Trump przeniesie ambasadę USA do Jerozolimy? To byłaby rewolucja
Po tym jak Donald Trump złamał niemal wszystkie niepisane zasady amerykańskiej polityki, zamierza to samo zrobić z polityką zagraniczną. Najpierw, jednym telefonem przekreślił obowiązującą od ponad trzech dekad politykę wobec Chin. Teraz chce zburzyć inną niepisaną zasadę i przenieść amerykańską ambasadę w Izraelu z Tel Awiwu do spornej Jerozolimy. "To byłby dyplomatyczny cud" - mówi WP Szewach Weiss, były przewodniczący Knesetu i ambasador w Polsce.
Sprawa Jerozolimy to jeden z najbardziej polaryzujących sporów - i jedna z tych skrupulatnie utrzymywanych dyplomatycznych fikcji, które mają jednak realne znaczenie. W praktyce, wojny sześciodniowej w 1967 roku, Izrael kontroluje całe miasto, włącznie z jego wschodnią, zdominowaną przez Arabów częścią. Izrael uznaje Jerozolimę za swoją stolicę i utrzymuje tam wszystkie najważniejsze budynki państwowe. Społeczność międzynarodowa nigdy nie uznała jednak aneksji Wschodniej Jerozolimy, która wedle wszystkich planów porozumień izrealsko-palestyńskich ma zostać stolicą państwa palestyńskiego. Dlatego wszystkie państwa, które posiadają swoje placówki dyplomatyczne w Izraelu swoje ambasady ulokowały w Tel-Awiwie.
- Ci dyplomaci oczywiście potem przyjeżdżają do Jerozolimy na spotkania z władzami, lub aby odebrać dokumenty. Dwa państwa Ameryki Łacińskiej na jakiś czas przeniosły swoje ambasady do Jerozolimy, ale szybko się z tego wycofały - mówi WP Szewach Weiss.
Jak dodaje, wycofywali się też kolejni amerykańscy prezydenci i politycy, którzy obiecywali przenieść ambasadę do największego miasta Izraela. W 1995 roku Kongres przyjął co prawda uchwałę uznającą status Jerozolimy jako stolicy, jednak każdy kolejny prezydent opóźniał wprowadzenie jej w życie.
Nie bez przyczyny, bo każdy taki ruch wiąże się z ryzykiem zaognienia i tak napiętej sytuacji i zaprzepaszczeniem szans na porozumienie między zwaśnionymi stronami. Palestyńczycy potraktowaliby to jako jawną prowokację i potwierdzenie antyarabskości Waszyngtonu. Przywódca nacjonalistycznej partii Żydowski Dom Naftali Bennett, zapowiedział nawet - z radością - że decyzja ta będzie oznaczać koniec możliwości rozwiązania konfliktu w oparciu o istnienie dwóch państw. Być może właśnie o to chodzi Trumpowi, który w czwartek ogłosił, że nowym ambasadorem USA w Izraelu będzie David Friedman, przeciwnik utworzenia państwa palestyńskiego, sympatyzujący z izraelską skrajną prawicą.
- Każdy prezydent który wycofał się ze swojej obietnicy podczas kampanii zrobił tak, bo zdecydował się nie podejmować tego ryzyka. Jerozolima historycznie jest kwestią prowokującą ogromne emocje, które czasem znajdowały swoje ujście w przemocy - zauważa w rozmowie z "New York Times" Dennis Ross, wieloletni dyplomata działający w Palestynie.
Przedstawiciele władz palestyńskich już zapowiedzieli, że jeśli Trump zrealizuje swoją obietnicę, będzie musiał zmierzyć się z konsekwencjami swojego czynu. Rijad Mansur, przedstawiciel Palestyny w ONZ powiedział, że jeśli to "uczyni jego życie nędznym". I choć wyjaśnił, że chodzi mu o działania dyplomatyczne na niwie ONZ, to nietrudno wyobrazić sobie, że reakcja Palestyńczyków może wykroczyć poza dyplomację.
Mimo to, prezydent-elekt uparcie obstaje przy swoim planie. Ostatnio powtórzyła to szefowa jego kampanii Kellyanne Conway, która podkreśliła, że jest to dla nadchodzącej administracji "bardzo duży priorytet", a Trump mówi o tym nie tylko publicznie, ale też w prywatnych rozmowach. Na to, że nowy prezydent zerwie z trwającą od dekad praktyką liczy mer Jerozolimy Nir Barkat.
- Naturalnie, moja intuicja mówi mi, że tym razem będzie inaczej. Znając go, słuchając tego co mówi i tego, gdzie dziś jesteśmy, myślę, że jednak to zrobi - powiedział agencji AP.
Jednak nie wszyscy w Izraelu podzielają jego entuzjazm.
- Trudno mi uwierzyć, że mu to się uda. To byłby dyplomatyczny cud. Jedyny scenariusz, w którym byłoby to możliwe to ten, w którym byłaby to część szerokiego planu pokojowego. Wówczas w Jerozolimie mogłyby być dwie amerykańskie ambasady - jedna po stronie Izraela, druga po stronie Palestyny. Ale to bardzo mało prawdopodobne - mówi Weiss.