Tylko koni żal...
Pan Bolo jest KIMŚ – to widać od razu. Siedzi na bryczce ubrany w skóry i jak król – pan jakiś – wszystko widzi, nie obserwując specjalnie. Pan Bolo założył targ koni w Szamocinie i ma prawo być KIMŚ – to wszyscy wiedzą. Jednak zdjęć nie wolno mu robić.
W pierwszy poniedziałek miesiąca i w każdy poniedziałek następujący po 15 dniu miesiąca w Szamocinie dobywa się targ koński. Żyje on swoim rytmem. Tylko stały bywalec może połapać się, kto sprzedaje konia, gdzie jest jego właściciel i kto go wyhodował. Poza tym można tam zobaczyć wszystko, co powinno być na prawdziwych targach. Są rozgorączkowani, handlarze próbują wyłapać najlepszy "towar", Cyganie trzymają się razem, trochę z boku, ale jednocześnie jakoś tak w centrum. Są targi o każde 10 złotych, przybijanie transakcji i opowieści o zaletach koni...
Koniarze lubią pospać
Koniarze nie przyjeżdżają zbyt wcześnie. Pierwsi na targu są hodowcy świń, kur (ściśniętych w ciasnych klatkach), bażantów, królików... Ale nawet właściciele drobiu i innych zwierząt bardziej interesowali się końmi przyjeżdżającymi na plac, niż swoimi obowiązkami handlarza. Targ na dobre rozkręcił się koło godziny 9. Na pojawienie się nowego konia wszyscy reagowali natychmiast, gromadząc się wokół niego i właściciela. Najpierw pytali: „Ile ma lat?’’ i „Ile kosztuje’’. Ja też postanowiłam spróbować. No więc miałam przed sobą cztery konie – na oko całkiem zdrowe. Stojący obok nich mężczyzna, który wcale nie musiał być właścicielem zwierząt – ba! mógł je nawet widzieć pierwszy raz w życiu – odpowiadał: – Mają po trzy lata. Kosztują po cztery tysiące, a kasztanka na końcu trzy tysiące osiemset. – Dlaczego jest tańsza? – ledwo zapytałam i po oczach handlarza poznałam, że popełniłam błąd. Już wiadomo: nie znam się na koniach. – Bo jest młodsza – usłyszałam i nie próbowałam już dociec jak to jest, że jeśli są
cztery konie mające po cztery lata, to jeden z nich może być młodszy. Później koniarze oglądali: kopyta, nogi, podbrzusze... Na zęby przychodził dopiero czas, gdy targ był konkretnie dobijany. Zainteresowałam się wysoką, łaciatą, piękną klaczą. Kopyta miała okrutnie zniszczone.
Kowal nie dojechał
– Wiem, wiem – mówił niski, bardzo ruchliwy „właściciel’’, który chętnie pokazywał papiery konia. – Miałem zamówionego kowala, ale k... nie dojechał. Co miałem zrobić? Chodzi bardzo dobrze pod siodłem. Dziewczyna na niej jeździ, śmiga, że aż miło. Tym „śmiganiem’’ mężczyzna też tłumaczył mocne zadrapanie na nodze konia. Widziałam jeszcze konia z tak mocno obitą nogą, że trzymał ją w powietrzu, i innego z potwornym, świeżym, krwawiącym guzem na łbie... Poza tym konie wyglądały, że są w dobrej kondycji, ale szczęśliwe nie były na pewno. Nikt też z nimi się nie pieścił, były towarem.
Burmistrz dał zgodę na sztangi
Jeszcze zanim dowiedziałam się, że Cygan, ubrany w czarną skórę i kapelusz, to pan Bolo, najważniejszy na targu, zwróciłam na niego uwagę. Siedział sobie na bryczce. Co pewien czas wstawał, zagadywał kogoś albo ktoś inny podchodził do niego witał się, coś mówił... Od razu wiadomo było, że jest KIMŚ. – Dwa lata temu założyłem ten targ. Dlaczego? Bo jestem z Szamocina, hoduję i handluję końmi, więc postanowiłem coś zrobić. Ze swoich pieniędzy wydałem tysiąc siedemset złotych na ogłoszenia prasowe o tym, że w Szamocinie powstaje targ. Jeździłem po znajomych i zachęcałem ich do przyjazdu. Targ rozkręcał się powoli, ale teraz działa już na dobre. Średnio przyjeżdża tutaj około 50 koni, a bywa, że jest ich nawet dwa razy tyle – mówił pan Bolo. – Pan Bolek przyszedł do mnie i zapytał, czy może wbić sztangi do uwiązania koni, dał ogłoszenia do prasy i resztę ja muszę zrobić – śmiał się burmistrz Szamocina, Eugeniusz Kucner, ale zaraz przyznał, że bardzo cieszy go, że targ koński został reaktywowany. Szamocin ma
bowiem piękne tradycje związane z tym handlem, sięgają one XIX wieku. Wówczas konie z szamocińskiego targu szły aż do Westfalii. Umarł, gdy w jego pobliżu powstała dwupasmowa droga. Burmistrz ma plany związane z targiem. – Muszę utwardzić teren, wybudować wiaty, zrobić izolatki dla zwierząt chorych, pomieszczenie dla weterynarza... Inwestycja będzie kosztować około milion złotych – mówi, a ja zastanawiam się: czy targ ujęty w ramy ustawowe będzie miał jeszcze swój urok? Czy pan Bolek będzie mógł siedzieć na środku placu na bryczce i obserwować wszystkich?
Widziane z bryczki
Pan Bolo z wyżyny bryczki widzi wszystko – to jest pewne. – Dzisiaj zabroniłem przyjeżdżać jednemu Niemcowi. Oszukał mnie. Powiedział, że ma paszport koński w domu, ale nie dowiózł mi go. Już nie wejdzie na ten targ. – A kto mu zabroni – pytam, choć przecież wiem, że na pewno tą osobą nie będzie strażnik miejski, sympatyczny pan, który zbiera wejściówki na targ. – Po postu nie wpuszczą go i już. Nam tu oszustów nie trzeba. Pan Bolo uwielbia kolorowe konie, przywiózł dwa z nich. Były jasne i miały mnóstwo łatek: ciemnych, jaśniejszych oraz różowe pyski. Mówi, że „śledzi’’ je po całej Polsce.
Przybita transakcja
O godzinie dziesiątej na targu byli już wszyscy: około 50 koni i handlujących przynajmniej pięć razy tyle, a oglądających jeszcze więcej. Cena koni kształtowała się od 4 tysięcy do siedmiu tysięcy. Najwięcej, siedem tysięcy chciał mężczyzna, który przyjechał na targ „renówką’’ jako ostatni. Miał piękną klacz. – To jeden z nielicznych hodowców – usłyszałam od stałego bywalca targu. Na targu nikt nie kupuje konia bez zbijania ceny, jej podbijania i innych podobnych mechanizmów rynkowych. Targu dobija się przez wiele godzin. Choć tego dnia była też jedna transakcja błyskawiczna. Jeszcze przed godziną dziewiątą przyjechał Niemiec. Jego koń nawet nie zdążył wyjść z przyczepy, a już został kupiony przez eleganckiego starszego pana. Mężczyźni dobijający targu przybili sobie ręce i rozjechali się. Przed godziną jedenastą zaczęły podjeżdżać samochody z przyczepami po zakupione konie w drodze dłuższych obserwacji. Najwidoczniej kupcy, którzy dobili targu, dawali przez komórki swoim ludziom sygnał do przybycia. Pan
Bolo, który zapewniał, że ma na sprzedaż tylko dwa konie. Doradzał nowemu właścicielowi konia z siodłem. – Chodzi dobrze... – mówił głośno, ale zaraz też skrył się za przyczepę i dalszej rozmowy nie było już słychać.
Dziś prawdziwych Cyganów już nie ma?
Wprowadzanie koni do przyczep było równie interesujące dla obecnych na targu, jak ich przyjazd na targ. Tłum ludzi otaczał przyczepę, do której dwóch mężczyzn próbowało wciągnąć na siłę siwka. Ten wierzgał, próbował stanąć dęba... Doradców było wielu, ale tylko jeden z nich, elegancko ubrany Cygan, zdecydował się pomóc. Podszedł do zwierzęcia złapał za uzdę i po prostu wprowadził go do przyczepy... W wielu oczach pojawiło się uznanie. – A mówią, że nie ma już prawdziwych Cyganów – szepnął ktoś w tłumie.
Bożena WOLSKA