Tylko on ma prawomocny wyrok za Smoleńsk. Paweł Bielawny zabrał głos pierwszy raz po katastrofie
- Zostałem skazany, bo ktoś musiał beknąć, ale Smoleńsk się dla mnie nie skończył. Dziś płaci za niego moja rodzina - mówi Paweł Bielawny, były wiceszef BOR. Twierdzi, że zwolnienie jego żony z pracy było zemstą na nim. Z tego powodu przerwał milczenie.
Paweł Bielawny to jedyny człowiek skazany prawomocnym wyrokiem za Smoleńsk. Dwa lata temu usłyszał: "półtora roku w zawieszeniu". "Newsweekowi" udzielił pierwszego wywiadu od katastrofy smoleńskiej. - Latami spokojnie łykałem narrację, że BOR w jakiś sposób przyczyniło się do katastrofy, bo nie miałem, jak się bronić. Dziś uważam, ze trzeba zacząć mówić. Trzeba odkłamać to, co dziś narzuca się w opowieści o Smoleńsku- zaznaczył.
W to, co go spotkało, trudno uwierzyć. - Sąd mnie skazał ale stwierdził, że BOR nie odpowiada za katastrofę smoleńską - powiedział.
Jak wymiar sprawiedliwości tłumaczył swoją decyzję? Bielawny wyliczył, że skazano go za: niedopełnienie obowiązków, przez co miał spowodować zagrożenie dla ochrony prezydenta i premiera, za to, że BOR-u nie było na lotnisku, a Biuro nie zostało dopuszczone przez Rosjan do Skiewiernego, za niesprawdzenie pirotechniczne lotniska w Smoleńsku, choć nikt tego nie robił. - Gdyby trzymać się tej logiki, do dziś za każdą zagraniczną wizytę naszego VIP-a ktoś powinien dostać zarzuty - ocenił były wiceszef Biura Ochrony Rządu, które zostało przekształcone Służbę Ochrony Państwa.
Co więcej, jak podkreślił, "zabezpieczenie w Smoleńsku było jednym z najlepszych zabezpieczeń BOR poza granicami kraju", bo "nigdy nie wysłano tylu funkcjonariuszy do jednej wizyty".
"Kto i gdzie miał burdel?"
- Pan minister jest ostatnią osobą, która powinna się na ten temat wypowiadać - podkreślił Bielawny. W ten sposób odniósł się do wersji byłego ministra Lecha Kaczyńskiego - Jacka Sasina, który twierdzi, że nie wiedział o niesprawdzeniu lotniska. Według byłego wiceszefa BOR polityk kłamie i zdradza jeszcze jedną historię.
- Najważniejszy rangą urzędnik Kancelarii Prezydenta przyjeżdża do Smoleńska spóźniony, nocą, i nie widzi potrzeby spotkania z funkcjonariuszami BOR, choć taki był wcześniej zwyczaj. Jego podwładny, który po katastrofie w hotelu zastawiał ze strachu drzwi szafą, przyjechał do Smoleńska mocno nietrzeźwy. Minister Sasin musiał go widzieć, jeśli nie 9, to na pewno 10 kwietnia. I co? I nic. (...) W BOR mieliśmy burdel? Zaraz, kto i gdzie miał burdel? - pytał Bielawny.
Przyznał też, że koledzy z Biura go rozczarowali. - Okazuje się, że ludzie, z którymi się pracowało przy ochronie i piło wódkę, opowiadają kłamstwa, żeby zrobić karierę - powiedział.
Dlaczego skazano akurat jego? - Niejako w zastępstwie - przede wszystkim za to, że mimo informacji o wyłączeniu z użytkowania lotniska w Smoleńsku i złych warunkach technicznych, BOR nie dostosowało się do sytuacji - mówił. Jednocześnie zwrócił uwagę, że o tym wiedzieli też wcześniej urzędnicy Kancelarii Premiera i Prezydenta oraz Ministerstwo Spraw Zagranicznych. - To oni postawili pilotów w sytuacji bez wyjścia i żaden nie usłyszał prokuratorskich zarzutów - podkreślił Bielawny.
Jednocześnie zaznaczył, że to nie on był celem. - Nie na mnie polowano. Prawicowi dziennikarze i PiS chcieli ustrzelić Mariana Janickiego, szefa BOR, mojego przełożonego. Dziś wiem, że w tej sprawie zadziałała polityka. Gdy, w 2012 r. dostawałem zarzuty, to była decyzja polityczna. To było wygodne. Do dziś słyszę, że powinienem się cieszyć, bo mam wyrok w zawiasach, a powinienem siedzieć. Dostałem odłamkiem ze świata polityki - stwierdził.
Jego zdaniem zawiódł system. - Nie ma instytucji, która zrobiłaby błędu przed Smoleńskiem. Ale to nie system został ukarany, tylko ja - ocenił.
Miarka się przebrała
Bielawny przyznał też, dlaczego akurat teraz zaczął mówić o Smoleńsku. Teraz jego żona straciła pracę. - Ja mogę płacić swoją cenę za Smoleńsk, ale moja żona nie miała ze Smoleńskiem nic wspólnego - powiedział.
- Była szefową personelu pokładowego lotów ochranianych przez BOR. Jest majorem, ma za sobą ponad 20 lat służby. I nagle osiem lat po Smoleńsku komendant Służby Ochrony Państwa przysyła decyzję, że wygasza jej stosunek pracy. To jawne skur...yństwo, zemsta na mnie - podkreślił Bielawny.
Źródło: "Newsweek"
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl