Uczelnia wprowadza kontrolę arabskich studentów. "Chodzi o zagrożenie terroryzmem"
Pracownicy UM we Wrocławiu dostali nakaz: mają kontrolować dostęp studentów zagranicznych - szczególnie pochodzenia arabskiego i nigeryjskiego - do odczynników, z których można stworzyć bombę. - Pismo to wynik nadgorliwości - mówi rzeczniczka prasowa uczelni Monika Maziak.
01.02.2018 | aktual.: 01.02.2018 15:32
Budzące kontrowersje pismo podpisał prodziekan ds. studiów zagranicznych Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu. Według biura prasowego uczelni zostało stworzone ze względu na rosnące w Europie obawy przed zamachami terrorystycznymi. Wyszczególnienie w nim studentów takiego, a nie innego pochodzenia, budzi głosy mówiące o dyskryminacji i rasizmie
- Chcemy zwiększyć kontrolę nad dostępem do potencjalnie niebezpiecznych substancji wszystkich studentów. Nie tylko zagranicznych. Wcześniej odbywały się rozmowy z władzami uczelni na ten temat. Powstało więcej pism w tej sprawie, a akurat to jedno, które wyciekło, wynika z pewnej nadgorliwości osoby, która je przygotowywała - tłumaczy Monika Maziak. Nadgorliwość miała wynikać stąd, że wedle dostępnych na uczelni analiz z terroryzmem najcześciej powiązane są właśnie osoby pochodzenia arabskiego i nigeryjskiego.
W związku zaistniałą sytuacją zagraniczni studenci zostali zaproszeni na rozmowę z władzami uczelni. - Przeprosiliśmy ich i zapewniliśmy, że to zarządzenie w żadnym wypadku nie miało być w nich wymierzone. Tak sformułowany dokument rzeczywiście nie powinien powstać. Równie dobrze polski student może wykorzystać w zły sposób dostępne odczynniki - mówi Maziak.
Zabawa w wybuchy
A co o rozporządzeniu myślą sami studenci wrocławskiej uczelni? - Myślę, że zwiększenie kontroli nad tym, co się dzieje w laboratoriach, to sensowny pomysł. Studentom, szczególnie tych niższych lat, mogą różne głupoty strzelić do głowy. Chcą się popisać i mogą coś wynieść, żeby się pobawić w wybuchy, a potem może być z tego tragedia. Ale oczywiście nie należy tego ograniczać tylko do studentów zagranicznych - podkreśla Justyna.
Innego zdania jest Kasia. - Jak ktoś chce skonstuować coś niebezpiecznego, to i tak znajdzie sposób. Dodatkowe kontrole na nic się tu nie zdadzą, więc nie widzą ich sensu - kwituje krótko sprawę.
Podobną opinię o wprowadzonym zarządzeniu ma Piotr, który rok temu skończył uczelnię. - W laboratorium nie ma nie wiadomo jak groźnych materiałów. Zresztą nikt tam nas nigdy nie puszczał samopas. Władze uczelni odrobinę przedobrzyły. Generalnie nie posądzałbym ich jednak o złe intencje, jeśli chodzi o tych zagranicznych studentów - mówi absolwent. Według Piotra władze po prostu nie pomyślały, że tak sformułowane pismo wzbudzi tyle emocji.