Tuska czeka ostre starcie ws. Smoleńska?
Rząd Donalda Tuska czekają ciężkie wakacje. Kłopoty z infrastrukturą na Euro: najpierw ze Stadionem Narodowym, a teraz z A2 i innymi autostradami, wywarły wpływ na ocenę rządzących. Według najnowszego sondażu Wirtualnej Polski w dół idą notowania premiera, rządu i Platformy Obywatelskiej - pisze specjalnie dla Wirtualnej Polski Grzegorz Osiecki, publicysta "Dziennika-Gazety Prawnej".
Przeczytaj też: Omówienie wyników sondażu - Tego się nie spodziewano! Poparcie dla PO spadło do... Komentarz Janiny Paradowskiej - Komorowski pomoże Platformie?
Rząd ocenia źle ponad 70% ankietowanych, premiera ponad połowa, a PO zapłaciła za to także spadkiem poparcia z 39 do 34%. Reszta bez wielkich zmian. PiS i PSL stabilnie, a SLD odrabia nieco straty wywołane odejściem Bartosza Arłukowicza i skrętem PO w lewo. Taki wynik oznacza, że jeśli Platforma i premier chcą wzrostu słupków, czeka je ostra praca zamiast wakacyjnej laby. Bo już wiadomo, że wybory nie będą konkursem na wyborcze obietnice, a plebiscytem w sprawie tego, kto najlepiej rządzi i to będzie właśnie kryterium wyboru dla elektoratu. Może to oczywistość, ale po raz pierwszy w historii niepodległej Polski, będziemy mieli wybory z tak ustabilizowaną sceną polityczną. Każda z partii: PO, PIS, PSL i SLD już rządziła pod własnym szyldem, jej osiągnięcia i błędy wyborcy już znają. Nie będzie mogła zatem zmienić marki i wystąpić z "nową jakością".
Wyniki sondażu Wirtualnej Polski to dopiero początek możliwych kłopotów rządzącej partii. Na dniach ma być opublikowany raport komisji Jerzego Millera na temat katastrofy smoleńskiej. Według wstępnych zapowiedzi sprzed kilku miesięcy ma pokazywać błędy po stronie rosyjskiej, ale być też "bezlitosny" jeśli chodzi o nas, co oznacza wypunktowanie błędów naszej administracji. To może skończyć się jakimiś dymisjami. A nawet jeśli tak się nie stanie, to na pewno czeka nas dyskusja, czy dymisje powinny nastąpić. Nie ma wątpliwości, że wokół raportu rozegra się ostra polityczna walka, tym bardziej, że jesteśmy już faktycznie w kampanii wyborczej.
Jednak warto, by czytając raport czy porównując go z opiniami ekspertów lub białą księgą PiS, odłożyć na bok polityczne sympatie i ocenić, czy tych błędów można było uniknąć. Czy na pewno nie ma już szans, by się powtórzyły i czy powodów, które do katastrofy doprowadziły, nie widzimy w innych dziedzinach życia? Tym bardziej, że czeka na ciężka próba, której przyczyny leżą poza Polską. Grekom przyszło spłacać rachunek za lata niefrasobliwości, oszustw i zaniedbań. Ale ewentualne fiasko wdrażania pakietu oszczędnościowego w Atenach oznaczać będzie nie tylko kłopoty dla nich, ale też pogłębienie naszych. Mimo że pakiet jest dopiero przyjmowany, to my już ponosimy koszty, np. w postaci wyższego kursu franka czy euro. A jeśli w Grecji dojdzie do kolapsu, to wymagać będzie maksimum ostrożności i umiarkowania od naszych polityków wszystkich partii łącznie z rządzącą, by wybrnąć z kłopotów i zminimalizować koszty dla Polski. Może to też oznaczać konieczność powściągnięcia ulubionych przez naszych polityków
pojedynków na miny. Tyle że w obecnym sporze politycznym kryterium wygranej nie są faktyczne dokonania, a właśnie to, kto jest "godny" czy "fajny". Może dlatego wygodniej jest nieustannie komentować, co powiedział ojciec Tadeusz Rydzyk i go bronić lub piętnować niż rozwiązywać konkretne problemy. Rząd może zatem poszczególne ustawy, które sam nazwał priorytetowymi, odkładać ad acta, bez reakcji opozycji.
Niestety, polska polityka przypomina momentami Meksyk, ale ten sprzed wieków. Zanim przybyli Hiszpanie, indiańskie państwa znajdujące się na terenie dzisiejszego Meksyku, toczyły tzw. wojny kwietne. Celem tych wojen w przeciwieństwie do toczonych w ówczesnej Europie czy Azji nie był podbój, a możliwość wykazania odwagi przez wojowników, dokonania bohaterskich czynów i wzięcia w niewolę przeciwników. Po czym wszyscy rozchodzili się do domu, by spotkać się za rok. Także polska polityka ma swoje rytualne "wojny kwietne". Odległe od bieżących problemów, w których chodzi o pokazanie się własnej publiczności i pokazanie, jak zły jest przeciwnik. Mimo, że to spory często symboliczne, to paraliżują rzeczywiste działania, bo każda partia kalkuluje, co zrobi przeciwnik jeśli będziemy chcieli przeforsować zmiany np. w emeryturach mundurowych. Tyle, ze do Ameryki przybyli Hiszpanie, którzy nie wiedzieli, co to "wojny kwietne" i po prostu podbili Meksyk. A w naszym przypadku w roli Ferdynanda Corteza mogą wystąpić tzw.
rynki finansowe po greckim kryzysie.
Grzegorz Osiecki, publicysta "Dziennika-Gazety Prawnej", specjalnie dla Wirtualnej Polski