ŚwiatTrump i Putin nie rozpętają nuklearnego wyścigu na zimnowojenną skalę. Ale świat i tak dzielą od zagłady tylko trzy minuty

Trump i Putin nie rozpętają nuklearnego wyścigu na zimnowojenną skalę. Ale świat i tak dzielą od zagłady tylko trzy minuty

Światu raczej nie grozi powrót do nuklearnego wyścigu zbrojeń, jakiego byliśmy świadkami w czasie rywalizacji USA i Związku Radzieckiego. Wciąż jednak znajdujemy się w niebezpiecznym momencie dziejów. Naukowcy oceniają ryzyko wybuchu konfliktu jądrowego za największe od 1984 roku.

Trump i Putin nie rozpętają nuklearnego wyścigu na zimnowojenną skalę. Ale świat i tak dzielą od zagłady tylko trzy minuty
Źródło zdjęć: © USAF | U.S. Air Force photo by Staff Sgt. Mark Olsen

27.12.2016 15:18

Nie milkną echa deklaracji Donalda Trumpa i Władimira Putina, którzy kilka dni temu zasugerowali wznowienie nuklearnego wyścigu zbrojeń rodem z zimnej wojny. Rosyjski przywódca zapowiedział wzmocnienie "potencjału strategicznych sił nuklearnych", ze szczególnym uwzględnieniem systemów, które miałyby przełamywać amerykańską tarczę rakietową. Z kolei prezydent elekt USA stwierdził na swoim Twitterze, że Ameryka musi "bardzo wzmocnić i rozszerzyć swoje możliwości nuklearne do czasu, kiedy świat się nie opamięta, jeśli chodzi o atomówki". Później, występując w telewizji, precyzował: - Niech to będzie wyścig zbrojeń. Pokonamy ich na każdym zakręcie i przetrzymamy wszystkich.

Obaj przywódcy potrząsają atomową szabelką w momencie, gdy symboliczny Zegar Zagłady - prowadzony od 1947 r. przez ekspertów wydawanego w USA Biuletynu Naukowców Atomowych i odmierzający czas do katastrofalnej w skutkach wojny jądrowej - od dwóch lat wskazuje na godzinę 23:57. Od godziny 00:00, czyli końca świata, dzielą nas trzy minuty. To najgorszy wynik od 1984 roku, gdy rywalizacja USA i ZSRR była w jednym ze swych szczytowych momentów. Niebezpieczniej było jedynie w 1953 roku (dwie minuty do północy). Natomiast w 1991 roku, tuż po zakończeniu zimnej wojny, zegar wskazywał, że od zagłady dzieli nas aż 17 minut.

Utopia Obamy

Przez ostatnie trzy dekady USA i Rosja konsekwentnie redukowały swoje zapasy głowic jądrowych. Pod koniec zimnej wojny oba mocarstwa łącznie miały ich ok. 65 tys. sztuk (ZSSR - 45 tys., USA - 20 tys.). Dziś jest to "tylko" ok. 14 tys. - liczba wciąż wystarczająca, by kilka razy obrócić w popiół ludzką cywilizację.

Globalne rozbrojenie nuklearne było marzeniem ustępującego prezydenta USA Baracka Obamy. Owocem jego starań był zawarty w 2010 roku z Kremlem układ New START, docelowo ograniczający liczbę rozmieszczonych głowic nuklearnych do 1550 po obu stronach.

Na tym się jednak skończyło. Kolejne szczyty nt. bezpieczeństwa nuklearnego pełne były szumnych deklaracji, brakowało natomiast konkretów. Gwoździem do trumny utopijnej wizji Obamy okazał się być konflikt na Ukrainie, bowiem bez kooperacji Rosji nie mogło być mowy o jakichkolwiek sensownych redukcjach zbrojeń nuklearnych. Mimo że ostatnie deklaracje Trumpa i Putina wywołały liczne kontrowersje i obawy, że świat znów staje w obliczu niebezpiecznego wyścigu, to tak naprawdę można było się ich spodziewać.

Przede wszystkim Rosja nigdy nie ukrywała, że priorytetowo traktuje swój potencjał strategiczny. Nawet w czasach jelcynowskiej smuty najlepiej jak mogła dbała o zabezpieczenie arsenału jądrowego, bo tylko on zapewniał słabnącemu państwu status mocarstwa i stanowił gwarancję bezpieczeństwa, niwelując konwencjonalną przewagę NATO. To nie zmieniło się za czasów Putina, który modernizację broni nuklearnej umieścił na samym szczycie listy życzeń.

Również deklaracje Trumpa, choć poczynione z charakterystyczną dla niego zadziornością, mieszczą się w ramach uruchomionego jeszcze przez administrację Obamy gigantycznego programu modernizacji amerykańskiej triady nuklearnej (okręty podwodne z pociskami balistycznymi, bombowce strategiczne, międzykontynentalne rakiety bazowania lądowego). Plany są niezwykle ambitne, obliczone na trzy dekady do przodu i warte w sumie aż bilion dolarów.

Amerykańscy eksperci podkreślają, że modernizacja arsenału jądrowego jest konieczna, bo przez dekady siły zbrojne USA korzystały z tych zasobów, które zostały im po zimnej wojnie. Jednak te możliwości powoli się wyczerpują i Pentagon musi zacząć wprowadzać do służby nowe systemy strategiczne, które zastąpią starzejący się sprzęt. To na barki Trumpa spadła teraz odpowiedzialność znalezienia pieniędzy na rozruszanie tego programu.

"USA potrzebują silnego arsenału jądrowego nie dlatego, że chcą prowadzić wojnę jądrową, ale wręcz przeciwnie: by odstraszyć potencjalnych przeciwników, którzy chcieliby własną bronią nuklearną zaatakować lub zaszantażować Stany Zjednoczone i ich sojuszników" - napisał na portalu Politico prof. Matthew Kroenig z Georgetown University, były doradca Departamentu Obrony.

Dwa skorpiony w butelce

Mimo że deklaracje obu przywódców mogą niepokoić, zapowiadane zbrojenia nie będą polegać na radykalnym zwiększaniu liczby głowic jądrowych, lecz na wprowadzeniu do służby nowych środków ich przenoszenia. W tym duchu Moskwa stawia na nowe rakiety międzykontynentalne RS-24 Jars i RS-28 Sarmat czy najnowsze atomowe okręty podwodne z pociskami balistycznymi typu Borei.

Nie oznacza to, że naukowcy prowadzący symboliczny Zegar Zagłady się mylą. Analitycy są zgodni, że świat znajduje się w okresie najniebezpieczniejszych od dekad turbulencji. Przyczyniają się do tego wojna na Ukrainie i niewidziane od czasów zimnej wojny napięcia na linii Zachód-Rosja, agresywna postawa Chin w Azji, niepokoje na granicy indyjsko-pakistańskiej czy nuklearne ambicje Korei Północnej.

Co więcej, obowiązująca w Rosji od 2014 roku doktryna wojenna znacznie obniża próg użycia przez nią broni nuklearnej. Dokument zakłada sięgnięcie po broń jądrową nie tylko w odpowiedzi na analogiczny atak innego mocarstwa, ale również na wrogą agresję z użyciem wyłącznie sił konwencjonalnych lub gdy zagrożone jest "istnienie państwa".

Jakby tego było mało, w przyjętej ostatnio przez Kreml nowej koncepcji polityki zagranicznej ocenę ryzyka wojny nuklearnej zmieniono z "nieprawdopodobnej" na "mało prawdopodobną". Nominalnie różnica jest niewielka, ale kiedy pomyślimy, że chodzi o konflikt, który prawdopodobnie zgładziłby ludzką cywilizację, sprawa nabiera ponurej powagi. Pokazuje też, że Moskwa postrzega sytuację międzynarodową jako o wiele niebezpieczniejszą niż jeszcze kilka lat temu.

Z drugiej strony należy pamiętać, że głowice jądrowe to przede wszystkim broń polityczna i psychologiczna. Nawet w najgorętszych latach rywalizacji USA z ZSRR "równowaga strachu" sprawiała, że żadna ze stron nie odważyła się zrobić użytku ze swoich arsenałów. Jak stwierdził kiedyś ojciec bomby atomowej Robert Oppenheimer, "jesteśmy jak zamknięte w butelce dwa skorpiony, jeden może zabić drugiego, ale tylko ryzykując własnym życiem". Jego słowa nadal nie straciły na aktualności.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (105)