Upychanie uczniów w klasach
Znów w szkołach publicznych zaczynają
powstawać klasy, w których jest 30 i więcej uczniów. To samorządy
dla oszczędności łączą małe klasy w duże. Rodzice i nauczyciele
już biją na alarm - pisze "Gazeta Wyborcza".
28.12.2004 | aktual.: 28.12.2004 07:22
Od lat nauczyciele narzekali, że z powodu niżu demograficznego w szkołach jest coraz mniej dzieci, klasy są coraz mniejsze, a niejednej szkole grozi zamknięcie. Ostatnio i oni, i rodzice uczniów zaczynają mówić o zupełnie nowym zjawisku.
Grzegorz Baranowski posłał córkę do I klasy Szkoły Podstawowej nr 58 w Poznaniu. - 1 września były dwie klasy. Każda miała swoją panią, swoją salę. 2 września były pierwsze lekcje. A trzeciego okazało się, że dzieciaki mają chodzić do jednej klasy, w której będzie ich 30 - opowiada. Teraz ta klasa ma lekcje w największej sali, bo tylko tam zmieściło się 15 dwuosobowych ławek. - Dzieci są poupychane jak śledzie w beczce - denerwuje się pan Grzegorz.
Inna poznańska podstawówka. Mama pierwszaka prosi, żeby nie podawać jej nazwiska ani numeru szkoły. Syn chodzi do klasy, gdzie jest 35 dzieci. Na początku roku szkolnego było za mało ławek, potem je doniesiono. Teraz trudno przejść między stolikami, a miejsca jest tak mało, że dzieci mają tornistry nie przy sobie, tylko z tyłu klasy. Co chwila wstają i chodzą, bo zapomniały ołówka, kredek czy farbek.
Podobne historie opowiadali "Gazecie Wyborczej" rodzice z Bydgoszczy i Rzeszowa.
W rzeszowskiej Szkole Podstawowej nr 10 rodzice podpisywali specjalną zgodę na połączenie kilku małych klas (liczyły 16-19 uczniów) w większe, które teraz mają po 29 i 30 uczniów. Ale nie kryli rozgoryczenia. - _ W przepełnionych klasach poziom nauczania spadnie, więc będziemy musieli douczać dzieci na korepetycjach_ - mówi Anna Kozik, przewodnicząca rady rodziców. Bożena Kędzierska, wicedyrektor szkoły, rozkłada ręce: - Wypełniamy tylko polecenia urzędu miasta.
Dyrektorzy szkół wszędzie mówią to samo: pewnego dnia przychodzi pismo od urzędników oświatowych, że klasy mają być połączone. Bo im mniej klas, tym mniej samorządy dopłacają na szkoły ponad to, co dostają z budżetu państwa. Mniej klas to mniej nauczycieli i mniej pensji do wypłacenia.
Urzędnicy mówią, że to wszystko z powodu niżu demograficznego. W ostatnich latach klasy znacząco zmalały.
Tak rzeczywiście jest - mówią nauczyciele - ale problem w tym, że po połączenia dwóch niewielkich klas powstaje jedna przepełniona. I skarżą się, że w takich klasach nie da się pracować. (PAP)