ŚwiatTrzeci Majdan. Jaka jest realna siła ukraińskich nacjonalistów?

Trzeci Majdan. Jaka jest realna siła ukraińskich nacjonalistów?

Ukraińscy nacjonaliści nie wygrali wyborów parlamentarnych, ale mocno zaznaczają obecność na scenie politycznej, bo ich siła nie leży tylko w demokratycznych procedurach, ale także w szarej strefie państwa. Czy Ukrainie grozi wybuch radykalnego, populistycznego Majdanu z nacjonalistami w roli głównej, który poprowadzi kraj ku przepaści?

Trzeci Majdan. Jaka jest realna siła ukraińskich nacjonalistów?
Źródło zdjęć: © AFP | Sergei Supinsky
Robert Cheda

13.11.2014 | aktual.: 13.11.2014 11:54

Październikowe głosowanie do Rady Najwyższej nie było zwykłym aktem wyborczym. W krótkim czasie kraj przeżył Rewolucję Godności, utracił Krym i broni się przed niewypowiedzianą agresją Rosji. Przede wszystkim zmieniły się jednak społeczne priorytety, bo spora część Ukraińców wypowiedziała Ugodę Perejesławską i zawróciła na Zachód. Dlatego, o ile majowe wybory prezydenckie były poszukiwaniem lidera, który przeprowadzi odpowiednie reformy, to wybory parlamentarne miały uprawomocnić i potwierdzić europejski wybór Ukrainy.

W zasadzie tak się stało, ponieważ największe poparcie uzyskały Front Ludowy premiera Arsenija Jaceniuka (22,14 proc.) i Blok Petra Poroszenki (21,81 proc.), a więc ugrupowania popierające marsz ku Europie. Ogromną niespodzianką był również bardzo dobry wynik partii Samopomoc lwowskiego mera Andrieja Sadowego (10,97 proc.), głoszącej potrzebę budowy obywatelskiego samorządu. Dopiero kolejne miejsca zajęły Blok Opozycyjny, czyli mniej skompromitowana część byłej Partii Regionów (9,43); Partia Radykalna Olega Laszko, czyli nacjonaliści-populiści (7,44); Batkiwszczyna Julii Tymoszenko (5,58). Wśród niespodzianek była także klęska nacjonalistycznej partii Swoboda, która w poprzednich wyborach uzyskała 10 proc. poparcia, a tym razem zatrzymała się tuż przed progiem wyborczym. Osławiony i ultraradykalny Prawy Sektor, w przedwyborczych sondażach miał 1 proc. poparcia, dlatego ograniczył się do wystawienia dwóch kandydatów.

Przytoczone cyfry posłużyły zachodniej, a więc i polskiej prasie do: ogłoszenia zwycięstwa opcji proeuropejskiej, gwarantującej implementację umowy stowarzyszeniowej z UE; wysunięcia wniosku o przełamaniu tradycyjnego podziału na Ukrainę Zachodnią i Wschodnią; rozwiania obaw, co do siły ukraińskiego nacjonalizmu, a więc jak chce rosyjska propaganda - banderowców i faszystów. Jeśli jednak przeczytać ukraińskie media, to wyłania się nieco inny obraz sceny politycznej.

Kto wygrał wybory?

Otóż według zgodnych ocen opiniotwórczych tytułów, czyli "Dzerkała Tyżnia" i "Ukraińskiej Prawdy", wybory parlamentarne wygrali oligarchowie. A to z prostej przyczyny, jaką jest finansowanie wszystkich ugrupowań, które znalazły się w Radzie Najwyższej. Nie jest bowiem tajemnicą, że za zwycięstwem Frontu Ludowego i Samopomocy stoi w dużej mierze Igor Kołomojski (oligarcha, magnat mediowy i gubernator obwodu dniepropietrowskiego - przyp.), a nie od rzeczy jest wiązanie premiera Jaceniuka także z Rinatem Achmetowem (oligarchą i najbogatszy człowiek Ukrainy - przyp.). Natomiast gazowy magnat Dmitrij Firtasz i jego biznesowy partner Sierhij Lowoczkin partycypowali (za pośrednictwem ugrupowania Udar Witalija KIlczki) w kampanii wyborczej Bloku Poroszenko. Ale nie tylko, bo lobbystycznym przedsięwzięciem tej pary jest Blok Opozycyjny (z którego kandydował sam Lowoczkin) oraz nacjonalistyczna Partia Radykalna Ołeha Laszki.

Wychodzi na to, że czołowi oligarchowie zabezpieczyli swoje interesy kompleksowo, i jak zwykle w historii niepodległej Ukrainy, mają wpływ na wszystkie siły parlamentarne. A, że akurat jest to zgodne z oczekiwaniami dużej części ukraińskiego społeczeństwa, oligarchowie postawili tym razem na siły proeuropejskie. Nie zapomnieli jednak o klientach Kremla.

Blok Opozycyjny reprezentuje w parlamencie interesy oligarchiczne związane z rynkiem rosyjskim. Dba także o ludność rosyjską i rosyjskojęzyczną. To akurat w nieco mniejszej mierze, bo jak dowodzi frekwencja ( 52 proc. w całym kraju i 30 proc. we wschodniej części) mieszkańcy rosyjskojęzycznych obwodów na wybory nie poszli.

Przy tym wg "Ukraińskiej Prawdy", obecność takich deputowanych zagwarantował prezydent Poroszenko w niejawnej części tzw. Umowy Mińskiej, wstrzymującej aktywne walki. Co prawda, rzecz szła jedynie o pokonaniu bariery pięciu procent, ale prokremlowska opozycja bardzo udanie rozegrała wybory, co złożyło się na dużo większą reprezentację. Dlatego, jak ocenia Wiktor Nebożenko, dyrektor centrum socjologicznego "Ukraiński Barometr", Putin może liczyć w ukraińskim parlamencie na 120 "politycznych bagnetów". Bagnetów nacjonalistycznych, tyle, że w drugą stronę. Podobnie jest z realną siłą nacjonalistów ukraińskich.

Widły kontra inteligencja

Sumaryczne poparcie społeczne (7,45 proc. - Partia Radykalna; 4,5 - Swoboda; ok. 1 proc. - Prawy Sektor) wyrażone głosami oddanymi na te ugrupowania, nie oddaje prawdziwej siły formacji. Trzeba pamiętać, że w czasie konfliktu z Rosją społeczeństwo ukraińskie uległo narodowej radykalizacji, której przejawem jest antyrosyjskość i ostrożny stosunek do własnych mniejszości narodowych. Dlatego do parlamentu weszli deputowani różnych opcji politycznych, prezentujący radykalne, a więc siłą rzeczy nacjonalistyczne hasła. Generalnym odzwierciedleniem jest podział Rady Najwyższej na partię wojny ( Front Narodowy, Partia Radykalna i Batkiwszczyna) oraz partię pokoju uosobioną przez Blok Petra Poroszenki i Samopomoc. Jednak w ramach wszystkich ugrupowań znaleźli się kombatanci jednostek ochotniczych z Donbasu. Mowa o popularnych dowódcach batalionów Gwardii Narodowej. Nominalnie wchodzą oni w skład partyjnych frakcji, ale odzwierciedlają sposób myślenia o państwie środowisk kombatanckich, a te nie były zbyt
rozpieszczane przez władzę w Kijowie. Kombatanci są nie tylko rozgoryczeni dotychczasowym wynikiem wojny i swoim statusem społecznym, ale wrogo nastawieni do ukraińskich Rosjan. Dlatego dopiero parlamentarna praktyka wykaże stopień ich lojalności wobec partyjnych pryncypałów.

Z kolei Ołeh Laszko, zaczynał karierę polityczną w Batkiwszczynie, wikłając się konsekwentnie w polityczne i obyczajowe skandale. Był źródłem tzw. kompromatów na przeciwników politycznych, otrzymał także prokuratorskie zarzuty za deprawowanie nieletnich chłopców. Ostatnie oskarżenie, jak sam twierdzi, było zemstą za ujawnianie korupcyjnych brudów.

Gdy tylko wybuchły zbrojne starcia, Laszko objawił się na terenach walk, a jego metody wzbudziły ostry protest Amnesty International. Mówiąc wprost miał porywać i torturować przeciwników. Image bojownika podtrzymywał pojawiając się publicznie z najbardziej rozpoznawalnym symbolem (kojarzonym w Polsce z UPA), czyli widłami. Głosi przy tym hasło unitarnej Ukrainy dla Ukraińców, łącząc je, co ciekawe z eurointegracją.

W ten sposób Laszko przejął część dotychczasowego elektoratu ugrupowania Swoboda Olega Tiahnyboka. Przejął także głosy sporej części młodzieży i elektoratu głosującego dotychczas przeciwko wszystkim.

Drugą twarzą ukraińskiego nacjonalizmu jest, zdaniem miejscowych ekspertów, partia Samopomoc mera Lwowa Andrieja Sadowego. Z tym, że jest to jego inteligentne oblicze.

Samopomoc głosi program zwiększenia uprawnień samorządowych, co razem z ideami chrześcijańskiej demokracji ucywilizuje władze Ukrainy i odda ją w ręce obywateli. Aby tak się stało niezbędny jest większy udział średniego i małego biznesu w gospodarce, jako przeciwwagi dla rządów oligarchicznych. Nie bez przyczyny partia w swojej nazwie nawiązuje do idei ekonomicznej samopomocy z przełomu XIX i XX w., popularnej w ówczesnej Galicji. I jakkolwiek Sadowy w swoich wywiadach podaje przykład polskiej transformacji, uznając ją za modelowy wzór, to historycznie ukraińska samopomoc była skierowana etnicznie przeciwko polskiej dominacji gospodarczej i kulturowej w Zachodniej Ukrainie.

Dlatego pojawiają się opinie, że partia Sadowego to "inteligentne wydanie ukraińskiego nacjonalizmu", za pomocą obywatelskich i demokratycznych haseł stawiające sobie cele identyczne z Partią Radykalną i Prawym Sektorem. Bo czym innym jest budowa ekonomicznej bazy dla ukrainizacji Ukrainy?

Sam Sadowy w jednym z wywiadów porównał kraj do połatanej odzieży, dodając, że na mocne szycie jest coraz mniej czasu. Dzięki takiej ideologii, Samopomoc zdobyła ogromną popularność w Zachodniej Ukrainie, rugując z niej skutecznie Swobodę. Jeśli więc przyjrzeć się nurtowi nacjonalistycznemu w Radzie Najwyższej, to jego rola i siła może być o większa. Choć to także nie koniec, zważywszy na istnienie potężnej szarej strefy ukraińskiej państwowości.

Szara strefa nacjonalizmu

Obok oficjalnego głosowania, w ukraińskim Internecie odbywały się różnego rodzaju castingi wyborcze. W tego rodzaju głosowaniach pierwsze miejsce zajmowała konsekwentnie Samopomoc, zaś drugie - ex aequo - Partia Radykalna i Prawy Sektor. Pora więc na pytanie, czy "oligarchiczne" wybory parlamentarne oddają faktyczne nastroje społeczne?

Definicja szarej strefy państwa mówi o jej powstaniu w przypadku, gdy władze nie są w stanie wykonywać swoich prerogatyw. Klasycznym przykładem jest utrata państwowego monopolu na siłę zbrojną. Z takim przypadkiem mamy do czynienia na Ukrainie, bo armia nie radzi sobie z zewnętrzną agresją i dlatego władza przekazuje swoje uprawnienia siłowe organizacjom pozarządowym. Takim dzierżawnym sposobem powstało ok. 40 ochotniczych batalionów. Siły te wchodzą formalnie w skład armii lub MSW, ale faktycznie są podporządkowane oligarchom - fundatorom, a zatem partiom politycznym. Przykładem jest Prawy Sektor, który zorganizował cały korpus ochotniczy, w sile 13 batalionów. Nie są to wprawdzie jednostki o etatowych stanach, każdy liczy rotacyjnie od 200 do 300 żołnierzy, ale na Ukrainie i tak hula kilkanaście tysięcy uzbrojonych, i nie podlegających władzy państwowej osób. Przemieszczają się po całym kraju, biorąc aktywny udział w życiu publicznym i wraz z generalną radykalizacją nastrojów tworzą prawdziwą mieszankę
wybuchową.

Poł biedy jeśli ich "patriotyczne" zachowania są skierowane przeciwko radzieckiej przeszłości, czego wynikiem jest ogólnokrajowy "Leninopad", czyli niszczenie pomników wodzów rewolucji. Emocje są bowiem skierowane przeciwko symbolom okupacji. Gorzej jeśli uzbrojeni szturmowcy anarchizują przestrzeń publiczną, przekształcając rządy prawa w farsę. Chodzi o tzw. uliczną lustrację, zwaną także od jednoimiennej ustawy, operacją zmuszania do oczyszczenia. Bo proces oficjalnej lustracji około miliona biurokratów i polityków rusza nadzwyczaj opornie, wywołując niezadowolenie radyklanych kombatantów.

Jak dotąd, w podobnych akcjach celowali aktywiści Prawego Sektora, a celami ich ataków stali się zarówno urzędnicy lokalnego i regionalnego szczebla, jak i kandydaci na deputowanych parlamentu. Ale Prawy Sektor zagroził także prezydentowi Poroszence zbrojnym marszem na Kijów, gdy ten podpisał ustawę o rozszerzonych uprawnieniach samorządowych dla Donbasu i Ługańszczyzny.

Jak widać zakres i skala takich gier ulicznych jest spora, co skłania do pytania o stopień faktycznego poparcia społecznego dla radyklanych nacjonalistów, a w dużej mierze populistów? Wydaje się, że wybory parlamentarne nie do końca odzwierciedliły oczekiwania społeczne, co do zakresu, a szczególnie tempa zmian i w konsekwencji na Ukrainie powstaje czarna dziura, która jest zapełniana przez różnej barwy radykałów. W tym nacjonalistów, czekających na odpowiedni moment, aby zerwać się z politycznej smyczy i sięgnąć po władzę.

Junta brzuchatych przeciwko juncie ulicy

Taki tytuł nosi analiza "Dzerkała Tyżnia", na temat perspektyw ukraińskiej polityki. Ten opiniotwórczy tygodnik nakreśli także główne intrygi związane z formowaniem rządzącej koalicji. Wiadomo, że oprócz zwycięzcy wyborów parlamentarnych - Frontu Ludowego Jaceniuka, zaproszenie do udziału otrzymały Blok Poroszenki, Samopomoc, Partia Radykalna i Batkiwszczyna. I to jest właśnie potencjalna junta brzuchatych, która w miejsce oczekiwanych reform, koncentruje się na kuluarowych gierkach, związanych z podziałem ministerialnych tek.

Co ciekawe, nacjonaliści z widłami pretendują do kierowania służbami celnymi i podatkowymi, czyli do kontroli najbardziej dochodowych, a więc skorumpowanych instytucji państwa. Inteligentni nacjonaliści mają natomiast apetyt na ministerstwa ekonomiczne. Poroszenko konkuruje zaś z Jaceniukiem o wpływy w resortach siłowych.

Jednak "Dzerkało Tyżnia" przestrzega, jeśli rządząca koalicja nie rozpocznie reform, i to nader szybko, powstanie przeciw niej junta ulicy, czyli nacjonalistyczni radykałowie, zabawiający się w ludowych lustratorów. Jakkolwiek obecnie nie ulega wątpliwości, że ich działania są jeszcze inspirowane i do pewnego stopnia kontrolowane przez oligarchów, którzy zamiast chleba proponują Ukraińcom uliczne igrzyska, wyrównując przy tym własne rachunki. Ale kontrola nad czarną polityczną dziurą staje się coraz bardziej iluzoryczna, a skutkiem wyjścia procesu spod kontroli może być trzeci Majdan. Krwawy, radykalny i skierowany przeciwko wszystkim. Zgodnie z tradycją trzeciej ukraińskiej drogi, realizowanej przez watażków typu Nestora Machno. Wtedy albo znajdzie się miejscowy Ataturk, który weźmie w ryzy obie junty i zbuduje nowe państwo, albo Ukraina stoczy się na skraj przepaści. Trzeba bowiem pamiętać o Rosji.

Jeden z możliwych scenariuszy moskiewskiej odpowiedzi na taką sytuację, przewiduje, że do rosyjskiej stolicy przyjadą prokremlowscy deputowani z Bloku Opozycyjnego oraz "deputowani" Wschodniej Ukrainy (2 listopada miały tam miejsce separatystyczne wybory). Razem proklamują niepodległość Noworosji, a wtedy jej granice zatrzymają się na Wołyniu i Podolu. W każdym razie, zdaniem "Dzerkała Tyżnia", czas gra mocno na niekorzyść Jaceniuka, a szczególnie Poroszenki, który już zaczyna tracić społeczne zaufanie.

Robert Cheda dla Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Zobacz także
Komentarze (445)