. Oprócz kawy Jacobs i herbaty zamówiono tam morele suszone, orzechy włoskie, pistacje, rodzynki i prażony słonecznik. Wszystko za ponad 194 tysiące złotych. Ma wystarczyć na 13 miesięcy. To wszystko dla gości, ale z kawy, herbaty, cukru, mleka i wody mogą korzystać też pracownicy urzędu - przyznaje Marta Libner-Zoniuk, rzecznik urzędu marszałkowskiego.
Kto decyduje o tym, co zamówić? Dyrektorzy departamentów i kierownicy wydziałów. Mniejsze apetyty mają w urzędzie wojewódzkim. W ubiegłym roku wydali na artykuły spożywcze dla gości gabinetu wojewody 8 tysięcy złotych. W bolesławieckim magistracie sami urzędnicy oferowane gościom ciasteczka i wafelki nazwali żartobliwie "suszem dyżurnym". Dlaczego? Bo czasem zawartość ceramicznych talerzyków obsługuje kilka kolejnych spotkań, aż kolejni goście opróżnią cały talerzyk.
Urząd w Bolesławcu wydaje na ten susz i napoje 21,5 tys. zł rocznie. W Jeleniej Górze na kawę, herbatę i słodycze wydaje się rocznie 18 tys. zł. Zdecydowanie więcej przeznacza się tu na wodę, bo 22 tys. zł. Piją ją między innymi radni. Ale to, w czym gustują goście urzędników i oni sami nie podoba się dietetykom. Magdalena Maławska, doradca żywieniowy z Centrum Dietetycznego SetPoint radzi, by przerzucili się ze słodyczy na owoce, albo sałatki. Dobre są też takie suszone, a do tego słonecznik i pestki dyni, bo mają nasycone kwasy tłuszczowe - wskazuje Maławska polecając też zmianę soków. Zamiast owocowych z kartonu, które są bardzo słodkie, lepiej pić soki warzywne. Choć nie można jednak nic zarzucić. Nawet to, że urzędnicy przejadają nasze pieniądze. Marek Głód, kierownik zespołu Regionalnej Izby Obrachunkowej w Wałbrzychu tłumaczy, dopuszczają to przepisy. Które jednocześnie każą precyzyjnie określić na co idą pieniądze. I tak robią urzędy pisząc w specyfikacji nie tylko markę produktu, ale czasem nawet
kolor opakowania.
Magdalena Kozioł