Tragiczny koniec epoki zeppelinów
Hindenburg luksusowy i największy w historii sterowiec, duma nazistowskich Niemiec, zapalił się jak pochodnia, oczekując na lądowanie w Lakehurst w New Jersey w USA. 35 pasażerów oraz członków załogi zginęło, uratowały się 62 osoby. Katastrofa Hindenburga zakończyła karierę zeppelinów.
Był 6 maja 1937 roku. Tego dnia reporter Herbert Morrison, pracujący dla stacji radiowej WLS z Chicago, miał zdać relację z lądowania sterowca Hinenburg w Lakehurst. O godz. 19.23 zaczął spokojnie: "Stoi nieruchomo. Z dziobu statku zwisają liny, których końce trzyma wielu mężczyzn. Znowu zaczyna padać (...). Tylne silniki statku pracują tak powoli, żeby tylko...". Nagle głos reportera staje się dramatyczny, Morrison niemalże zaczyna płakać: "Stanął w płomieniach! Stanął w płomieniach i spada, rozbija się! Uwaga! Uważajcie! Z drogi! Z drogi! (...) Nie mogę mówić panie i panowie. On po prostu tu leży, wielki płonący wrak. Ciężko jest oddychać i mówić, i te krzyki. (...) Muszę zrobić chwilę przerwy ponieważ straciłem głos. To jest najgorsza rzecz, jaką w życiu widziałem".
Herbert Morrison nie był jedynym świadkiem katastrofy. Obserwowały ją setki osób, wśród nich pasażerowie, którzy mieli w kieszeni bilety powrotne po 400 dolarów. Hindenburg o północy miał ruszyć w powrotny rejs.
3 maja 1937 roku ogromny mierzący 245 metrów długości i 41 metrów średnicy sterowiec LZ 129 Hindenburg opuścił Frankfurt i skierował się do Lakehurst w stanie New Jersey w swój 11 z kolei transatlantycki rejs. Napędzany czterema 16-cylindrowymi silnikami diesla o mocy 1100 KM mógł lecieć z maksymalną prędkością 135 km/godz. Skonstruowano go w zakładach Luftschiffbau Zeppelin dwa lata wcześniej po popularności jaką zyskał Graf Zeppelin. Choć kajuty załogi i pasażerów nie były duże, to pozostałe pomieszczenia wyposażono w eleganckie i wygodne meble. W salonie stał fortepian Bluthnera pokryty aluminium i świńską skórą. Czytelnia była cichym miejscem, gdzie na specjalnej papeterii sygnowanej kulą ziemską z wizerunkiem statku pasażerowie mogli pisać korespondencję. Na pokładzie urządzono wyłożoną ogniotrwałymi materiałami palarnię! Posiłki podawano na białej porcelanowej zastawie dekorowanej złoto-niebieską obwódką wraz z logo statku (pojedyncze egzemplarze zastawy kosztują obecnie na aukcjach około 5 tys.
dolarów). Obok obszernej jadalni znajdował się taras widokowy.
LZ 129 Hindenburg wiózł na pokładzie 36 pasażerów i 61 członków załogi. Stojąc na holu i, oczekując na lądowanie, sterowiec nagle stanął w płomieniach. Zeppelin spadł na ziemię z wysokości 600 metrów, a jego kadłub spalił się w mniej niż minutę. 13 pasażerów, 21 członków załogi i 1 pracownik naziemny stracili życie, pozostali odnieśli ciężkie obrażenia.
Wśród uratowanych, choć ciężko poparzonych, był m.in. kapitan Ernst Lehmann, który powtarzał "Nie potrafię tego zrozumieć". Katastrofa Hindenburga była pierwszą katastrofą sterowca, które dotychczas uważano za statki niezwykle bezpieczne, np. Graf Zeppelin przebył bezpiecznie ponad 1,5 miliona kilometrów (w tym w 1929 roku w ciągu 20 dni okrążył Ziemię).
Natychmiast po katastrofie wszczęto dochodzenie ale nawet do tej pory nie udało się jednoznacznie wyjaśnić, co spowodowało zapalenie się statku – jedna z wersji mówi, że sterowiec zajął się od iskry, która dotknęła jego pokrycia, inna, że zaczął płonąć łatwopalny wodór – w 16 zbiornikach było go 200 tysięcy metrów sześciennych. Niektórzy niemieccy śledczy byli zdania, że zeppelin z wymalowanymi dumnie na ogonie swastykami, został podpalony.
Katastrofa Hinenburga nie dość, że była spektakularna to dzięki relacji Morrisona wiele osób dowiedziało się o niej bardzo szybko. Po tym wydarzeniu, choć jednostkowym, sterowce już nie wróciły do łask, nie były też wykorzystywane przez Niemców w II wojnie światowej.
Marta Tychmanowicz specjalnie dla Wirtualnej Polski