Uchodźcy zalewają kraj wielkości Polski. Mężczyźni zostali, żeby walczyć
Za oknem wściekłe pianie kogutów i szczęk zamków rozładowywanych karabinów. Nocni strażnicy wrócili ze służby i w Gulu w północnej Ugandzie rozpoczął się nowy dzień. Do granicy z Sudanem Południowym mam nieco ponad 100 km. Stamtąd codziennie tysiące ludzi uciekają przed głodem i wojną.
28.03.2017 | aktual.: 28.03.2017 21:15
Nad błotnistą rzeką Unyama przerzucono most kratownicowy. Dawid, mój przewodnik, boi się podejść do ostatniego punktu ugandyjskiej armii. Dalej są Sudańczycy z południa, a z nimi, jak tłumaczy, nigdy nic nie wiadomo. Jeszcze bardziej niebezpieczna jest droga w głąb kraju. Mówi się o zasadzkach, mordach i gwałtach.
- Spójrz, czego ludzie nie zaryzykują dla pieniędzy – mówi Dawid, wskazując na rząd załadowanych towarami ciężarówek oczekujących na wjazd do Sudanu Południowego. Widać, że biznes się kręci, bo miasteczko Elegu po ugandyjskiej stornie tętni życiem. Wzdłuż wąskiej, asfaltowej szosy stoliki zacienione szmacianymi daszkami rozłożyli wymieniacze pieniędzy. Czekają na klientów i z lubością przeliczają grube pliki banknotów.
Od strony mostu idą ludzie, którym udało się wymknąć umundurowanym zbirom terroryzującym Sudan Południowy. Nie ważne, kto napada na wsie, morduje, gwałci i rabuje. Jedni mówią, że to żołnierze rządowi, inni skarżą się na rebeliantów. Gdyby tego było mało, w kraju zapanował teraz głód.
Na wstępie sprawdzają ich ugandyjscy żołnierze. Umundurowanych odsyłają z powrotem. Czasem znajdują i zabierają broń. Walczący członkowie plemion Dinka i Nuer swoją wojnę domową zabierają ze sobą. Konflikty plemienne wybuchają nawet w obozach uchodźców. Na szutrowej drodze wzdłuż granicy mijamy dwa patrole. Na czele każdego oddziału idą tropiciele uzbrojeni w łuki i strzały. Dalej żołnierze z bronią automatyczną. W każdym plutonie jeden, spocony żołnierz dźwiga karabin maszynowy i taśmy z nabojami.
Mężczyzn wśród uchodźców jest niewielu. Zostali walczyć. Przytłaczająca większość to kobiety i dzieci. Ludzi starych też nie ma, bo w krajach takich, jak Sudan Południowy ludzie długo nie żyją, a słabi i tak nie wytrzymają drogi do granicy, zwłaszcza że czasem całymi dniami muszą czekać na przerwę w walkach, żeby pokonać kolejny odcinek drogi.
Tuż za granicą czeka Centrum Zbiorcze. W namiocie z białego brezentu oznakowanego symbolem UNHCR, czyli oenzetowskiej agendy odpowiedzialnej za pomoc uchodźcom, dokonywana jest wstępna ocena zdrowia. Lekarze wyszukują chorych i poważnie niedożywionych. Wystarczy pomiar grubości ramienia. Widać też dzieci, którym głód zahamował wzrost. Dinka z natury są niezwykle wysocy i smukli. Niewyrośnięte dziecko oznacza długotrwałe niedożywienie.
Autobusy zabiorą uchodźców w głąb kraju. Jeżeli przyjdą po południu, albo jest ich szczególnie dużo, wtedy muszą tu nocować. Dzisiaj przez Centrum w Elegu przewinęło się 180 osób. To nie dużo. Zdarzają się dni, gdy jest ich nawet 500.
Puste baraki z betonową podłogą i wielkie, brezentowe namioty rozstawione na klepisku czekają na tych, którzy będą musieli tu zanocować. Na razie pod dachem jest zbyt gorąco, dlatego kilkanaście kobiet i dzieci siedzi i leży w cieniu. Wieczorem dostaną maty. Jest też betonowa toaleta, jedzenie i bezpieczeństwo. Tego właśnie szukali. Później trafią do obozów uchodźców.
Problem ponad miarę
Z głodu tutaj nikt nie umiera, bo wielkie organizacje takie jak UNHCR czy Światowy Program Żywnościowy (WFP) zapewniają niezbędne minimum. Polskie Centrum Pomocy Międzynarodowej (PCPM) szuka sposobu pomagania, ale co chwila pojawiają się nowe problemy.
W takich sytuacjach dobrym rozwiązaniem jest wspieranie finansowe uchodźców. WFP najbardziej potrzebującym co miesiąc rozdaje równowartość 36 złotych na osobę. To wystarczy, żeby przeżyć, a za gotówkę można kupić jedzenie na lokalnym rynku, co ułatwia życie społecznościom, do których uchodźcy trafiają.
Problem w tym, że wielu uchodźców nie radzi sobie z pieniędzmi. Duża rodzina może jednorazowo dostać odpowiednik 200 czy 300 zł, żeby przetrwać kolejny miesiąc. Dla nich są to ogromne pieniądze. Nigdy takich nie mieli i nie umieją nimi zarządzać. Zamiast rozłożyć wydatki, wszystko wydają natychmiast. Zamiast kupić kilogram mięsa na tydzień, od razu potrafią kupić trzy czy cztery. Zagrożeniem są też złodzieje.
Ugandyjczycy proszą o pomoc. Sami sobie nie poradzą. W sumie do 34-milionowej Ugandy trafiło już ponad 800 tys. uchodźców, a będzie więcej. Obecnie granicę przekracza ok. 2 tys. ludzi dziennie, a tylko w okolicach południowosudańsksiego miasta Yei walki uwięziły 100 tys. dalszych.