Układ z Rywinem

Rywin oskarżony o korupcję to Rywin w areszcie - nie mający nic do stracenia i zeznający o grupie trzymającej władzę. Rywin oskarżony tylko o płatną protekcję to Rywin na wolności. Wolny może osłaniać grupę trzymającą władzę i reżysera całej korupcyjnej intrygi. Rywin wolny i uparcie milczący to przede wszystkim skutek działań ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego Grzegorza Kurczuka. To on w największym stopniu tuszuje sprawę Rywina. To on rozpiął ochronny parasol nad nim i jego mocodawcami.

03.11.2003 | aktual.: 03.11.2003 11:55

Żonglerka paragrafami

Lwa Rywina chroni głównie twórcza żonglerka paragrafami. Przychodząc z korupcyjną propozycją do Adama Michnika, Rywin nie tylko powoływał się na wpływy wśród funkcjonariuszy publicznych "trzymających władzę" w Polsce, ale wprost twierdził, że oni przysyłają go z korupcyjną propozycją. Prokuratura słusznie postawiła mu zarzut z paragrafu 230 (czyli z oskarżenia o płatną protekcję). Kłopot w tym, że zarzut płatnej protekcji to zarzut najłagodniejszy i najwygodniejszy z możliwych. Wyjścia są dwa: Rywin, powołując się na polityków, którzy stoją za jego propozycją, albo mówił prawdę, albo kłamał. Jeżeli prokuratura zakładała, że mówił prawdę, należało postawić mu zarzut z paragrafu 228 - o korupcję. Jeżeli zakładała, że Rywin kłamał, powinna mu postawić zarzut z paragrafu 286 - o oszustwo. Praktyka wskazuje, że zastosowanie paragrafu 228 lub 286 oznaczałoby aresztowanie Rywina. Stawiając zarzut z artykułu 230, Rywina aresztować nie trzeba.

Kwalifikacja prawna jest dla prokuratora tym, czym busola dla marynarza - wyznacza kierunek śledztwa. Przyjmując kurs na artykuł 230, prokuratura dryfowała w kierunku najkorzystniejszym z możliwych nie tyle nawet dla oskarżonego, ile dla tych, którzy za nim stali. Po pierwsze, chodziło o stworzenie Rywinowi na tyle komfortowej sytuacji, by pozostawić go na wolności i tym samym zachęcić do milczenia. Po drugie o to, by nie dopuścić do znacznie szerszych czynności śledczych, w których ramach zabezpieczono by dokumenty, notatki, komputery itp. - Wszystko wskazuje na to, że Rywin był tylko listonoszem, który przyszedł w imieniu wysokich funkcjonariuszy państwowych i to tych ostatnich tak naprawdę chroni zadziwiająca nieporadność prokuratury - mówi "Wprost" Zbigniew Ziobro, poseł PiS, członek sejmowej komisji śledczej.

Prokurator czy kiepski reporter?

Klucz do rozwiązania afery Rywina dzierży człowiek, który pozornie pozostaje w tle sprawy - prokurator generalny Grzegorz Kurczuk. To jego nazwisko jest ostatnio wymieniane w kontekście afery Rywina i to jego nazwisko najczęściej pojawia się w kuluarowych rozmowach przedstawicieli opozycji w sejmowej komisji śledczej. Kurczuk - pozornie skonfliktowany z premierem Millerem i walczący z nieprawościami we własnym ugrupowaniu - w rzeczywistości w najważniejszych dla SLD sprawach gra w jednej drużynie z partyjnymi kolegami i - jak pokazuje sekwencja zdarzeń w sprawie Rywina - jest dla sojuszu bezcenny.

Składając zeznania przed komisją śledczą, minister sprawiedliwości ujawnił, że jego "pierwsze zetknięcie z problemem zwanym dziś sprawą Rywina miało miejsce w pierwszej dekadzie września ubiegłego roku". Monika Olejnik pytała wówczas ministra o notkę we "Wprost" ujawniającą clou afery. Pytanie Moniki Olejnik plus - jak to określa Kurczuk - "plotkarska notatka" "Wprost" to było za mało, by wszcząć śledztwo, okazało się jednak w sam raz, by porozmawiać o sprawie z premierem.

Kolejne wysiłki prokuratora generalnego w sprawie "plotkarskiej notatki" to spotkanie z premierem, który powiedział mu, że do Adama Michnika, a jeszcze wcześniej do Wandy Rapaczyńskiej przyszedł Lew Rywin, "znany biznesmen i producent filmowy". W zamian za korzyści próbował przedstawiać im pewne propozycje związane z "pośrednictwem". Kurczuk usłyszał, że ponieważ Rywin powoływał się na premiera, doszło do konfrontacji, podczas której "znany producent filmowy" wymienił m.in. nazwisko prezesa telewizji publicznej Roberta Kwiatkowskiego jako tego, który skierował go do Agory. Na zakończenie spotkania minister sprawiedliwości uzyskał jeszcze informację, że w opinii premiera całe wydarzenie jest co prawda "nieodpowiedzialne, głupie i niezrozumiałe", ale mimo to Adam Michnik zamierza je opisać w "Gazecie Wyborczej". Premier zasugerował Kurczukowi, że u Michnika może zasięgnąć języka. Zgodnie z tą sugestią, 4 listopada 2002 r. minister poszedł na prywatną pogawędkę do Adama Michnika. Tu uzyskał potwierdzenie, że do
korupcyjnej propozycji doszło, i obietnicę, że sprawa zostanie opisana w "Gazecie Wyborczej". Wreszcie przyjął do wiadomości, że naczelny odmawia wydania kasety z nagraniem korupcyjnej oferty Rywina, "bo trwa dziennikarskie śledztwo".

Nielegalne śledztwo Kurczuka

- Nikt, kto ma choćby najmniejsze pojęcie o standardach wymiaru sprawiedliwości, nie uwierzy, że minister sprawiedliwości mógł się wykazać tak gigantyczną niekompetencją i nieświadomie popełnić tak wiele błędów w jednej sprawie - mówi prokurator Prokuratury Krajowej. Po uzyskaniu informacji o korupcyjnej ofercie na tak gigantyczną skalę, w której powoływano się na premiera, prokurator generalny nie miał prawa prowadzić "prywatnego śledztwa", miał za to obowiązek nakazać wszczęcie postępowania podległemu prokuratorowi. I nie ma tu nic do rzeczy to, że premier ocenił zdarzenie jako "nieodpowiedzialne" czy "głupie", bo to ocena zarezerwowana dla prokuratora prowadzącego sprawę.

Konwersując prywatnie o sprawie Rywina z Adamem Michnikiem i jednocześnie nie zlecając wszczęcia postępowania, prokurator generalny naraził się - i to podwójnie - na odpowiedzialność karną z artykułu 231. Zgodnie z nim, funkcjonariusz publiczny, który przekracza swoje uprawnienia lub nie dopełniając obowiązku działa na szkodę interesu publicznego lub prywatnego, podlega karze pozbawienia wolności do lat trzech. Szkopuł w tym, że aby minister sprawiedliwości został pociągnięty do odpowiedzialności, musiałby go oskarżyć ktoś z jego podwładnych, a prawdopodobieństwo takiego zdarzenia jest bliskie zera.

Milczenie za wolność

Z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością można przypuszczać, że gdyby Lew Rywin został aresztowany jesienią zeszłego roku, to znalibyśmy już odpowiedź na wszystkie pytania związane z aferą korupcyjną. Warto też zauważyć, że prokuratura w każdej chwili może postawić Rywinowi dodatkowe zarzuty i złamać układ "milczenie za wolność". Jeśli tego nie czyni, to znaczy, że podjęła inną grę z Rywinem.

Parasol ochronny rozpięty przez prokuratora generalnego nad osobami uwikłanymi w aferę to jeden z ostatnich bastionów obronnych Leszka Millera. "Poległ" Zbigniew Sobotka, jeden z najbardziej zaufanych ludzi premiera, resort kierowany przez Krzysztofa Janika chwieje się w posadach, kłopoty ma również inna zaufana osoba - Aleksandra Jakubowska. W odwodzie zostawał Millerowi już tylko Marek Wagner. Szef kancelarii premiera przesłał sejmowej komisji śledczej liczący ponad dwieście stron dokument, który ma pomóc w ustaleniu, co działo się w lipcu 2002 r., kiedy Lew Rywin złożył po raz pierwszy korupcyjną propozycję. Chodzi przede wszystkim o to, komu zależało, by do porządku obrad rządu 16 lipca wprowadzić punkt dotyczący ustawy medialnej, a później ten punkt wycofać, dając - jak twierdzą niektórzy posłowie z komisji śledczej - czas Rywinowi na negocjacje z Agorą.

Z przygotowanego przez kancelarię premiera raportu wynika, że rozmowa Michnika z premierem nie miała nic wspólnego z usunięciem z porządku obrad rządu ustawy medialnej. Występuje zatem rażąca sprzeczność między tym, co mówi Adam Michnik, a tym, co mówi Marek Wagner. Redaktor naczelny "Gazety Wyborczej" zapewnia, że dzwonił do Millera i to premier zadecydował, że rząd nie zajmie się ustawą medialną. Marek Wagner twierdzi tymczasem, że to on podjął tę decyzję. Szef kancelarii premiera zrobił tak, bo - jak twierdzi - nie było wiadomo, czy projekt forsowany przez Jakubowską ma poparcie nowego ministra kultury.

Wojciech Sumliński

Źródło artykułu:Wprost
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)