Uroczystości na Mokotowie w 69. rocznicę powstania warszawskiego
Uroczystości upamiętniające powstańcze walki na Mokotowie - złożenie wieńców, zapalenie zniczy i minuta ciszy przed pomnikiem Mokotów Walczy 1944 - odbyły się w Warszawie. - Powstanie było dla nas testem patriotyzmu - podkreślali powstańcy.
01.08.2013 | aktual.: 01.08.2013 14:34
Uroczystości odbyły się w parku im. gen. Gustawa Orlicz-Dreszera przy pomniku Mokotów Walczy 1944. Monument upamiętnia powstańców Mokotowa, żołnierzy Armii Krajowej pułku "Baszta" oraz innych oddziałów V obwodu 10 dywizji im. Macieja Rataja, walczących w dniach 1 sierpnia - 27 września 1944 r.
- Bohaterstwo towarzyszyło wszystkim i całej Warszawie, która została zmieciona z ziemi. Mokotów terytorialnie był trzy raz większy niż Śródmieście, ale jednocześnie wojska miał dwa razy mniej. Ale przez 57 dni zdołał ten Mokotów obronić całe powstanie od południa - powiedział otwierając uroczystości Wojciech Milic, prezes Środowiska Żołnierzy Pułku AK "Baszta" i innych mokotowskich oddziałów powstańczych.
- Przez kilkadziesiąt sierpniowych i wrześniowych dni pamiętnego 1944 roku to miejsce było skrawkiem wolnej Rzeczypospolitej. Stało się niestety też cmentarzem i niemym świadkiem zbrodni popełnionych na obrońcach Warszawy przy ul. Dworkowej, o której zawsze co roku pamiętamy - mówiła z kolei prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz. Podkreśliła też, że Mokotów jest jej szczególnie bliski ze względu na pamięć o jej ojcu, który walczył w powstaniu warszawskim jako jeden z żołnierzy mokotowskiego pułku "Baszta".
Pamięć poległych powstańców mokotowskich uczczono odegraniem przez orkiestrę reprezentacyjną policji "Marszu Mokotowa", zapaleniem zniczy i złożeniem wieńców przed pomnikiem Mokotów Walczy 1944 w parku gen. Orlicz-Dreszera. Odbyła się też uroczystość wręczenia medali "Pro Patria", które jako odznaczenie cywilne przyznaje Urząd ds. Kombatantów i Osób Represjonowanych. Medale otrzymały osoby szczególne zasłużone w kultywowaniu pamięci o walce o niepodległość Rzeczypospolitej Polskiej.
W uroczystości wzięli udział powstańcy warszawscy i weterani II wojny światowej, wojewoda mazowiecki Jacek Kozłowski, przedstawiciele prezydenta i rządu, parlamentarzyści, dyrektor Muzeum Powstania Warszawskiego Jan Ołdakowski, delegacja IPN, burmistrz Mokotowa Bogdan Olesiński, kompanie honorowe Wojska Polskiego, policji, Straży Miejskiej, harcerze ZHP i ZHR oraz licznie przybyli mieszkańcy Warszawy. Wielu z nich trzymało biało-czerwone chorągiewki.
Po uroczystości w parku im. Orlicz-Dreszera, jak co roku, wyruszył Marsz Mokotowa, który przeszedł przed obelisk poświęcony pamięci 119 pomordowanych powstańców z "Baszty" przy ul. Dworkowej. Powstańcy "Baszty" zostali tam zabici przez Niemców 27 września 1944 r., już po kapitulacji Mokotowa, po tym jak zabłądzili w kanałach, przedzierając się do Śródmieścia i przez pomyłkę wyszli z włazu. Na tym terenie stacjonowała komenda żandarmerii na powiat warszawski. Niemcy dokonali mordu wbrew umowie kapitulacyjnej dzielnicy, która gwarantowała traktowanie powstańców jako jeńców wojennych.
- Dzień 1 sierpnia 1944 r. był tak jak dzień dzisiejszy bardzo upalny i duszny; z temperaturą powyżej 30 stopni. Byliśmy wszyscy wielce podnieceni możliwością walki. Na terenie Mokotowa w kilkunastu punktach toczyły się zawzięte i wielogodzinne walki (...). Powstanie trwające w Warszawie dziewięć tygodni było dla nas wielkim testem dojrzałości, patriotyzmu i chęci pokonania odwiecznych wrogów Polski - powiedział Ryszard Brzozowski ps. Krak, który jako strzelec służył w pułku "Baszta" i już w drugim dniu powstania został ciężko ranny w brzuch. Przypomniał też, że na Mokotowie zginęło ok. 1700 powstańców.
Uroczystość przed obeliskiem zakończyło składanie wieńców i trzykrotna salwa honorowa. Wcześniej, w drodze na ul. Dworkową, maszerujący złożyli kwiaty pod tablicą przy ul. Puławskiej upamiętniającą twórców "Marszu Mokotowa" - Mirosława Jezierskiego "Karnisza" (napisał słowa do tej piosenki) oraz Jana Markowskiego "Krzysztofa" (był autorem muzyki). "Marsz Mokotowa" w tym miejscu można usłyszeć codziennie o godz. 17.
Mokotów według spisu ludności z 1939 r. liczył tylko 88 tys. mieszkańców, podczas gdy cała Warszawa - prawie 1,4 miliona. Podczas okupacji należał do najsilniej obsadzonych przez Niemców dzielnic. W powstaniu osłaniał całą walczącą Warszawę od południa. Na Mokotowie były trudniejsze możliwości obrony niż w innych miejscach Warszawy m.in. dlatego, że zwarta zabudowa zajmowała tylko 60 proc. powierzchni dzielnicy. Resztę stanowiła otwarta przestrzeń, a powstańcy nie byli przygotowani do walki w polu. Mimo to Mokotów bronił się 57 dni - skutecznie zatrzymał od tej strony niemieckie oddziały i atak na Śródmieście.
O jednym z niemieckich ataków opowiadał Kazimierz Grzybowski ps. Misiewicz, który w czasie powstania służył w randze podporucznika w pułku "Baszta". "Niemiecki atak szedł wzdłuż ogródków działkowych przy ul. Racławickiej. Na przedzie jechał czołg, za nim samochód osobowy z dowódcami, dalej na samochodach ciężarowych jechała piechota i na końcu pojazd pancerny. Zaczęliśmy strzelać, ale nie do czołgów, to nie miałoby sensu - strzelaliśmy do żołnierzy, którzy siedzieli w otwartych ciężarówkach. Oczywiście zaczęli natychmiast wyskakiwać z samochodów, tworząc tyralierę. Ponieważ mieliśmy doskonały widok i każdego z nich na muszce, ponieśli wielkie straty w ludziach" - wspominał Grzybowski, którego relację można znaleźć w Muzeum Powstania Warszawskiego.
Na Mokotowie, jak i w całej Warszawie, bardzo groźne dla powstańców były niemieckie bombowce nurkujące tzw. sztukasy. Bombardowanie na ul. Odyńca, tuż przy parku, gdzie odbyły się uroczystości, wspominał dla muzeum Leszek Kosiński ps. Orzeł, który w czasie powstania był w pułku "Baszta" łącznikiem. - Bombardowanie było tak silne, że stojące rzędem wzdłuż ulicy trzy czteropiętrowe budynki w pewnej chwili znikły, jakby wycięte. To były wyjątkowo paskudne bombowce. Gdy nurkowały, w skrzydłach włączały się syreny, wyjąc straszliwie, a potem na wysokości kilkuset metrów, odrywały się bomby. Gdy człowiek widział je nad sobą, był bezpieczny, wiadomo było, że spadną gdzieś dalej. Ale jeśli zrzucano je w pewnej odległości, pozostawało tylko jedno - uciekać do piwnicy lub najbliższego schronu. Atakujące nas sztukasy wracały regularnie co pół godziny - lotnisko na Okęciu, gdzie brały paliwo i nowe bomby, było niedaleko - wspominał.