"Turystyka pedofilska" - wyjeżdżają do biednych krajów, gdzie bezkarnie wykorzystują dzieci
Traktują kilku-, kilkunastoletnie dzieci jak towar. Liczą, że ich grube portfele zapewnią im nie tylko seksualne usługi nieletnich, ale też zamkną usta lokalnych policji i ciekawskich. Pedofile wymieniają się w internecie informacjami o lokalizacjach w najbiedniejszych krajach świata, gdzie mogą swobodnie robić to, za co w swoich ojczyznach groziłby im wyroki. Niejednokrotnie ich "wakacje" kończą się największą tragedią - śmiercią wykorzystywanych dzieci. Tak było w przypadku 12-letniej Kubanki, która brała udział w pedofilskiej orgii, a później jej porzucone, rozkładające się ciało znaleźli policjanci.
Wyobraźmy sobie taki oto obrazek: na zatłoczonej ulicy w samym sercu wielkiego miasta nieznajomy mężczyzna w średnim wieku bez ceregieli uwodzi brudne dziecko w łachmanach. Chwila flirtu i już proponuje mu szybki obiad, a później - seks w hotelu. Choć mijają ich setki przechodniów, nikt nie reaguje, nie spieszy dziecku z pomocą, nie wzywa policji. Właściwie nikt nie zwraca na nich uwagi.
Niemożliwe? W Warszawie, Londynie, Hamburgu czy San Francisco pewnie i tak. W Mombasie, New Delhi, Hawanie czy Kartaginie - wręcz przeciwnie. Kurorty w państwach trzeciego świata oferują nie tylko przysmaki lokalnej kuchni, rozgrzane słońcem plaże i dziesiątki propozycji spędzenia wolnego czasu. Przyjmują obcokrajowców z otwartymi ramionami, licząc, że równie szczodrze otworzą oni przed nimi swoje portfele. Nawet za cenę zruganych ciał i dusz co najmniej dwóch milionów dzieci, które każdego roku są wykorzystywane seksualnie przez turystów.
Towar
Część dzieci i nastolatków sama oddaje się obcokrajowcom. Czy z własnej woli - to już odrębna kwestia. Jak wyjaśnił, cytowany przez kanadyjską ekspert ds. stosunków międzynarodowych Arielle K. Eirienne, specjalny wysłannik ONZ, mają one "słabszą konstrukcję psychiczną i mniej doświadczenia, a przez to mniejszą możliwość negocjowania warunków wykorzystania jak użycie prezerwatywy czy odmowa poddania się szczególnie brutalnej i wyniszczającej fizycznie czynności seksualnej".
Przyglądając się powodom, dla których sprzedają swoje ciała, aż ciśnie się na usta: co kraj, to obyczaj.
W Gwatemali jest to kreślona dziewczynkom już od maleńkości wizja przejęcia na ich barki ciężaru utrzymania rodziny. W Tajlandii - przekonanie, że każde dziecko ma wobec rodziców dług do spłacenia; w końcu to oni dali mu życie, a później przez kilka, kilkanaście lat zapewniali wikt i opierunek. W Bangladeszu - że wyglądająca z każdego zaułka bieda nie zagląda w metrykę i równie bezlitośnie wciąga w swoje odmęty zarówno dorosłych, jak i dzieci, a każdy musi próbować wygrzebać się z nich własnymi siłami. W Kenii - że sprzedawanie swojego ciała mzungu ("białemu człowiekowi") to jedyny sposób, by zdobyć klucz do zamkniętych na głucho wrót "klasy średniej". W Nigerii - tradycyjnie zakorzeniona gościnność, która każe oferować przybyszom ciała młodych dziewcząt jako "prezent powitalny", a finansowa (lub inna) rekompensata jest tylko dodatkiem (choć bardzo mile widzianym).
- To handlowanie dziecięcym ciałem jak towarem. Internet tylko ułatwia transakcję - uważa Carol Smolenski, dyrektor wykonawczy amerykańskiego oddziału ECPAT. Skutki tych transakcji są tragiczne. Choroby, na czele z AIDS, uzależnienie od narkotyków, niechciane ciąże, niedożywienie, ostracyzm społeczny, a nawet śmierć - to litania krzywd, którą dzieci odmawiają najczęściej w milczeniu. Jedynie nieliczne historie, tak jak w przypadku Lilian i Yesida, zostają wysłuchane. I to wtedy, gdy jest już za późno.
Rozkładające się ciało Lilian, 12-letniej Kubanki, policja z Bayamo odnalazła 19 maja 2010 roku. Pięć dni wcześniej dziewczynka i jej rok starsza koleżanka zostały zaproszone na imprezę organizowaną przez grupę kilkunastu osób, w tym trzech Włochów. Nastolatki uprawiały seks z kobietami i mężczyznami w oparach marihuany, strumieniach alkoholu i pod czujnym okiem kamery, która rejestrowała "zabawę". Nikt jednak nie wiedział, że Lilian cierpi na astmę. W czasie jednego ze stosunków dziewczynka zaczęła się dusić i zemdlała. Przekonani, że 12-latka nie żyje, organizatorzy imprezy wywieźli ją za miasto i porzucili. Po pięciu dniach okolicznych mieszkańców zaalarmował widok psa gryzącego ludzką rękę.
Yesid, 15-letni Kolumbijczyk, zmarł w drodze do szpitala. Przedawkował kokainę, którą dostał od przyjaciela, 72-letniego Włocha. Śledztwo wykazało, że leciwy obcokrajowiec miał znacznie więcej na sumieniu: przez kilka lat zmuszał Yesida i jego 13-letniego kolegę do seksu i pozowania do zdjęć pornograficznych. W zamian wręczał chłopcom prezenty. Jednym z ostatnich upominków, które dostał Yesid, była motorynka.
Klub Super Przygody
Problem "turystyki pedofilskiej" został poruszony w jednym z odcinków kontrowersyjnej kreskówki dla dorosłych "South Park". W epizodzie "The Return of Chef" poznajemy losy Szefa, który rzuca pracę w szkolnej stołówce i dołącza do Klubu Super Przygody. Po powrocie napastuje dzieci, proponując im seks. Prywatne śledztwo czterech bohaterów prowadzi ich do kwatery głównej szefa organizacji, gdzie odkrywają prawdę: Klub Super Przygody to nic innego jak banda pedofilów podróżujących po najdalszych zakątkach świata i gwałcących miejscowe dzieci. Emisja odcinka (skądinąd bardzo dobrze przyjętego przez krytyków), wywołała lawinę niepokoju na internetowych forach. "Czy Klub Super Przygody istnieje naprawdę?", pytali internauci. I choć organizacja o takiej nazwie nie funkcjonuje - a przynajmniej nie została nigdzie zarejestrowana czy chociażby odnotowana - nie ma cienia wątpliwości co do tego, że pedofile buszują w internecie w poszukiwaniu informacji o "przyjaznych" destynacjach, śledzą doniesienia prasowe z
interesujących ich regionów, lokalizują szkoły i sierocińce, udzielają rad i dzielą się swoimi wrażeniami. Wśród ulubionych miejsc wymieniają Sri Lankę, Meksyk, północne wybrzeża Kolumbii (zwłaszcza okolice Kartaginy silnie naznaczonej ubóstwem i wojną między rządem a komunistyczną partyzantką FARC), kenijskie miasta portowe (z Mombasą na czele), Bali, Tajlandię, Indie i Kubę.
Tym, co łączy tak oddalone od siebie punkty na mapie świata, jest bieda. To ona zamyka usta dzieciom, ich rodzicom, a nawet policji, zapewniając dyskrecję, na jaką pedofile nie mogą liczyć w swoich rodzinnych stronach. Status zagranicznego turysty i wypchany portfel gwarantują im nietykalność. "(W wielu krajach) dziecięca prostytucja jest nielegalna, jednak często przymyka się oko, gdy klientem jest obcokrajowiec lub osoba zamożna", pisze organizacja ECPAT. Od dziecięcych tragedii odwracają głowy nawet lokalni dziennikarze. "Pastor lub ksiądz, który molestuje dzieci, jest nazywany pedofilem, profanatorem, zboczeńcem; media pastwią się nad nim, dopóki kościół nie przeprosi (za jego czyn - red.). O Brytyjczyku, Niemcu czy Włochu pisze się, że 'się zabawia' albo zażywa odrobiny 'prawowitej rozrywki' i nazywa 'seksualnym turystą'. Nie jest notowany; nie musi przepraszać, nawet za zrujnowane życie", pisze Martyn Drakard, korespondent amerykańskiego magazynu "The Cutting Edge News".
Okazuje się, że wysiłek, który pedofile wkładają w planowanie i organizowanie podróży, zwraca się niemal natychmiast - już w taksówce kierowcy sugerują możliwość zorganizowania "wolnego czasu" i zasypują ulotkami, personel hotelowy w mgnieniu oka jest w stanie załatwić małoletnich kochanków, a po plażach, ulicach i barach wałęsają się hordy zdesperowanych (a tym samym gotowych na wszystko) dzieci i nastolatków.
W wielu miejscach erotyczną "zabawę" z dzieckiem zagraniczni pedofile mogą zafundować sobie już za pięć dolarów, czyli równowartość obiadu w przeciętnej restauracji czy zgrzewki piwa. Martyn Drakard wylicza z kolei czynniki, które nakręcają turystykę pedofilską. To bieda, internet, łatwość podróżowania i dziury w prawie, w których przyczajają się zarówno sprawcy, jak i skorumpowani lokalni funkcjonariusze.
Okazja czyni pedofila
Sęk jednak w tym, że pedofile wcale nie stanowią większości wśród seksualnych turystów, korzystających z usług małoletnich prostytutek. O ile jeszcze kilka lat temu pokutował ten mit, o tyle teraz eksperci i obrońcy praw człowieka mówią wprost: większość przestępstw seksualnych na dzieciach popełniają "zwyczajni" turyści, którzy korzystają z możliwości, jakie oferują im egzotyczne kurorty. Parafrazując znane powiedzenie, okazja czyni pedofila.
Według amerykańskiego Departamentu Stanu turyści decydują się na seks z dziećmi i nastolatkami z kilku powodów. Z jednej strony jest to większa swoboda i anonimowość, które skłaniają do "eksperymentów". Z drugiej - złudne przekonanie, że płacąc dziecku za seks, pozwalają mu zarobić parę dolarów, a tym samym przetrwać. Z trzeciej - okazja do przeżycia "przygody życia" bez ryzykowania zakażeniem wirusem HIV (bo takie przekonanie żywią często obcokrajowcy wykorzystujący nieletnich). Z czwartej - dostosowanie do lokalnych obyczajów i tłumaczenie stosunku z dzieckiem względami kulturowymi. I wreszcie - turyści o rasistowskich poglądach uważają autochtonów za "podludzi" i uważają, że wobec nich nie obowiązują klasyczne zasady moralne. - Wielu turystów seksualnych korzystających z usług dzieci myśli, że (taki) seks jest legalny w obcym kraju albo wydają się moralnie go usprawiedliwiać. Nawet nie próbują się z tym kryć - uważa Carol Smolenski.
Dość zacytować tu zeznania jednego ze sprawców, który przyznał przed funkcjonariuszami FBI: - To jak bycie gwiazdą. (Dzieci) chcą spróbować mojego jedzenia. Chcą zobaczyć, jakie noszę ciuchy. Chcą oglądać moją telewizję.
Inny upierał się, że nie powinien odpowiadać za swoje czyny, bo 13- i 15-letnie dziewczynki, z którymi uprawiał seks, były "profesjonalistkami". - To ziemia obiecana - mówi z kolei 50-letni Kanadyjczyk w rozmowie z "Miami Herald", który pół roku spędza w Hawanie, gdzie - jak przyznaje - za 30 dolarów może się cieszyć przez całą noc usługami nastoletniej prostytutki. ECPAT podkreśla, że "turystykę pedofilską" uprawiają nie tylko turyści sensu stricto, ale również mężczyźni (bo według organizacji kobiety stanowią tylko pięć proc. sprawców), którzy przenoszą się do biedniejszych regionów świata w celach zarobkowych (biznesmeni, menedżerowie, pracownicy usług transportowych, wojskowi). Jednym z przykładów jest tu Luc van Hecke skazany dwukrotnie (w 1993 i 2005 roku) za molestowanie seksualne dzieci, który uciekł z Belgii i osiedlił się na Filipinach, gdzie ożenił się i zaczął pracę jako hipnotyzer. Polował na dziewczynki, których rodzicom wmawiał, że dzięki specjalnym seansom zniesie "mentalne blokady" ich
córek, poprawi ich pamięć i osiągnięcia w szkole. Po kilku sesjach w ich domach i zaskarbieniu sobie zaufania rodziców, zabierał dziewczynki do siebie, gdzie wprowadzał w trans i gwałcił.
Wszystko jest na sprzedaż
Wszystkie państwa, które są uznawane za "seksualne raje": Kuba, Indie, Meksyk, Tajlandia, Kambodża, Kenia, Kolumbia i Sri Lanka, podpisały i ratyfikowały Konwencję o Prawach Dziecka, której 35. artykuł wyraźnie nakazuje przeciwdziałanie i zwalczanie (tak lokalnie, jak i w skali międzynarodowej) handlu dziećmi i ich seksualnego wykorzystania. Tylko część z nich faktycznie stara się ochronić swoich małych obywateli. W Gambii na przykład powstała specjalna linia telefoniczna dla ofiar molestowania przez obcokrajowców, a władze Senegalu wyznaczyły specjalny oddział policji do walki z turystyką seksualną wymierzoną w dzieci. Nie próżnują też prawodawcy na Sri Lance, gdzie wspólnie z UNICEF-em od 2006 roku prowadzona jest zakrojona na szeroką skalę kampania "Zero tolerancji", ani w Kenii - władze w Nairobi prawie dekadę temu wprowadziły "Kodeks postępowania na rzecz ochrony dzieci przed seksualnym wykorzystaniem w podróży i turystyce".
Czasem zapadają nawet wyroki. Oprawca Yesida był pierwszym obcokrajowcem skazanym w Kolumbii za pedofilię. 72-latek usłyszał wyrok 15 lat więzienia i 30 tysięcy dolarów grzywny. - To historyczny wyrok, przełamujący zmowę milczenia (…), która dusiła ofiary wykorzystywania seksualnego i chroniła sprawców przez lata - ocenił Raffaelle Salinari, szef Terre des Hommes International Federation, szwajcarskiej organizacji pomagającej ofiarom pedofilii w Kolumbii.
Kary nie uniknęli również Włosi i Kubańczycy wplątani w śmierć Lilian. Wszyscy najbliższe 20 do 30 lat spędzą za kratkami. Wyrok okazał się jednak wyjątkiem potwierdzającym regułę, bo swoje musiał też odsiedzieć Sebastian Martinez Ferraré, hiszpański dziennikarz, który nakręcił film dokumentalny: "Kuba: Dziecięca prostytucja". W zrealizowanym ukrytą kamerą materiale udowodnił on, jak łatwo jest zebrać grupę 15 nieletnich prostytutek i przekupić policjantów, a nawet nauczycieli za milczenie czy narajenie "towaru". Po emisji filmu sąd w Hawanie skazał go na 18 miesięcy więzienia za "podżeganie do dziecięcej prostytucji". Schizofreniczne posunięcia rządu w Hawanie można mnożyć: z jednej strony komunistyczne władze są chwalone za współpracę z Interpolem i zdecydowane działania wobec pedofilów, z drugiej - ganione za przymykanie oka na prostytucję nastolatek.
W innych zakątkach trzeciego świata nawet przestępstwa najcięższego kalibru uchodzą płazem sprawcom. W Indiach temat turystyki pedofilskiej został właściwie podjęty raz: gdy pochodzący z Anglii Freddy Peats został w 1991 roku skazany za molestowanie chłopców oraz posiadanie narkotyków i dziecięcej pornografii. Dochodzenie ujawniło, że oprócz tego kierował on siatką, która dostarczała chłopców w wieku od sześciu do 16 lat niemieckim pedofilom.
Rękawy zakasali natomiast prawodawcy w państwach, z których pochodzą sprawcy molestowania seksualnego dzieci: Australii, Kanady czy Stanów Zjednoczonych. Już administracja George’a W. Busha wypowiedziała wojnę międzynarodowym pedofilom, m.in. zaostrzając kary z 15 do 30 lat więzienia. Parlamentarzyści w Ottawie starają się nadrobić zaległości - w marcu udało im się przegłosować zakaz podróżowania za granicę osób skazanych za przestępstwa seksualne wobec najmłodszych. Być może impulsem dla nich były wcześniejsze doniesienia agencji AFP, która podała, że w latach 2010-2011 Bali odwiedziło ponad tysiąc pedofilów z wyrokami. Według szacunków agencji rzeczywista liczba swobodnie podróżujących po świecie skazanych pedofilów może być dwudziestokrotnie większa.
Jednak nawet najbardziej restrykcyjne przepisy prawne nie są w stanie całkowicie wyeliminować zagrożeń, jakie niesie "turystyka pedofilska". Bo nawet one nie są w stanie zerwać mostu, który łączy trzeci i pierwszy świat: przekonania, że wszystko jest na sprzedaż.
Aneta Wawrzyńczak dla Wirtualnej Polski
Tytuł i lead pochodzą od redakcji.