Turyści wzywają TOPR dla zabawy
Ratownicy TOPR coraz częściej mają do czynienia w swojej pracy z symulantami - począwszy od zmęczonych ludzi, którzy przecenili swoje siły i liczą na szybki powrót do Zakopanego, po takich, którzy celowo wzywają ratowników TOPR, aby przelecieć się śmigłowcem. Górale i turyści uważają, że dowcipnisiów powinno się obciążać kosztami akcji ratunkowych. Niestety, przynajmniej na razie jest to niemożliwe - ubolewa "Gazeta Krakowska".
17.06.2006 | aktual.: 17.06.2006 04:24
Sprawa jest subiektywna i trudna do udowodnienia. Choć czasem zdarzają się sytuacje, w których delikwent wyjątkowo się podkłada. Pamiętam przynajmniej jeden taki przypadek - mówi dr Sylweriusz Kosiński, wicedyrektor zakopiańskiego szpitala, lekarz, ratownik TOPR.
Byłem świadkiem rozmowy już po akcji ratunkowej. Mężczyzna, którego zwoziliśmy śmigłowcem do Zakopanego rozmawiał z dwoma swoimi kolegami. Chwalił się, że się udało, leciał śmigłowcem i generalnie było super. Obiecywał, że za jakiś czas znów powtórzy swój wyczyn. Tak naprawdę nie byliśmy w stanie z tym nic zrobić. Jedyne, co mogliśmy, to ostro sobie z nim porozmawiać i wciągnąć go na "czarną listę" jako osobę niewiarygodną. Ale żyjemy w liberalnym kraju i jak widać takie przypadki się zdarzają - mówi.
Personel zakopiańskiego szpitala przynajmniej kilka razy był świadkiem cudownych uzdrowień pacjentów zwożonych z Tatr przez ratowników TOPR. Generalnie wszyscy górale i turyści potępiają takie zachowania.
Pan mówi poważnie? - upewnia się pani Lucyna Górska z Warszawy. Nie umiem sobie nawet wyobrazić takiej sytuacji! Takim oszustom powinno się wystawić fakturę za akcję ratunkową i obciążyć kosztami. Uważam, że nasze społeczeństwo można wychowywać tylko dotkliwymi metodami, czyli przez uderzenie po kieszeni - mówi.
Czy dużo jest naciągaczy, którzy chcą łatwo i bez wysiłku wrócić do Zakopanego? Niestety coraz częściej mamy do czynienia z takimi sytuacjami- przyznaje Adam Marasek, zastępca naczelnika TOPR. Najprościej jest wziąć telefon komórkowy, zadzwonić i nie martwić się o resztę. Ratownicy podkreślają, że często trudno jest oceniać sytuację, w jakiej znaleźli się turyści. Czasem jest zbawienne, że ktoś po nas zadzwonił, a nie wykonał o ten jeden krok za dużo.
Naciągaczy śmigłowcowych ostrzegam, że to nie jest taka prosta sprawa. Helikopterem udajemy się w teren razem z lekarzem i to on ocenia stan wzywającego. Jeśli okazuje się, że nic mu nie jest, to wraca pieszo do domu. Nie jest tak, że zwozi się każdego- ostrzega Marasek.
Niech zapłaci te kilkanaście tysięcy złotych - mówi stanowczo Bogdan Maślanka z Krakowa. A jeśli nie stać go na zapłacenie, to niech idzie do więzienia. Kilku takich ukaranych dowcipnisiów zadziała odstraszająco. Nas Polaków trzeba leczyć szokiem.
Być może Słowacy poszli w dobrym kierunku. Tam od 1 lipca wszystkie akcje ratunkowe będą pełnopłatne. A koszt akcji z udziałem śmigłowca to wydatek kilkunastu tysięcy złotych. Jedyna ochrona to wykupienie, niedrogiego przecież, ubezpieczenia górskiego. A zapewne firmy ubezpieczeniowe nie patrzyłyby przez palce na naciągaczy. (PAP)