Unijna solidarność bez Brytyjczyków
Dzień po oświadczeniu, że nie wiedzą, co
dalej robić z konstytucją, unijni przywódcy pochylili się nad
wspólnymi finansami. Choć w jednym przypadku chodziło o idee, a w
drugim o miliardy euro, okazało się, że problem jest ten sam -
pisze w komentarzu "Rzeczpospolitej" Anna Słojewska.
18.06.2005 | aktual.: 18.06.2005 07:28
Stara Unia nie chce płacić za rozszerzenie. W referendach konstytucyjnych Francuzi i Holendrzy powiedzieli "nie", żeby zaprotestować przeciwko planom przyjęcia Turcji do UE. Nad Sekwaną kluczowy był także strach przed polskim hydraulikiem, symbolizującym tanią siłę roboczą ze wschodu Europy. Stara Unia boi się konkurencji i nie ma ochoty ponosić kosztów naszego awansu cywilizacyjnego.
Budżetowy spór między Wielką Brytanią i Francją nie dotyczy w istocie brytyjskiego rabatu czy wydatków rolnych. Chodzi w nim o zachowanie finansowej pozycji bogatych w Unii, bez uwzględnienia faktu, że mamy dziś we Wspólnocie 25 krajów. Z czego kilka nowych pozostaje w drugiej lidze rozwoju gospodarczego.
Tony Blair i Jacques Chirac mówią, że budżet powinien finansować najbiedniejszych. Gdy jednak przychodzi do wystawienia rachunku za miliardy euro na polskie autostrady, obaj bronią starych przywilejów.
Analiza przyczyn fiaska negocjacji budżetowych zajmie jeszcze trochę czasu. Ale wrażenie jest jednoznaczne. To Wielka Brytania storpedowała szczyt, który miał szybko przynieść dziesiątki miliardów euro wschodniej Europie. Jeśli zrobiła to dla upokorzenia Francji, to nie zauważyła, że prawdziwe koszty poniosą nowe państwa członkowskie. Stara Unia ma dosyć łożenia na biednych. Polska weszła do tego klubu w ostatnim momencie. Ale chyba już nie zdąży skorzystać z unijnej hojności - konkluduje Anna Słojewska. (PAP)