ŚwiatTurcja włącza się w kampanię przeciwko Państwu Islamskiemu. Wojna wszystkich ze wszystkimi

Turcja włącza się w kampanię przeciwko Państwu Islamskiemu. Wojna wszystkich ze wszystkimi

Naloty, masowe aresztowania, użyczenie baz siłom USA - wszystko wskazuje na to, że po długim czasie bierności Turcja włącza się w wojnę z Państwem Islamskim. Jednak sytuacja na pograniczu turecko-syryjskim zaczyna przypominać chaotyczną wojnę wszystkich ze wszystkimi.

Turcja włącza się w kampanię przeciwko Państwu Islamskiemu. Wojna wszystkich ze wszystkimi
Źródło zdjęć: © hvkk.tsk.tr
Tomasz Bednarzak

24.07.2015 | aktual.: 28.07.2015 11:50

Niecały tydzień po krwawym zamachu dokonanym przez Państwo Islamskie na terytorium Turcji w Suruc, tureckie lotnictwo zbombardowało pozycje dżihadystów w Syrii. Był to pierwszy atak bezpośrednio wymierzony w PI od początku międzynarodowej kampanii przeciwko samozwańczemu kalifatowi. Dzień wcześniej - również po raz pierwszy - doszło do wymiany ognia między turecką armią a bojownikami PI, z ofiarami po obu stronach.

Nalotom towarzyszyła wielka operacja tureckich służb wymierzona w komórki PI (ale też Partii Pracujących Kurdystanu), w wyniku której na terenie całego kraju zatrzymano setki osób. Jakby tego było mało, agencje informacyjne doniosły, że tureckie władze zgodziły się, by amerykańskie lotnictwo bojowe walczące z PI mogło korzystać z jej dwóch baz na południu kraju, o co Biały Dom zabiegał od długich miesięcy.

Turcja zmienia front

Tureckie działania są o tyle znaczące, że do tej pory Ankara prowadziła dwuznaczną politykę wobec PI, przymykając oko na działania dżihadystów, a nawet nieformalnie ich wspierając - np. tolerując przepływ rekrutów i zaopatrzenia przez turecką granicę. Źródła takiej postawy są dwojakie. Po pierwsze, PI walczy z syryjskimi Kurdami, co władzom tureckim, które obawiają się kurdyjskiego separatyzmu na własnym podwórku, jest po prostu na rękę. Najbardziej symbolicznym tego przykładem był brak jakiegokolwiek wsparcia ze strony Turcji dla obleganego w ubiegłym roku przez dżihadystów kurdyjskiego miasta Kobane, leżącego zaraz po drugiej stronie granicy z Syrią.

Po drugie, Ankara obawiała się, że działania wymierzone w Państwo Islamskie wzmocnią znienawidzony syryjski reżim Baszara al-Asada, z którym kalifat również walczy. Rządząca Turcją umiarkowana islamistyczna Partia Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP) prezydenta (a wcześniej premiera) Recepa Tayyipa Erdogana należy do największych wrogów obecnych władz w Damaszku. Stąd nie tylko sprzyjała PI, ale wspierała również syryjskich rebeliantów.

W końcu jednak polityka przymykania oczu na działalność Państwa Islamskiego zaczynała przynosić Turcji więcej problemów niż korzyści. Władze słusznie obawiały się infiltracji ich terytorium przez dżihadystów i rozrostu elementów ekstremistycznych. Poza tym bierność wobec PI stawiała Ankarę w złym świetle w oczach USA i innych sojuszników z NATO. Czarę goryczy przepełnił krwawy zamach w Suruc, w którym zginęło ponad 30 osób, a ok. 100 zostało rannych. Mimo że celem terrorystów byli Kurdowie, turecki rząd uznał to za uderzenie w bezpieczeństwo całego państwa.

- Zamach w Suruc zmusił Turcję do intensyfikacji działań (wymierzonych w PI - przyp. red.), które w ostatnim czasie były podejmowane w powolnym tempie - wyjaśnia w rozmowie z Wirtualną Polską dr hab. Adam Szymański. Politolog z Uniwersytetu Warszawskiego, znawca Turcji i problematyki fundamentalizmu islamskiego, podkreśla, że politycy tureccy wielokrotnie powtarzali, że jeżeli bezpieczeństwo państwa zostanie zagrożone, to będą stanowczo reagować. Stąd również przyspieszenie negocjacji w sprawie udostępnienia baz Amerykanom.

Z drugiej strony, jak zauważa ekspert, na razie nie można powiedzieć, by Ankara na całego zaangażowała się w walkę z samozwańczym kalifatem. Dotychczasowe ataki na pozycje dżihadystów przeprowadzone zostały z Turcji, bez wkraczania na syryjskie terytorium. Więcej w tym propagandy niż realnych działań. Niemniej jest jeszcze za wcześnie, by wyrokować, jaki kształt przybierze teraz turecka polityka wobec PI.

Kurdyjski problem

Krwawy atak terrorystyczny w Suruc otworzył istną puszkę Pandory, bo zaktywizował także działania Partii Pracujących Kurdystanu (PKK), organizacji walczącej o prawa Kurdów w Turcji. Od trzech lat między PKK a tureckim rządem obowiązywał kruchy rozejm, jednak w ostatnich dniach kurdyjska organizacja przeprowadziła dwa zamachy, w których zginęło trzech tureckich policjantów. Miała to być zemsta za atak w Suruc, ponieważ według PKK zabici funkcjonariusze współpracowali z "bandami Państwa Islamskiego".

Nic więc dziwnego, że celem wielkiej obławy urządzonej w całym kraju przez tureckie służby były nie tylko komórki Państwa Islamskiego, ale również członkowie Partii Pracujących Kurdystanu. Kurdyjsko-turecki proces pokojowy jeszcze przed tragicznymi wydarzeniami mijającego tygodnia wydawał się kroczyć ślepą uliczką. Teraz wygląda na to, że w sercu kraju NATO może na nowo wybuchnąć wojna domowa. - Politycy tureccy jeszcze przed zamachem w Suruc deklarowali, że dla nich groźniejsze jest PKK niż Państwo Islamskie - wskazuje dr hab. Szymański.

Sytuacja w regionie staje się coraz bardziej pogmatwana i zaczyna przypominać wojnę wszystkich ze wszystkimi. Kurdowie walczą zarówno z Państwem Islamskim, jak i z Turcją, i na odwrót. Jednocześnie PI zaczęło kąsać rękę, która ich karmi - jak to obrazowo ujął jeden z publicystów. - Turcja to miejsce bardzo symboliczne, bo jest to siedziba ostatniego kalifatu i zajmuje ona w ideologii Państwa Islamskiego ważne miejsce. Nie mówiąc o tym, że to kraj zlaicyzowany, a do tego sojusznik Zachodu - zauważał w niedawnym komentarzu dla WP Kacper Rękawek, analityk Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych.

Polityczna gorączka

Istniejący stan rzeczy jeszcze bardziej komplikuje fakt, że Turcja znajduje się w niezwykle delikatnej sytuacji politycznej. Wbrew oczekiwaniom rządzącej AKP, niedawne wybory parlamentarne nie dały jej bezwzględnej większości. Partia Erdogana została zmuszona do rozmów koalicyjnych, które do tej pory nie przyniosły rezultatu i wiele wskazuje na to, że kraj czekają kolejne, przyspieszone wybory.

- Trudno powiedzieć, jak będzie wyglądała ewentualna kampania wyborcza w warunkach destabilizacji. Na pewno nie ułatwia to sytuacji AKP i jej dążeń do tego, żeby w nowych wyborach uzyskać większość do samodzielnych rządów - ocenia dr hab. Szymański. Jak wskazuje, ostatnie wydarzenia uwypuklają błędy polityki tureckich władz i ich spóźnioną reakcję na dżihadystyczne zagrożenie, co może osłabić pozycję ugrupowania Erdogana. Z drugiej strony bardziej stanowcze działania podejmowane wobec Kurdów mogą doprowadzić do przeciągnięcia na stronę AKP przynajmniej części nacjonalistycznego elektoratu, który do tej pory głosował na Nacjonalistyczną Partię Działania (MHP).

Tak czy inaczej, wygląda na to, że turecką politykę zaczyna powoli ogarniać gorączka kolejnej kampanii wyborczej. W tej chwili nie sposób przewidzieć, jaki wpływ będzie ona mieć na kampanię przeciwko Państwu Islamskiemu, jak i kwestię kurdyjską. Na Bliskim Wschodzie pewne jest tylko to, że nic nie jest pewne.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (110)