UFO w Emilcinie. Były milicjant z wydziału kryminalnego od 41 lat prowadzi śledztwo
Chociaż od rzekomego lądowania UFO w Emilcinie minęło już 41 lat, to Krzysztof Drozd - były milicjant lubelskiej komendy - wciąż prowadzi w tej sprawie śledztwo. Niczym agent Fox Mulder z serialu "Archiwum X" drobiazgowo bada wszystkie wątki. Czy rolnik Jan Wolski mógł zmyślać, co stało się z zabójczym kamieniem kosmitów i czy UFO nadal pilnuje wsi.
- Kiedy amerykańska marynarka wojenna potwierdziła autentyczność filmów z UFO, nagranych z pokładu samolotów znowu, aż mną zatrzęsło. Chciałbym, aby ktoś znalazł dowód odwiedzin pozaziemskiej cywilizacji - mówi Krzysztof Drozd, 65-letni były milicjant z wydziału kryminalnego w Lublinie.
Od 41 lat, czyli daty rzekomego lądowania UFO w Emilcinie, (wieś w woj. lubelskim) prowadzi własne śledztwo. Nie żyje już Jan Wolski - rolnik, który opowiadał o spotkaniu z kosmitami. W tajemniczych okolicznościach zmarł jego syn - rzekomo uśmiercony przez siły spoza Ziemi. Jest jeszcze kosmiczny kamień z Emilcina. Według opowieści w kamieniu ukryte były przyrządy nawigacyjne, które sprowadziły pojazd z odległego zakątka Wszechświata. Nieopatrznie zabrany z polany głaz, zabijał zwierzęta, sprowadzał klęski na ludzi i dobytek.
Krzysztof Drozd odwalił kawał rzetelnej policyjnej roboty. Ma szkice, mapy, filmy i nagrania. Na pamięć zna relacje świadków. Wie, kto, kiedy i dlaczego dodał coś do opowieści o UFO. - Jak było naprawdę? Przesądzających dowodów nie ma. Są hipotezy i opowieści, które z biegiem lat obrastają legendami. Sześć lat temu straciłem wiarę. Sprawa UFO w Emilcinie wygląda na mistyfikację. Chciałbym ją jednak zakończyć. Znaleźć jednoznaczne potwierdzenie albo zaprzeczenie, że ktoś to zmyślił - opowiada. Wszystkie wątki zebrał w książce pt."Emilcin 1978. W poszukiwaniu prawdy"
Jan Wolski spotyka UFO
Co jest pewne? 10 maja 1978 roku o godzinie 4.30 Jan Wolski 71-letni rolnik z Emilcina, wyjeżdża furmanką do Leona Raka gospodarza z sąsiedniej wsi. Ogier sąsiada ma pokryć klacz Wolskiego. W drodze powrotnej Wolski chce oszczędzać konia, który nie był podkuty. Dlatego jedzie leśną drogą.
Do domu miał jeszcze 600 metrów, kiedy zobaczył dwie postaci z zielonymi twarzami i lekko skośnymi oczami "jak u Chińczyków". Istoty te wskoczyły na tył furmanki, tak jakby chciały być podwiezione. Wolski nie protestował, bo to normalny zwyczaj. Gdy po chwili wyjechali z lasu na polanę, widać było unoszący się nad ziemią pojazd. Wolski został zaproszony do maszyny. Istoty mówiły dziwnym językiem - "gęściutko słowami". Wolski rozebrał się, poddano go badaniom i poczęstowano "lodowym jedzeniem", w kształcie długiego rożka.
O 7.50 Jan Wolski był w domu. Powiedział, że na polanie jest UFO, polecił synom: "zabierzcie krowy", padł na łóżko i zasnął jak kamień. Wolscy pobiegli na polanę, ale statku już tam nie było. Pojazd lecący nad wsią miało widzieć dwoje dzieci: 6-leni Adam i 4-letnia Agnieszka, którzy bawili się w piasku koło stodoły w Emilcinie.
12 maja dyrektor szkoły prosi milicjantów z Opola Lubelskiego o wyjaśnienie szerzących się plotek. Po tygodniu o tajemniczym zdarzeniu rzekomo przypadkowo dowiaduje się Witold Wawrzonek, pasjonat UFO z Lublina. To on nagrywa pierwszą relację Jana Wolskiego na magnetofonie. Listownie powiadamia o zdarzeniu Zbigniewa Blanię-Bolnara z Łodzi, wówczas najbardziej znanego ufologa w Polsce. Ten ściąga do Emilcina psychiatrę, psychologa oraz innych naukowców. Przesłuchują rolnika, świadków, badają pozostawione na trawie ślady. W połowie czerwca cała Polska dowiaduje się z telewizji i gazet "mamy swoje UFO".
Kim był Jan Wolski. Do śmierci wierzył w UFO
- Jan Wolski był stateczną i zrównoważoną osobą. "Nie pił i nie bił", mówili o nim sąsiedzi. Rozmawiałem z nim wiele razy. Było widać, że on wierzył w to, co mówi. Cierpiał, kiedy zarzucano mu fantazjowanie. To nieprawdopodobne, aby ten prosty człowiek mógł zmyślać i tak szczegółowo nasycić treścią opowieść - mówi dziś Krzysztof Drozd.
Sprawdził, że 1978 roku w Emilcinie były tylko dwa telewizory. W programie TVP nie było emisji filmów sci-fi. Wolski nie mógł wiedzieć, jak wyglądają filmowi kosmici. Ich statek, według jego relacji, nie był typowym latającym spodkiem, tylko prostopadłościanem z czterema wirującymi ślimakami.
- Trudno zakładać, że jakiś żartowniś przychodzi do rolnika i umawiają się, że ten będzie kłamał do końca życia. Przy takiej historii ktoś w końcu by nie wytrzymał i opowiedział przy wódce, jak było - zwierza się Drozd.
Promyk prawdy oświetlił historię dopiero w 2013 roku, czyli wiele lat po śmierci głównych bohaterów, w tym lubelskiego ufologa Witolda Wawrzonka. Publicysta Bartosz Rdułtowski odkupił od jego rodziny archiwum "sprawy emilcińskiej". Z analizy dokumentów wynikało, że Wawrzonek usilnie poszukiwał dowodu na pierwsze spotkanie UFO w Polsce.
Według hipotezy Rdułtowskiego to on stoi za mistyfikacją. Miał posłużyć się hipnozą, aby wprowadzić do pamięci Jana Wolskiego fałszywe wspomnienie o spotkaniu z kosmitami. W historię lądowania postanowił wrobić najbardziej znanego polskiego ufologa. Jednak i ta wersja ma słabe punkty. Wątek użycia hipnozy i wdrukowania wspomnień rolnikowi to też tylko przypuszczenia.
Morderczy kamień kosmitów
- Środowisko ufologów i fantastów najbardziej zaszkodziło wyjaśnieniu tej historii. Jak już rzucili się na temat, to dla popularności byli gotowi podchwycić największą bzdurę. Pisano, że Wolski zmarł, ale pojawił się we wsi, jako hologram. Kompletny fejk - komentuje Krzysztof Drozd.
Najbardziej przerażająca opowieść wiąże się ze śmiercią Edwarda Wolskiego, syna rolnika, który spotkał UFO. Jego roznegliżowane ciało znaleziono 4 lutego 1981 r. w lesie, blisko miejsca spotkania z UFO. Trzy lata po odwiedzinach kosmitów. Nikt nie chciał wierzyć, że Edward Wolski wracając z młócenia zboża, po prostu przysiadł na chwilę na kamieniu, przysnął i zmarł z wyziębienia. Wcześniej rozebrał się, bo po ręcznej pracy rolnicy pili wódeczkę. Według patologów ofiara miała około 2 promili alkoholu we krwi.
Legenda głosi, że śmierć wywołał promieniujący złem "kamień kosmitów", który spoczywał na słynnej łące. Krzysztof Drozd jako milicjant z komendy wojewódzkiej osobiście nadzorował śledztwo śmierci Edwarda Wolskiego: - Ten kamień istniał. Miał nawet wgłębienia, które przypisywano śladom łapek kosmitów. Jan Wolski zabrał go z łąki do domu. Kamień śnił mu się po nocach. W tych snach głos wołał: "odwieź mnie z powrotem" - relacjonuje.
Tyle że tę historię znowu nakręcał pasjonat UFO Witold Wawrzonek. Pisał do dziennikarzy, że kosmici powrócili do Emilcina. O kamieniu powstały dziesiątki artykułów.
Kamień zabrał do badań profesor M. ze Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie. W gospodarstwie miało dość do kolejnych tragedii: śmiertelnego wypadku pracownika gospodarstwa uczelni, śmierci kilku krów oraz stada królików (od promieniowania). Według ustaleń śledztwa milicjanta wszystko to nieszczęśliwe przypadki i błędy w hodowli zwierząt.
Sam profesor też był "lekko szalony". Miał prowadzić eksperymenty z podawaniem krowom marihuany. Naukowiec poddawał kamień próbom chemicznym, ale nie potwierdził promieniowania, ani też nie uzyskał innych sensacyjnych wyników. Profesor zmarł w 2004 roku. Potem z biegiem lat, kamień popadał w zapomnienie, aż wreszcie wylądował na kupie gruzu i ziemi opodal fermy "Goździe" koło Konstancina. Czeka na nowego odkrywcę.
Mieszkańcy Emilcina o UFO. To była fajna bajka
Kiedy jedziemy do Emilcina, Krzysztof Drozd opowiada o ostatnim wątku swojej sprawy. Adaś chłopiec, który potwierdzał przelot głośnego statku powietrznego nad wsią, dorósł i już zaprzecza wydarzeniom. Jego siostra Agnieszka mówiła, że była zbyt mała, aby cokolwiek zapamiętać. Ciekawe czy będą chcieli porozmawiać?
Stajemy przed furtką posesji, gdzie mieszkają ostatni żyjący świadkowie UFO w Emilcinie. - Dziennikarze!? Już wszyscy chcemy zapomnieć o UFO! - rzuca zza płotu mąż pani Agnieszki. Ona sama po chwili zastanowienia zgadza się na krótką rozmowę.
- To była piękna historia, ale myślę, że to jednak bajka. Pamiętam tych ufologów i mnóstwo ludzi, którzy się tu kręcili. Ciężko przeżyłam to zamieszanie. Po tym wszystkim bałam się sama chodzić do lasu - zwierza się pani Agnieszka. Dodaje, że brat wyjechał do Anglii, ale i tak nie rozmawia już dziennikarzami. W UFO nie wierzy, nawet w to nagrane przez amerykańskich wojskowych.
Według Krzysztofa Drozda, dzieci z Emilcina mogły widzieć nad domem śmigłowiec z lotniska w Radawcu. Natrafił na wspomnie o pilocie śmigłowca Mi-2 o pseudonimie "Ufo". Pilot szkolił załogi pogotowia lotniczego i podobno robił mieszkańcom kawały, lądując w przypadkowych miejscach. W PRL takich ekscesów nie odnotowywano. Tu trop się urywa. Czy pilot żyje? Gdyby się przyznał, mielibyśmy wyjaśnienie historii.
Co stało się z rodziną Jana Wolskiego? Podobno wnuk zdecydował się sprzedać dom. Co ciekawe, ktoś wciąż dba o miejsce, gdzie lądowało UFO. Wycina samosiewki drzew i chwasty przy ścieżce prowadzącej na polanę. Przy odrobinie szczęścia Emilcin mógłby stać się polskim Roswell i zarabiać na turystach i sprzedaży pamiątek po Janie Wolskim i "ufonautach". - W Roswell wszystko opiera się na mistyfikacji, ale co z tego. Ludzie chcą wierzyć, że oni gdzieś tam są i nie jesteśmy sami we wszechświecie - mówi Krzysztof Drozd.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl