ŚwiatTraktat Lizboński nie jest martwy

Traktat Lizboński nie jest martwy

Załamanie procesu ratyfikacji Traktatu Lizbońskiego po irlandzkim „nie” jest traktowane przez wielu jako sytuacja analogiczna z nieratyfikowaniem Konstytucji dla Europy, wstępnie przyjętej w Rzymie w 2004 roku (w podobnym trybie jak – w 2007 – przyjęto w Lizbonie projekt Traktatu Regulującego). Przeciwnicy pogłębiania integracji – podobnie jak wtedy – mówią: nie procedujemy dalej - ten projekt jest martwy.

Traktat Lizboński nie jest martwy

26.06.2008 | aktual.: 26.06.2008 11:47

Nic bardziej błędnego. Tylko na pozór jest to sytuacja analogiczna, kolejny krok w – jak to określił jeden z ojców założycieli wspólnej Europy, Jean Monnet – „kroczącej integracji”. W rzeczywistości między projektem odrzuconej konstytucji, a projektem równie odrzuconego Traktatu Lizbońskiego nastąpiło cięcie: zmieniono zasadniczo samą wizję integracji i – koncepcję władzy. I dlatego właśnie nie próbowano ratować konstytucji – korzystając chociażby z precedensu układu z Schengen (ruch bezwizowy), do którego nie wszystkie kraje przystąpiły, czy – z Deklaracji nr 30 Rady Europy (czerwiec 2005) stwierdzającej, iż gdy – w ciągu dwóch lat po wstępnym podpisaniu projektu konstytucji cztery piąte krajów ja ratyfikuje (a 2-3 kraje nie), sprawa wraca do Rady Europy, która zdecyduje o dalszym trybie postępowania. Był to wprawdzie akt polityczny, bez mocy prawnej – ale już wtedy interpretowano go jako możliwość jeszcze jednego głosowania w Radzie – i gdy będzie jednogłośnie (czyli – gdy także premierzy z krajów, które
powiedziały „nie” zagłosują na „tak”) konstytucja zostanie jednak przyjęta. Mniej drastycznym - ale też możliwym działaniem – było wyłączenie (w odrębnych protokołach) owych 2-3 krajów z ustaleń konstytucji, które u nich budziły największy opór.

A jednak nie skorzystano z tych możliwości wtedy – choć – z całą pewnością w wypadku obecnego Traktatu Regulującego tak nie będzie i znajdzie się sposób na jego przyjęcie.

Czemu obecna sytuacja jest inna? Otóż w 2005 roku uznano, m.in. po rekomendacjach takich ciał jak Fundacja Bertelsmanna – i po przemyśleniu wyników badań nad przyczynami odrzucenia konstytucji w Holandii i Francji, a także - po zastanowieniu na czym właściwie polega władza w świecie idei, i – wreszcie – po analizie tzw. „dynamicznego konstytucjonalizmu” w USA (gdzie władza przesunęła się do sądów kodyfikujących precedensy) – że projekt integracji politycznej (a tym była konstytucja) jest bez sensu. I że należy położyć nacisk na post-politykę: integrację funkcjonalną urzędników i misterną sieć zależności między różnymi źródłami prawa. Zaś obie te sfery ograniczyć poprzez listę standardów minimalnych wziętych z różnych systemów wartości. Jedynym politycznym akcentem miałaby być konkretyzacja postulowanej już w Traktacie z Maastricht (1992) zasady wspólnej polityki zagranicznej.

Czemu w 2005-2006 zrezygnowano z nowej próby polityzacji Unii i ratowania konstytucji? Bo uznano, że nie ma szans na stworzenie „społeczeństwa politycznego” w skali Europy, i że nawet bloki partyjne w Parlamencie - nie posiadają powszechnie rozpoznawalnej, politycznej tożsamości. Mogłyby ją zdobyć, gdyby decydowały o tym, co rozpala emocje – czyli – o ewentualnej wspólnej polityce emerytalnej czy podatkowych rozwiązaniach w służbie zdrowia itp. Ale to by zwiększyło jeszcze biurokratyzację i paraliż i nie jest możliwe ze względu na odmienność poziomów rozwoju i kultur organizacyjnych w poszczególnych krajach. Szczególnie „nowych”, a to przecież głównie w imię wchłonięcia tych ostatnich zaczęto – począwszy od The Single European Act z 1987 roku – formalizować zasady integracji.

Więc dokonano cięcia – przejście do postpolityki Traktatu Lizbońskiego, nowatorskiego i korzystniejszego dla nas, niż polityczny projekt Federacji Europejskiej. Dalej jest tylko ściana – i dlatego moim zdaniem Traktat Lizboński zostanie uratowany. Choćby poprzez uznanie, że „integracja funkcjonalna” już i tak obowiązuje przez akty niższego rzędu, a wspólna polityka zagraniczna została już przyjęta w Maastricht. Więc Traktat to tylko kodyfikuje i niepotrzebna jest nowa ratyfikacja!

Prof. Jadwiga Staniszkis specjalnie dla Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP Wiadomości
felietonstaniszkisratyfikacja
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)