Ucieczka żołnierzy "Kmicica" z czerwonego raju
Żołnierze por. Tadeusza Kuncewicza "Kmicica" przestali wierzyć, że wybuchnie III wojna światowa, więc postanowili uciec z komunistycznej Polski. Prawie im się udało. Zdradzili ich Amerykanie.
22.09.2014 14:45
Tysiące polskich konspiratorów w maju 1945 roku wypatrywało z Zachodu ofensywy aliantów, która wyzwoliłaby kraj spod panowania Sowietów. Sojusz Stalina z krajami demokracji zachodniej był tak surrealistyczny, że nikt nie wierzył, że w ten sposób może zakończyć się II wojna światowa. Niestety kapitulacja III Rzeszy okazała się jednocześnie fiaskiem marzeń o wkraczającej na ziemie polskie armii gen. Andersa. Jedni pogodzili się z obecnym stanem i zakończyli swoją wojaczkę. Bardzo duża część żołnierzy wywodzących się z Armii Krajowej i innych organizacji podziemnych pozostała w konspiracji, żeby walczyć z nowym okupantem. Niektórzy nawet przez kilkanaście lat. Byli i tacy, którzy nie widzieli możliwości życia w nowej, komunistycznej rzeczywistości. Wśród nich był por. Tadeusz Kuncewicz "Kmicic", "Podkowa".
Roztrzaskana pepesza
Był jednym z organizatorów konspiracji polskiej na Zamojszczyźnie jeszcze w 1939 roku. Jako dowódca oddziału partyzanckiego brał udział w obronie rodaków przed akcją wysiedlania ludności polskiej z tych ziem i osadnictwem niemieckim. Polski oficer słynął ze śmiałych akcji. Mówiono też, że pod jego komendą ginie najmniej ludzi. W walce z okupantem hitlerowskim współpracował zarówno z Armią Ludową, jak i partyzantką radziecką. On i jego podkomendni brali udział w wysadzaniu transportów kolejowych, niszczeniu infrastruktury okupanta czy uwalnianiu więźniów z rąk hitlerowców.
Jedną z najsłynniejszych akcji okresu okupacji hitlerowskiej było zlikwidowanie znanego na Lubelszczyźnie z sadystycznych metod działania gestapowca Stanisława Majewskiego. Wiosną 1944 roku wywiad AK doniósł o zbliżającym się w Zamojskie dużym sowieckim zgrupowaniu partyzanckim. Delegacja Armii Krajowej, jako gospodarze terenu, wyruszyła na spotkanie z partyzantami. Formacją tą była 1 Ukraińska Dywizja Partyzancka im. Sidora Kowpaka. "Podkowa" płynnie mówił po rosyjsku, więc był jedną z osób, która ustalała szczegóły wspólnego działania i formy kontaktów.
Wspólną akcją było między innymi wysadzenie mostu kolejowego w Wólce Orłowskiej, przez który przejeżdżał pociąg z żołnierzami niemieckimi, jadącymi na urlop do Rzeszy z frontu wschodniego. Polscy i sowieccy partyzanci przeprowadzili ją w nocy z 18 na 19 lutego 1944 roku. Wkrótce potem por. Kuncewicz uratował całą dywizję partyzancką - on i ludzie z jego oddziału wyprowadzili sowieckich żołnierzy z niemieckiego okrążenia, które było częścią obławy w celu likwidacji zgrupowania. W dowód uznania za uratowanie 1 Ukraińskiej Dywizji Partyzanckiej jej dowódca ppłk Petro Werszyhora wręczył por. Tadeuszowi Kuncewiczowi rosyjski pistolet maszynowy PPSz-41 z wygrawerowaną dedykacją: "Por. Podkowie w znak drużby ruskowo i polskowo narodow - od kowpakowcew".
Gdy rosyjski oddział opuścił Zamojszczyznę, polscy partyzanci zaczęli mobilizować ludzi do zbliżającej się akcji "Burza". Legendarny już dowódca objął dowodzenie nad odtwarzanym II Batalionem 9 Pułku Piechoty Ziemi Zamojskiej. W tym czasie jego jednostka dostała poważne wsparcie - na teren, w którym operowali partyzanci, dotarł zborny batalion z 27 Wołyńskiej Dywizji Piechoty AK. Ponad 160 wycieńczonych ludzi po krwawej przeprawie przez linię frontu na Prypeci i Bugu, ale zaprawionych w bojach z banderowcami i Wehrmachtem, dołączyło do 9 pp AK.
Batalion "Podkowy" w czasie operacji "Burza" opanował Szczebrzeszyn. Radość nie trwała jednak długo - wkrótce zjawiły się regularne oddziały Armii Czerwonej, które 30 lipca 1944 roku rozbroiły całe zgrupowanie. Polscy żołnierze, zamiast wyzwalać kolejne polskie ziemie, zostali pozbawieni zdobycznej broni. Gdy przyszła kolej na dowódcę… Tadeusz Kuncewicz ostentacyjnie roztrzaskał podarowany mu przez ppłk. Werszyhorę pistolet maszynowy.
Najsłynniejszy dowódca Zamojszczyzny próbował później przedostać się do powstańczej Warszawy. Gdy mu się nie udało, wrócił na znane mu ziemie i został szefem obwodowej dywersji. Wiosną 1945 roku odbudował swój oddział złożony z najwierniejszych partyzantów okresu okupacji hitlerowskiej. Jednocześnie rozpoczął walkę z władzą komunistyczną. W krótkim czasie znów zasłynął z akcji rozbijania lokalnych posterunków milicji, odbijania więźniów i likwidacji funkcjonariuszy UB i ich konfidentów.
Gdy 8 i 9 maja 1945 roku świętowano koniec wojny w Europie, "Podkowa" i jego partyzanci przeżywali dramat, bo nowi okupanci na stałe osiedli się na ziemiach polskich. Najprawdopodobniej już wtedy Kuncewicz obmyślił ryzykowny plan ucieczki z coraz silniej komunizowanej ojczyzny do wojsk polskich na Zachodzie, by razem z nimi wrócić do w pełni suwerennego kraju.
Odyseja "Podkowy"
Po uzyskaniu formalnej zgody od przełożonych por. Kuncewicz wybrał spośród swoich żołnierzy 21 ludzi do ucieczki do alianckiej strefy okupacyjnej w Niemczech. Byli to nieżonaci i bezdzietni partyzanci. Wszyscy zostali ubrani w mundury armii gen. Berlinga i otrzymali fałszywe dokumenty. 21 czerwca 1945 roku pod Zwierzyńcem grupa śmiałków zatrzymała ciężarówkę produkcji amerykańskiej Studebaker z dwoma agitatorami PPR-u. Zabili ich, wsiedli na "pakę" i ruszyli w stronę Niemiec z nadzieją dotarcia do amerykańskiej strefy.
Bez problemów podkowiacy dotarli do Zgorzelca i przekroczyli nową granicę Polski. Stracili jednak orientację w terenie i zamiast kierować się na zachód, skręcili na południe i wjechali do Czechosłowacji. W miejscowości Šluknov żołnierze zatrzymali się w gospodarstwie polskiej rodziny, którą znał jeden z uciekinierów. Mieszkała u nich Niemka, Margit Maszkova, którą odwiedził wówczas narzeczony - czechosłowacki oficer por. Josef Sindelar. Okazało się, że służył on w jednostce wywiadu i niespodziewana wizyta polskich żołnierzy wzbudziła jego podejrzenia. Opuścił zatem towarzystwo i po kilku godzinach do domu, gdzie przebywał "Podkowa" ze swoimi ludźmi, przyjechał z szoferem. Miał ze sobą rozkaz na piśmie stawienia się polskiego porucznika w radzieckiej komendanturze wojskowej.
Podkowiacy nie zgodzili się na rozdzielenie i postanowili, że pojadą wszyscy - razem z Niemką. W trakcie jazdy zasymulowali awarię samochodu i obezwładnili czechosłowackich żołnierzy. Rozstrzelali następnie niewygodnych świadków. Żołnierze "Podkowy" nalegali również na likwidację towarzyszącej im Niemki, ale dowódca stanowczo odmówił. Kazał ją zostawić skrępowaną w lesie. Decyzja ta okazała się brzemienna w skutkach.
Dalszy rajd grupy polskich uciekinierów przebiegał przez miejscowości Děčín, Ústi, Teplice. W miejscowości Klášterec nad Ohrzą Polacy zorientowali się, że czechosłowacka bezpieka i wojsko organizują obławę, obstawiają wszystkie drogi i mosty. Okazało się, że Maszkova szybko się oswobodziła i zawiadomiła czechosłowacką policję polityczną (Státní bezpečnosti - StB).
Partyzanci porzucili ciężarówkę i leśnymi drogami przez dwa dni maszerowali w stronę amerykańskiej strefy okupacyjnej. Gdy dotarli do miejscowości Loket, zatrzymali się w gospodarstwie samotnie mieszkającego Niemca. Ten powiedział im, że po drugiej stronie Ohrzy znajdują się wojska amerykańskie i zgodził się przeprowadzić Polaków kładką nad rzeką. W stronę wojsk US Army jako delegacja wyruszyli dwaj partyzanci "Podkowy". Reszta wraz z dowódcą przyczaiła się już w alianckiej strefie. Następnego dnia rankiem, 10 lipca 1945 roku, do miejsca postoju grupy podjechał jeep z polskimi partyzantami i amerykańskim oficerem.
Rozradowani Polacy uwierzyli, że otwierają się przed nimi wrota wolności. Amerykanie ich zakwaterowali, a dowódcę polskiej grupy poproszono na rozmowę do dowództwa sił sprzymierzonych. Por. Kuncewicz na tym spotkaniu dowiedział się, że upomina się o niego czechosłowacka bezpieka. "Podkowa" i jego żołnierze zostali aresztowani i wydani StB jako polski oddział SS (!).
Polskich partyzantów przewieziono do Karlowych Warów i oskarżono o zamordowanie por. Josefa Sindelara i jego szofera. W identyfikacji Polaków pomogła Niemka, której "Podkowa" darował życie. Zaczęły się przesłuchania połączone z torturami. Zmasakrowanych partyzantów po paru dniach zapakowano do więźniarki i wysłano do Pragi. "Podkowa" wraz ze swoimi ludźmi znów podjął próbę ucieczki. Po obezwładnieniu trzech z sześciu konwojentów partyzanci wyskoczyli z więźniarki. Niestety pozostałych trzech Czechów zaczęło strzelać w stronę zbiegów i zabiło na miejscu ośmiu z nich (wśród nich znalazł się również brat "Podkowy", Zygmunt "Podkówka"). Kolejnych dziesięciu Polaków, w tym ich dowódcę, pochwycono w ciągu dwóch dni. Poddano ich okrutnemu śledztwu. Polskich żołnierzy bito gumowymi i drewnianymi pałkami, rażono prądem i wbijano zapałki pod paznokcie, przy czym żądano od nich przyznania się do przynależności do formacji SS. W trakcie śledztwa, a później w więzieniu z ran i wycieńczenia zmarło trzech podwładnych
"Podkowy" - Marian Mijalski "Maf", Piotr Radziejowski "Gwiazda" oraz Witold Lew "Azja". Trzech członków oddziału (Wacław Mączka "Wierny", Stanisław Bizior "Eam" i Henryk Marczeski "Jurand") bezpieka nie złapała, więc wrócili do Polski. Tylko jednemu z grupy uciekinierów, Janowi Chwiejczakowi "Wrzaskowi", udało się dostać do amerykańskiej strefy okupacyjnej i wstąpić w szeregi II Korpusu Polskiego gen. Andersa.
Znamię zdrady
Tadeusz Kuncewicz po dwóch latach śledztwa wraz ze swoimi ludźmi został przekazany przez czechosłowacką bezpiekę władzom polskim. W 1948 roku w Lublinie odbył się pokazowy proces słynnego partyzanta. Sąd wojskowy wymierzył mu karę dziesięciu lat więzienia. Co ciekawe, w wyroku przytoczono wszystkie wydarzenia z jego udziałem, które miały miejsce w okresie, gdy działał w konspiracji w Polsce, a nie było w nim nic na temat próby ucieczki z kraju. Karę do 1955 roku odbywał w aresztach na zamku lubelskim, we Wronkach i w Knurowie.
Po wyjściu na wolność ożenił się i pracował na kolei. Zmarł w 1991 roku. Do końca życia zastanawiał się, czy cena wolności, jaką on i jego ludzie zapłacili, była tego wszystkiego warta. Najprawdopodobniej nigdy nie pogodził się ze zdradą sojuszników, którzy wydali jego ludzi bezpiece czechosłowackiej. Przeczuwał, że komunizm w Polsce zagości na dłużej oraz wierzył, że przy okazji starcia Wschodu z Zachodem powróci do wyzwolonej ojczyzny. Wyruszając z Lubelszczyzny na Zachód, zabrał ze sobą prasę konspiracyjną i oficjalną oraz liczne informacje na temat działań marionetkowego rządu polskiego z Moskwy. Chciał dać światu świadectwo o tragicznej sytuacji w kraju pod nową okupacją.
Za swoją służbę w czasie wojny był odznaczony Krzyżem Virtuti Militari V klasy i Krzyżem Walecznych. W 1992 roku Sąd Wojewódzki w Lublinie uchylił wyrok z 1948 roku ciążący na "Podkowie". W 1998 roku, po odnalezieniu dokumentów w lubelskim archiwum państwowym, okazało się, że w czasie okupacji Kuncewicz był awansowany, choć nigdy się o tym nie dowiedział. Minister obrony narodowej Janusz Onyszkiewicz pośmiertnie awansował "Podkowę", zgodnie z treścią odnalezionych rozkazów, na stopień majora.
Jakub Nawrocki, Polska Zbrojna