Tysiące Irakijczyków uciekają z rejonów objętych walkami
Tysiące Irakijczyków uciekają z rejonów
objętych walkami rebeliantów z siłami koalicyjnymi i przenoszą się
do bardziej bezpiecznych prowincji w środkowej części kraju.
22.10.2005 10:40
Ludzie, którzy nie mają żadnego majątku, często wybierają prowincję Diwanija, wchodzącą w skład strefy odpowiedzialności Wielonarodowej Dywizji Centrum-Południe pod polskim dowództwem. Okolice Diwanii należą do najspokojniejszych w Iraku. Właściwie nie zdarzają się tutaj ataki terrorystyczne, a ludzie, choć biedni, żyją bez strachu o własne bezpieczeństwo.
W okolicach miasta Hamza, położonego na południe od Diwanii, mieszka ponad dwa tysiące uchodźców. Przyjechali m.in. z Bagdadu, Ramadi czy Faludży, bo bali się o własne życie. Tutaj, choć są bezpieczni, nie mają pracy i środków do życia. Często są na utrzymaniu krewnych, którzy również są biedni. Mieszkają w namiotach, bądź lepiankach. Marzą o lepszym życiu.
Te trzy owce, które tam stoją, to mój jedyny majątek. Nie mam nic, a muszę jakoś żyć. Dzięki pożyczkom od krewnych udaje mi się jakoś żyć. Ale jak długo jeszcze? - mówi w rozmowie z korespondentem PAP w Iraku Ali Harbi, starszy mężczyzna, który z całą rodziną, owcami i wychudzonym psem mieszka w jednym niewielkim namiocie. Kilkanaście miesięcy temu uciekł z Falludży, gdzie był prześladowany, ponieważ jest szyitą.
Powiedzieli nam: wy szyici już macie swój rząd i albo uciekajcie stąd, albo dostaniecie kulę w łeb. Wszyscy szyici uciekli z Faludży. Powiedzieli nam, że współpracujemy z Amerykanami i nazwali nas kolaborantami. Nie mieliśmy wyjścia i musieliśmy uciekać - tłumaczy.
Do namiotów tych ludzi nie można dojechać, bo nie ma tu żadnej drogi. Dochodząc do ich domostw, trzeba przejść przez niewielką kałużę. Ta kałuża jest jednak dla uchodźców bardzo cenna, bo dzięki niej mają wodę. Pijemy wodę, która nie nadaje się nawet dla psów. Ale nie ma innej. Ta brudna woda, to jedyna rzecz, jaką mamy, bo w zasadzie nie posiadamy niczego - mówi Ali Harbi.
Każdego dnia Ali, podobnie jak inni uchodźcy, marzy o otrzymaniu pracy, która pozwoli mu na lepsze życie. Zapewnia, że niemal codziennie szuka możliwości zarobku, ale wciąż bezskutecznie. Dlatego wyprzedaje wszystko, co tylko może, by zdobyć pieniądze na kupno mąki, z której piecze chleb. Nic innego nie jemy, bo nas nie stać. Tylko ten chleb, dzień w dzień - wyjaśnia.
Uchodźcom, których z tygodnia na tydzień wciąż przybywa, chciałby pomóc burmistrz Hamzy. Nie ma jednak na to funduszy.
Burmistrz Hamzy nie jest w stanie pomóc nawet najbiedniejszym, którzy mieszkają w tym mieście na stałe. Co tydzień dostaje informacje o nowych uchodźcach z terenów objętych walkami, którzy przyjeżdżają do Hamzy. Chciałby im pomóc, ale nie ma jak - wyjaśnia szef polskiej grupy współpracy cywilno- wojskowej (CIMIC), płk Cezary Kiszkowiak.
Polscy żołnierze CIMIC, którzy zajmują się m.in. udzielaniem pomocy humanitarnej, nie są w stanie zaspokoić potrzeb uchodźców. Mogą przekazać im tylko doraźną pomoc. "Potrzeby są ogromne i to najbardziej podstawowe, takie jak ubrania, żywność czy środki higieny. My możemy zabezpieczyć te najbardziej palące potrzeby. Ale przecież domów, czy pracy nie możemy im znaleźć" - tłumaczy szefowa Centrum Koordynacji Pomocy Humanitarnej w wielonarodowej dywizji, ppłk Joanna Dziura.
W najbliższych dniach część uchodźców dostanie ubrania i żywność. Bardziej polscy żołnierze, którzy przypuszczają, że skupisk uciekinierów z niebezpiecznych dzielnic Iraku jest w okolicach Diwanii znacznie więcej, nie mogą im pomóc. Niestety, ale nie jesteśmy w stanie zmienić sytuacji tych ludzi. Irakijczycy muszą sobie poradzić z tym sami - mówi Kiszkowiak.
Paweł Hochstim