ŚwiatUkraina na pomarańczowo

Ukraina na pomarańczowo

Wszystko pomarańczowe - ubrania, wstążki, balony, transparenty. Pomarańczowe bannery na Pałacu Kultury w Warszawie, pomarańczowe winiety gazet, tła internetowych serwisów, plakaty w witrynach kawiarni. Pomarańczowe logo do komórek, tapety do komputerów, „skóry” do Winampa. Pomarańczowa rewolucja, która trwa na Ukrainie wygląda jak gigantyczna kampania reklamowa.

Ukraina na pomarańczowo
Źródło zdjęć: © AFP

Obraz

Marketing rewolucji

Małgorzata Nocuń i Andrzej Brzeziecki piszą w „Tygodniku Powszechnym”, że to dzięki nowoczesnym technologiom możliwa jest mobilizacja setek tysięcy zwolenników Wiktora Juszczenki i odpowiedni przepływ informacji pomiędzy kijowskim opozycyjnym miasteczkiem namiotowym, a resztą świata. Jednak nawet najdoskonalsza technologia nie zdałaby się na wiele, gdyby nie perfekcyjne opracowanie „marketingowe” ukraińskiej rewolucji.

Techniczne sformułowanie „marketing” wydaje się być niewłaściwe na określenie czegoś tak spontanicznego, jak rewolucja. Pytanie jednak, czy ta rewolucja jest rzeczywiście spontaniczna. Kilka miesięcy temu Anna Waśniewska i Jakub Kumoch pisali w „Przekroju” o serbskim Centrum na rzecz Oporu bez Przemocy. Organizacja ta, tworzona przez ludzi, którzy kilka lat temu pokojowo obalili Slobodana Miloszevicia, ma – zdaniem autorów artykułu – zajmować się... produkcją rewolucji. Pierwszym udanym produktem była „Rewolucja Róż” w Gruzji. Następne miały być Białoruś i Ukraina. Wydarzenia na Ukrainie przypominały z grubsza te w Gruzji i Serbii, które „Przekrój” opisywał, jak zorganizowaną, linearną akcję: „Najpierw sfałszowane wybory, demonstracje młodzieżówek, opozycja przejmuje stolicę bez jednego wystrzału, potem nerwowa noc, dymisja prezydenta, zwycięstwo charyzmatycznego przywódcy i szał radości na ulicach”.

Anna Wróbel z czasopisma „(op.cit.,)” zauważa, że analogie nie są aż tak przejrzyste, jak sugerują Waśniewska i Kumoch. To nie ukraińska organizacja studencka „Pora!”, której liderów szkolili Serbowie, porwała do walki pół Ukrainy. Poza tym – na Białorusi rewolucja nie wyszła. Nie ma sprawdzonych recept na ludowy zryw.

Wróbel przypomina kampanię „Vybiraj!”, którą w 2001 roku przeprowadzały na Białorusi prodemokratyczne organizacje (częściowo szkolone przez ludzi z serbskiego Centrum!). Kampania miała na celu zmobilizowanie społeczeństwa do politycznego zaangażowania, które pomogłoby obalić reżim Łukaszenki. O polityce mówiono językiem komercyjnej reklamy (ważnym elementem kampanii był zresztą kolor pomarańczowy!). W artykule na ten temat, opublikowanym w „Opcicie” Wróbel zastanawia się: „Czy politycy sięgnęli świadomie po te chwyty, których używa wolny rynek? Czy też reklama wchłonęła sferę polityki, która dawniej miała swój odrębny język i specyficzne symbole? Może wolny rynek do tego stopnia łączy się w naszej świadomości z ustrojem demokratycznym, że można mówić o obu tym samym językiem?”. Jak by nie było, kampania „Vybiraj!” nie odniosła sukcesu, w przeciwieństwie do pomarańczowej rewolucji, która również łączy politykę z nowoczesnymi technikami komunikacji i identyfikacji wizualnej.

Fanta na sztandarach

Ciężko jest stwierdzić, skąd wziął się pomarańczowy kolor na ulicach ukraińskich miast. Barwa ta była kolorem sztabu Juszczenki już w 2002 roku. Igor Gryniv, jeden z głównych specjalistów Juszczenki od spraw wizerunku twierdzi, że pomarańczowy to kolor pszczół i miodu – symboli partii Reform i Porządku. Nawet jeśli tak było, nikt nie pamięta tych prozaicznych początków.

Na miesiąc przed wyborami, podczas rockowego koncertu zwolenników opozycyjnego kandydata na prezydenta, narodziła się pomarańczowa moda. Młodzi ludzie zobaczyli, że stanowią realną siłę i zaczęli propagować pomarańczowe wstążeczki wśród tych, którzy zdecydowani byli poprzeć Juszczenkę.

Na wiecu po pierwszej turze wyborów Julia Tymoszenko – jeden z najbliższych sojuszników Juszczenki – powiedziała: Mamy doskonałą broń! To kolor pomarańczowy. Jeśli chcemy walczyć, musimy stworzyć pomarańczową armię. Pomarańczowe wstążki powinny wisieć wszędzie!. To rewolucyjne wezwanie Tymoszenko zakończyła nieco bardziej przyziemnym odniesieniem: Wiem, że 21 listopada nasi oponenci, wchodząc do sklepu, zobaczą pomarańcze i zagłosują na Juszczenkę. Widząc pomarańczową „Fantę” na ekranie telewizora, będą myśleć o zwycięstwie Juszczenki. Te słowa świadczą o wierze w narastającą dominację marki „Pomarańczowa rewolucja”. Ukazują jednak przede wszystkim, że „Pomarańczowa rewolucja” jest marką. Na takie zmieszanie idei i komercji jeszcze kilka lat temu nie pozwoliłby sobie żaden polityczny lider.

Pomarańcza silniejsza niż Nike?

Komercja miesza się z rewolucją również w znacznie bardziej dosłowny sposób. Wokół Placu Niepodległości, gdzie od kilkunastu dni trwa wielotysięczny karnawał, pojawiły się stragany, na których można zaopatrzyć się w pomarańczowy rynsztunek. Ceny pomarańczowych szalików z hasłami Juszczenki wahają się podobno między 4 i 19 dolarami. W Polsce w pewnym dużym sklepie odzieżowym damskie bluzki w kolorze pomarańczowym od pewnego czasu są jakieś 20 złotych droższe od takich samych bluzek w innych kolorach. Gazety rozpisują się o zwiększonym popycie na pomarańczową pasmanterię.

Idąc w pomarańczowym berecie przez Warszawę możesz usłyszeć za sobą: „Juszczenko! Juszczenko!” – pomarańczowa garderoba stała się częścią popkultury, powszechnie rozpoznawalnym kodem tak jak paski Adidasa czy swoosh Nike’a. Na dżdżysto-szarych lub śnieżnobiałych ulicach ukraińskich miast, piękne młode kobiety w pomarańczowych okularach wyglądają jak topmodelki prezentujące najnowszą kolekcję United Colors of Benetton. A już wkrótce zapewne, najnowsze kolekcje odzieżowych gigantów będą wyglądały jak sztab Wiktora Juszczenki.

Jedyną osobą, która udała, że nie rozpoznaje tej inwazji był poseł Ruchu Katolicko-Narodowego, który, widząc w polskim Sejmie pomarańcze - znak solidarności z ukraińską opozycją - grzmiał z sejmowej trybuny: Czy godzi się, by przedstawiciele najwyższej władzy ustawodawczej w Polsce reklamowali importerów owoców cytrusowych?!. Cóż – narodowa prawica nigdy nie była czuła na popkulturę.

Rewolucyjne symbole zawsze miały moc dobrej marki. Socjalistyczna czerwień wciąż jest gdzieniegdzie modna, a znaczek „Solidarności” był przedmiotem sporów o własność intelektualną i inspiracją dla autorów „loga” Polski. Portret Che Guevary zupełnie oderwał się od swoich rewolucyjnych korzeni i stał się ikoną popkultury, zdobiąc modne koszulki, etykiety napojów gazowanych i reklamy telefonii komórkowej. Pomarańczowa rewolucja różni się może tym, że nie czeka, aż jej symbole zostaną zawłaszczone przez komercję. Sama zawłaszcza komercyjny image, by zareklamować swój produkt. Ukraińcom należy życzyć, by ten produkt nie okazał się przereklamowany.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)