Ulice pełne głodnych dzieci
Woda mineralna i jedzenie - to najchętniej przyjmowane prezenty w Iraku. W całym kraju panuje bieda, a głodne i wychudzone dzieci można spotkać niemal w każdym miejscu.
22.09.2005 | aktual.: 22.09.2005 14:13
"Mister, water" - to słowa w języku angielskim, które znają chyba wszyscy Irakijczycy. Przy każdym zatrzymaniu konwoju wojskowego natychmiast samochody oblegają miejscowi, prosząc o wodę, jedzenie i pieniądze. Najwięcej jest dzieci, które pracują na całe rodziny. Im żołnierze nie potrafią odmówić, więc mali Irakijczycy najczęściej wracają do domów z prezentami.
Brak wody zdatnej do picia jest tu niezwykle palącym problemem. Nie ma jej w kranach, więc butelki z wodą są bardzo cenne. Zawsze, gdy jedziemy w konwoju, zabieramy ze sobą wodę, by rozdać ją potrzebującym - tłumaczy dowódca polskiej grupy współpracy cywilno-wojskowej (CIMIC) płk Cezary Kiszkowiak. Jego żołnierze prowadzą też wiele projektów związanych z ujęciami i oczyszczaniem wody w prowincjach Babil, Wasit i Kadisija.
Nie ma znaczenia, czy wojskowy konwój jedzie do dużego miasta czy małej wioski. Wszędzie, nawet na pustyni, są potrzebujący pomocy ludzie. Dzieci, gdy widzą z daleka jadące samochody wojskowe, rzucają wszystko i biegną do drogi. Często bez butów pędzą po kamieniach tylko po to, by dostać butelkę wody. Żołnierze rozdają też racje żywnościowe - amerykańskie niewielkie paczki z wysokokalorycznym jedzeniem. Wystarczy, że któryś z żołnierzy postawi karton z pożywieniem obok samochodu, a już chłopcy walczą o jego zawartość. Często bijąc się i odpychając, próbują unieść w rękach jak najwięcej i szybko biegną do domów.
Gdy żołnierze rozdają oprócz wody i jedzenia również zabawki, wokół samochodów od razu zjawiają się też młodsze dzieci - często przynoszone na rękach swoich sióstr i braci. I każdy malec również dostaje zabawkę. Staramy się, żeby każde dziecko coś dostało i rozdajemy, co mamy - wyjaśnia szefowa Centrum Koordynacji Pomocy Humanitarnej Wielonarodowej Dywizji Centrum Południe ppłk Joanna Dziura.
Rzadko zdarza się, by do wojskowych pojazdów podchodzili dorośli. Jak tłumaczą polscy żołnierze, wielu dorosłych boi się brać dary od wojska, by później nie zostali za to ukarani przez przeciwników obecności sił koalicyjnych w Iraku. I pewnie dlatego wysyłają dzieci, a sami czekają w domach na wodę czy jedzenie. Na swojej drodze żołnierze spotykają też ludzi nastawionych nieprzychylnie - często pokazujących wobec nich mało przyjazne gesty. Oni, choćby byli bardzo głodni, nie poproszą o pomoc.
W Iraku panuje kilkudziesięcioprocentowe bezrobocie. Różne źródła szacują, że pracy nie ma od 28 do nawet 50 procent Irakijczyków. Miejsca pracy tworzy m.in. CIMIC, który realizuje projekty związane z odbudową Iraku. Na każdy projekt ogłaszane są przetargi w lokalnej prasie, a następnie podpisywane z Irakijczykami kontrakty na ich realizację.
Paweł Hochstim