Unia Afrykańska niezmiernie ambitna, czyli problemy Afryki w rękach Afrykańczyków
Kryzys w Mali i związana z tym konieczność interwencji międzynarodowej sprawiły, że raz jeszcze powraca pytanie o zdolność Unii Afrykańskiej do prowadzenia tego rodzaju operacji. Tym bardziej, że kolejna interwencja wydaje się kwestią czasu, bo nikt inny się do tego nie pali - pisze "Polska Zbrojna".
29.04.2013 | aktual.: 29.04.2013 08:26
Państwa europejskie od dawna dają wyraz swej niechęci do wysyłania wojsk do Afryki, gdzie panują trudne warunki klimatyczne powodujące kłopoty zdrowotne, jest fatalna infrastruktura lokalna, problemem są rozległe obszary, istnieją często niezrozumiałe dla nas zależności i wielowymiarowe konflikty etniczno-plemienne.
Zachodnie społeczeństwa na wysyłanie własnych żołnierzy do Afryki niemal zawsze reagują pytaniem: po jakiego diabła tam się pchać? Takie rozumowanie sprawiło, że Zachód nie interweniował podczas największego ludobójstwa od czasów II wojny światowej - w Rwandzie (1994), kiedy to w ciągu około trzech miesięcy wymordowanych zostało osiemset tysięcy osób. Na brak reakcji wpływ miała także trauma wynikająca z interwencji w somalijskim Mogadiszu (1993), kiedy to Amerykanie stracili 19 żołnierzy.
Gdy pojawia się pytanie, czy wysyłać wojska na ten niespokojny kontynent, z niektórych ust pada odpowiedź, że należałoby przerzucić odpowiedzialność za tego rodzaju operacje na samych Afrykańczyków. Czy to jednak możliwe?
Plany interwencji
Oddanie problemów Afryki w ręce Afrykańczyków jest zgodne z filozofią Organizacji Narodów Zjednoczonych, która w ostatnich latach stara się, aby regionalne konflikty były rozwiązywane przez regionalnych graczy (wszak to oni przede wszystkim mają, przynajmniej w teorii, interes w tym, aby kryzys zneutralizować). Takie rozwiązanie podoba się również zachodnim mocarstwom, które nie ukrywają, że nie chcą interweniować, kiedy nie są zagrożone ich interesy, a w grę wchodzą jedynie kwestie humanitarne.
Stanowisko Zachodu precyzyjnie przedstawił swego czasu francuski prezydent François Mitterand, który - starając się wytłumaczyć, dlaczego nie wysłano wojsk do Rwandy, by zatrzymać masakrę bezbronnych cywilów - odpowiedział szczerze: "Cóż, w przypadku takich krajów do ludobójstwa nie przywiązuje się aż takiego znaczenia".
By lepiej radzić sobie z afrykańskimi kryzysami, w 2002 roku została powołana w Addis Abebie (Etiopia) Unia Afrykańska, która zastąpiła niewydolną Organizację Jedności Afryki. W akcie założycielskim zarezerwowano sobie prawo do interwencji zbrojnych, których celem jest zapobieżenie istotnym naruszeniom praw człowieka. Decyzję taką podjęto, mając w pamięci trzy dramatyczne wydarzenia: rządy krwawego despoty Idi Amina w Ugandzie (1971-1979), Bokassy w Republice Środkowoafrykańskiej (1966-1979) oraz masakrę w Rwandzie (1994).
Unia Afrykańska powołała siły o podwyższonej gotowości (ASF) ze sztabem w Addis Abebie. W ich skład wchodzą żołnierze, policjanci i cywile. Siły te mają opierać się na tworzonych brygadach regionalnych, których faktyczna wartość ciągle daleka jest od zakładanej. Docelowo ASF powinny liczyć nawet 30 tysięcy żołnierzy, ale bardziej realne analizy wskazują, że 6,5 tysiąca. Pełną gotowość operacyjną siły te miały osiągnąć w roku 2010, ale z powodu opóźnień w trzech z pięciu regionalnych brygad ten termin przesunięto na 2015 rok.
Budowanie siły
Jedną z brygad regionalnych miała powołać Arabska Unia Maghrebu (Algieria, Libia, Mauretania, Maroko, Tunezja), ale twór ten nie może nikomu pomóc, bo z powodu Arabskiej Wiosny sam desperacko potrzebuje wsparcia. Nieco lepiej przebiega powołanie jednostki wojskowej w sile brygady przez Unię Celną i Gospodarczą Afryki Środkowej, która w 2008 roku utworzyła Środkowoafrykańskie Siły Wielonarodowe (FOMAC). Jednostki tego 760-osobowego kontyngentu (głównie z Czadu, Gabonu i Republiki Konga) rozmieszczono między innymi w Republice Środkowoafrykańskiej, która zmaga się z rebeliantami. Ciągle stacjonują one w tym kraju i uczestniczą w misjach bojowych. Ma to znaczenie, bo niedawno Francja odrzuciła prośbę władz tego państwa o interwencję i pomoc. Wspólnota Rozwoju Afryki Południowej (SADC), która w przeszłości interweniowała w Lesoto (1998) i Demokratycznej Republice Konga (1998), powołała w 2007 roku w Zambii brygadę (SADCBRIG). Przeprowadziła ona wiele wspólnych ćwiczeń, ale brakuje jej instrumentów do
realizowania operacji, szczególnie na dużą skalę, o charakterze humanitarnym, i interwencji z użyciem siły. Dość dużą aktywność przejawiają Wschodnioafrykańskie Siły Reagowania (EASF), które wspierają misję Unii Afrykańskiej w Somalii (AMISOM) oraz operację Unii Afrykańskiej i ONZ w Darfurze (UNAMID). Szczególnie ta pierwsza jest istotna, bo Unia Afrykańska uznaje ją za modelową w rozwoju ASF. W pierwszym okresie, to jest w latach 2007-2008, siły AMISOM były w defensywie i notowały wiele porażek w walce z fundamentalistyczną grupą islamską Al-Szabab. Na mocy nowej rezolucji liczebność dowodzonej przez Ugandę misji AMISOM zwiększono do 12 tysięcy żołnierzy (głównie z Ugandy, Kenii i Burundi). Siły te są zaangażowane w działania bojowe.
EASF należy do dwóch z pięciu brygad regionalnych, które zrealizowały plan Unii Afrykańskiej w terminie. Według oficjalnych wypowiedzi aż 10 aktywnych członków (Burundi, Komory, Dżibuti, Etiopia, Kenia, Rwanda, Seszele, Somalia, Sudan i Uganda) jest w stanie niezwłocznie wystawić oddziały do operacji. Powraca oczywiście pytanie o ich wartość bojową - jakie bowiem siły mogą wystawić de facto nieposiadające armii Somalia czy też Komory?
Drugą jest brygada Wspólnoty Gospodarczej Państw Afryki Zachodniej (ECOWAS). W 1990 roku powołała ona formację ECOMOG do interwencji w pogrążonej w wojnie domowej Liberii. W 1999 roku jej jednostki wysłano do Sierra Leone i Gwinei Bissau, a w 2003 roku właśnie do Liberii. Dużym wyzwaniem dla ECOWAS jest Mali. Oddelegowanie tam dwóch tysięcy żołnierzy zapowiedziały na samym początku władze Czadu, Nigeria proponuje 1,2 tysiąca, Benin - 300, a państwa takie jak Senegal, Niger, Togo i Burkina Faso po 500. Gotowość desygnowania wojsk zgłosiły również Ghana i Gwinea.
Pierwsze sukcesy
Czy państwa afrykańskie są w stanie rozwiązać problemy kontynentu, skoro większość z nich jest pogrążona w kryzysach wewnętrznych? Armie z regionu same borykają się z niewystarczającym finansowaniem, kiepskim wyszkoleniem, brakiem wyposażenia, a także oficerami z przerośniętym ego.
Z drugiej jednak strony widać wyraźną wolę, aby rozwiązywać konflikty w miarę swych skromnych możliwości. Wystarczy wymienić utworzenie w połowie 2004 roku niewielkiej, bo 60-osobowej, misji obserwacyjnej w Darfurze (ochronę stanowiło 300 żołnierzy). W ciągu kolejnych lat rozrosła się ona do siedmiu tysięcy żołnierzy. W 2008 roku, pomimo sprzeciwów RPA, państwa afrykańskie przeprowadziły mało znaną, acz ostatecznie udaną zbrojną interwencję na Komorach.
Chronologicznie zaś pierwszą afrykańską misją wojskową była ta w Burundi (kwiecień 2003 - maj 2004). Uczestniczyli w niej żołnierze z RPA, Etiopii oraz Mozambiku, a także obserwatorzy z Burkina Faso, Gabonu, Mali, Togo oraz Tunezji. Jej celem było nadzorowanie zawieszenia broni i demobilizacji partyzantów, doradztwo w zakresie ich reintegracji ze społeczeństwem, wsparcie politycznej, gospodarczej i wojskowej stabilizacji.
W listopadzie 2011 roku do Somalii wkroczyły wojska kenijskie, aby zwalczyć islamskich radykałów z ugrupowania Al-Szabab. Widać więc, że aspiracje i możliwości są coraz większe. Kolejna interwencja pod flagą Unii Afrykańskiej wydaje się kwestią czasu. Tym bardziej że nikt inny się do tego nie pali.
Robert Czulda, "Polska Zbrojna"