PublicystykaTrwa dramat dzieci uwięzionych w jaskini. Pojawiło się jednak światełko w tunelu

Trwa dramat dzieci uwięzionych w jaskini. Pojawiło się jednak światełko w tunelu

Od poniedziałku trwa walka o wydobycie młodych Tajów uwięzionych w jaskini na północy kraju. Według prognoz pojawiła się szansa, że chłopcy mogą zostać uratowani w ciągu najbliższych dni. O akcji ratunkowej Wirtualna Polska rozmawia ze światowej sławy nurkiem jaskiniowym Krzysztofem Starnawskim.

Trwa dramat dzieci uwięzionych w jaskini. Pojawiło się jednak światełko w tunelu
Źródło zdjęć: © PAP/EPA | Royal Thai Navy
Paweł Wiejas

Sobota 23 czerwca. Do jaskini Tham Luang wchodzi dwunastu chłopców (11-16 lat) i ich 25-letni trener. Dlaczego zaryzykowali skoro jaskinia w porze monsunów jest zamknięta dla turystów? To teraz najmniej ważne. Istotne jest to, że wkrótce po tym, gdy do niej weszli, doszło do potężnej ulewy.

Chłopcy zostali odcięci od świata na głębokości ok. kilometra. Tham Luang to istny labirynt, który obecnie jest zalany praktycznie na całej długości. Poszukiwania zostały podjęte, gdy znaleziono pozostawione przez nich rowery. Dzieci udało się zlokalizować po dziesięciu dniach – w ostatni poniedziałek.

Obecnie w akcji ratunkowej bierze udział ponad tysiąc żołnierzy tajskiej armii oraz eksperci m.in. z Wielkiej Brytanii, USA i Holandii. W „blokach startowych” czekają ratownicy TOPR, wśród których znajduje się jeden z najlepszych nurków jaskiniowych świata Krzysztof Starnawski. Prowadzony przez niego zespół odkrył w 2016 r. najgłębszą zalaną jaskinię na świecie, o udokumentowanej głębokości 404 m - Hranicką Propast w Czechach, w pobliżu miasta Hranice na Morawach.

Paweł Wiejas: Gdy rozmawialiśmy kilka dni temu mówił pan, że akcja ratunkowa może potrwać nawet kilka miesięcy. Śledzi pan na bieżąco sytuację w Tham Luang, rozmawiał pan z koordynatorem akcji ratunkowej. Czy coś się od tego czasu zmieniło?

Krzysztof Starnawski: Chłopcom dostarczono już wysokokaloryczne pożywienie, lekarstwa i wodę. Wtedy istotnie liczono się z tym, że dzieci będą musiały przebywać w jaskini, na niewielkiej, błotnistej półce skalnej, nawet kilka miesięcy. To oczywiście nadal możliwe, ale pojawiło się kilka okoliczności, które mogą radykalnie skrócić ten czas.

Obraz
© fot. Ilona Łęcka | Krzysztof Starnawski

Co ma pan na myśli?

Choćby to, że pogoda na razie sprzyja ratownikom. Nie ma kolejnych opadów, a istniało niebezpieczeństwo, że cała dotychczasowa praca związana z wypompowywaniem wody z jaskini zostanie zniweczona przez kolejne ulewy. Prognozy pokazywały nawet, że może do nich dojść już w piątek. Teraz mówią, że okno pogodowe powinno potrwać do wtorku, a nawet do środy. Jest szansa, że przez ten czas uda się w istotny sposób obniżyć poziom wody w zalanych korytarzach. Tu jednak niczego nie można być pewnym, bo wystarczy jedna ulewa, aby korytarze na nowo zalały się wodą. Plusem i istotną zmianą jest również to, że dzieci przeszły już pierwsze szkolenia w posługiwaniu się aparatami oddechowymi. I co bardzo ważne, jeśli obecnie nie najważniejsze, to zaporęczowana została już cała droga do nich.

O co chodzi z tym zaporęczowaniem? Dla laików może być to niezrozumiałe.

To żadna wiedza tajemna. To nic innego jak liny przymocowane do ścian i podłoża. W zalanej jaskini liny poręczowe zapewniają orientację w przestrzeni. W przypadku Tham Luang dochodzi jeszcze jeden aspekt: brudna, zmieszana z błotem woda ma niemal zerową widoczność. W takiej sytuacji nurkowanie jest bardzo trudne i lina poręczowa jest jedynym punktem odniesienia. Poza tym trzeba wiedzieć, że w rzeczywistości nie chodzi o to, że chłopcy mają pływać. Ba, nawet ratownicy mogą wcale nie zabierać ze sobą płetw. Po prostu będą przemieszczać się wzdłuż poręczówek. Dzieciom pozostanie trzymać się ratownika i nie wpaść w panikę. Wtedy wszystko powinno być dobrze.

Obraz
© fot. Krzysztof Starnawski | Nurkowanie jaskiniowe nawet w przejrzystej wodzie, i dla doświadczonego nurka, to niebezpieczne zadanie. W Tajlandii dzieci zejdą pod wodę przy praktycznie zerowej widoczności. | Krzysztof Starnawski

Dlaczego trzeba więc czekać?

Tu musimy ufać w ocenę sytuacji ratowników. Mogą uznać, że chłopcy nie są jednak gotowi psychicznie na zejście pod wodę. Wiadomo, że część z nich nie potrafi nawet pływać. I nie ma tu znaczenia, że ta umiejętność wcale nie będzie im potrzebna. Chodzi o blokadę psychiczną. W psychice kogoś, kto nie potrafi pływać utrwalone jest proste zestawienie – woda równa się niebezpieczeństwo. Dodatkowo chłopcy nie mają również żadnego doświadczenia w nurkowaniu. Gdy poczuje się pod wodą silny prąd, który tam występuje, w mętnej wodzie, w warunkach silnego stresu i wyczerpania fizycznego łatwo o panikę nawet u wykwalifikowanych nurków, a co dopiero u dzieci. A panika pod wodą prowadzi do tragedii.

Czy dzieci będą według pana wydobywane "hurtowo" – czyli jedno, drugie i od razu następne, czy też będzie to długotrwały proces.

O żadnym "hurtowym" wydobywaniu nie mam mowy. Ewakuacja każdego dziecka musi być poprzedzone indywidualną oceną jego stanu psychofizycznego. W pierwszej kolejności muszą być wydobyci ci, którzy zdołali przyswoić podstawowe umiejętności w zakresie obsługi aparatu oddechowego, że są gotowi psychicznie na zejście, no i są najsilniejsi z grupy.

Najsilniejsi? A nie najsłabsi?

Ma być najbezpieczniej i najskuteczniej, a to jest bardziej prawdopodobne, jeśli pod wodę jako pierwsze zejdą najmocniejsze dzieci. Poza tym pierwsze próby po prostu muszą zakończyć się sukcesem. W przypadku, gdy doszło do tragedii, to miałoby katastrofalny wpływ zarówno na pozostałe dzieci, jak i na samych ratowników. Warto mieć na względzie, że czas gra bardzo ważną rolę. O ile dzieci, tuż po odnalezieniu były wprost naładowane adrenaliną, to z każdym kolejnym dniem może "uchodzić z nich powietrze". Przebywanie w ciasnej, ciemnej przestrzeni, w fatalnych warunkach higienicznych, wobec poczucia zagrożenia, jest przeżyciem ekstremalnym i z pewnością silnie obciąża psychikę tych dzieci. Ludzie obserwujący akcję za pośrednictwem mediów zadają sobie pytanie: „skoro ich odnaleziono, to dlaczego nie można ich od razu wydobyć?”. Trudno sobie wyobrazić, co muszą czuć te dzieci.

Wiadomo kto będzie zajmował się bezpośrednio wydobywaniem chłopców?

Na miejscu jest Rick Stanton z Cave Diving Group. Brytyjczyk ma niesamowite doświadczenie w nurkowaniu jaskiniowym. Ściągnął już nawet do Tajlandii swoją ekipę. Tajowie popełniliby błąd, gdyby zadanie powierzyli komuś innemu. Nurkowie wojskowi nie mają takiego doświadczenia jak Rick w nurkowaniu jaskiniowym.

A wiadomo kiedy, i czy w ogóle poleci nasza ekipa TOPR?

Pierwszego dnia po odnalezieniu chłopców wysłałem sygnał, że jesteśmy gotowi. Instytucjonalne działanie, niestety, zawsze jest długotrwałe. Tajlandzkie Ministerstwa Spraw Zagranicznych poprosiło, żebyśmy pozostawali w gotowości na wypadek, gdybyśmy okazali się potrzebni.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)