HistoriaTragiczne skutki picia wódki w II RP

Tragiczne skutki picia wódki w II RP

Strzelanie na wiwat, bójki, awantury, rozboje i... odgryzione części ciała. Demolowanie witryn, kradzieże i krwawe rękoczyny. W okresie międzywojennym alkohol był - podobnie jak dziś - powodem wielu nieszczęść i tragedii, ale też zabawnych, groteskowych wręcz sytuacji - pisze Artur Krasicki dla Wirtualnej Polski.

Tragiczne skutki picia wódki w II RP
Źródło zdjęć: © Narodowe Archiwum Cyfrowe

09.08.2014 15:04

"W ciągu ubiegłej doby policja warszawska zanotowała trzy zajścia przed drzwiami zakładów gastronomicznych. Na ul. Widok pp. Józef Kamiński (Leszno 112) i Michał Tarnowski (Żytnia 14) długo pukali do zamkniętej już gospody 'Zacisze'. Ponieważ nie chciano ich wpuścić, stłukli dwie szyby oraz portjera, p. Józefa Kucharskiego. Do 'Adrji' dobijała się o godzinie 3-ej nad ranem p. Maryla Kulicka z ulicy Zielnej. Wynikło zajście ze szwajcarem. Zirytowana dama stłukła witrynę. Szwajcar wyszedł bez szwanku. Do popularnego 'Marsa' na Nowym Świecie usiłował dostać się, mimo spóźnionej pory, p. Szczepan Grabowski. Ostatecznie wpuszczono go, ale wódki nie dano. W uniesieniu wyciągnął rewolwer i wziął na muszkę bufetowego" - alarmował "Rekord Wieczorny" 14 maja 1931 roku.

Plaga pijaństwa

Podobnych informacji w ówczesnej prasie było w bród, a przeglądając pożółkłe czasopisma z tamtego czasu niezwykle trudno jest nie trafić na artykuł, w którym nie opisano by pijackich "wyczynów", "wypadków" i "dokonań" tych, którzy będąc pod silnym wpływem schłodzonej wódki czy zimnego piwa nie obrazili współbiesiadników, nie wylecieli przez okno, nie pobili i nie okradli przypadkowego przechodnia, w alkoholowym szale nie zdemolowali knajpy lub nie zaatakowali współmałżonka. Pijaństwo było bowiem tak rozpowszechnione, że informacje o niewesołych skutkach pomroczności jasnej pojawiały się każdego dnia, a plaga ta dotykała każdą warstwę społeczeństwa.

Wejście do sklepu z alkoholem Narodowe Archiwum Cyfrowe

Wyższe sfery balowały równie mocno i intensywnie, jak woźnice, magazynierzy, inkasenci, garbarze czy kelnerzy w tanich tancbudach i podejrzanych spelunkach. "Przedwczoraj, w środę wieczorem, doszło do wymiany rękoczynów pomiędzy porucznikiem Sekcji Jazdy Min. Spraw Wojskowych, Stanisławem Ginkowskim a poetą Anatolem Sternem, znajdującym się podówczas w towarzystwie kobiecem w restauracji 'Unja'. Zajście wywołane zachowaniem się oficera i jego podchmielonego przyjaciela, zmusiło do interwencji obecnego na sali rotmistrza żandarmerji. Pan A. Stern wniósł zażalenie w tej mierze do p. Ministra Spraw Wojsk" - z ubolewaniem donosił 14 stycznia 1921 roku dziennik "Naród" i apelował do kompetentnych, wysoko postawionych urzędników, że "coraz częściej powtarzające się wypadki zakłócania spokoju publicznego wymagają baczniejszego nadzoru władz odpowiednich".

Nie był to oczywiście jedyny głos rozsądku, bo podobne w wymowie apele co i rusz pojawiały się w ówczesnych gazetach; niektóre o wiele bardziej radykalne, mające nawet gotowy pomysł na rozprawienie się z alkoholową "zarazą". Jak choćby ten zamieszczony w sierpniu 1925 roku w dzienniku "Unja": "Należy bez ustanku prowadzić propagandę przeciwko truciźnie, a nieuczciwych kupców i restauratorów - trucicieli stolicy - bojkotować i nazwiska ich ogłaszać w dziennikach. Zdaje się, że w obecnej chwili najwięcej celowem byłoby wystawianie na widok publiczny fotografji pijaków, w celu wywarcia na nich moralnej presji. Za dokonanie fotografji pijak musiałby opłacać jakąś kwotę. Sumy zebrane z tego źródła mogłyby być używane na propagandę przeciwalkoholową. Może władze policyjne zainteresują się tym projektem, stosowanym z powodzeniem w Ameryce?".

Żartobliwy ton, poważne konsekwencje

Innowacyjny pomysł najwidoczniej nie chwycił lub posiadający wpływ na ważne decyzje mieli pilniejsze sprawy na głowie. Teksty prasowe nadal więc piętnowały różnej maści rozrabiaków i łobuzów, których dopadł pijacki amok, przez co nagle tracili kompletny kontakt z otaczającą ich rzeczywistością. Niektóre z nich starały się podchodzić do sprawy z przymrużeniem oka, jak zamieszczona w listopadzie 1924 roku na łamach "Stołecznego Kurjera Wieczornego" historia 41-letniego stolarza Walerego Dylewskiego, który "ululał się całkiem dokładnie":

"Ten kolejkę, tamten kolejkę, on kolejkę, aż do skutku. I gdy wyszedł na ulicę, zaczęły mu się wykrzywiać kamienice, a latarnie, co zawsze normalnie stały sobie po boku trotuaru, teraz właśnie poustawiały się na chodniku, aby mu na złość czynić. Uderzył o jedną, uderzył o drugą, popchnął kamienicę i byłby może doszedł szczęśliwie do domu, gdyby go policjant nie zaczepił. Stoi taki pan na ulicy i przyczepia się do niewinnego człowieka. Tak w panu Walerym wezbrało serce, lankorem, a potem nabrała w nim złość i 'lu' policjanta głową własną w usta, a ręką sięgnął do rewolweru wiszącego sobie spokojnie u pasa "pana lewirowego". Policjantowi pociemniało w oczach, bo jużci łeb stolarski jest twardy, wyjął też bagnet i kolnął nim pana Walerego, aby ręki nie pchał tam gdzie nie potrzeba". Jednak mimo tego żartobliwego tonu z pobieżnej nawet lektury przedwojennej prasy wyłania się mało optymistyczny obraz, że alkoholizm przybierał coraz bardziej zatrważające rozmiary. Pal licho, jeśli problem dotyczył jedynie mało
istotnych, zapomnianych na drugi dzień wzmianek, takich jak zamieszczonych i przypominających telegramy w "Rekordzie Porannym" w czerwcu 1931, że "Panna Bronisława Bronisławska (Niska 16) upiła się, weszła do bramy domu Nr. 104 przy ulicy Marszałkowskiej i potłukła szyby w szafkach reklamowych", a dwaj przyjaciele, Kazimierz Rudnicki (Włościańska 32) i Stanisław Pętacki (Krasińskiego 12) mieli "namiętność do wódki" przez co "chód okrężny po knajpach w okolicach Muranowa. Przechodzień z antypatyczną twarzą. W ucho go. Krzyk. Protokół. Antypatyczna twarz: Pejsach Soliński (Pawia 64)".

Przyczyna prawdziwych dramatów

Gorzej, jeśli alkohol był przyczyną prawdziwych dramatów. "Dziś o północy, na rynku Starego Miasta zabrzmiały strzały. Gdy nadbiegł policjant, zastał dwu podchmielonych mężczyzn. Jeden trzymał rewolwer, wykrzykując "Hurra!", a drugi leżał na bruku. Okazało się, że leżący jest ranny w klatkę piersiową. Pogotowie przewiozło go do szpitala św. Rocha, gdzie podał się za Józefa Siedleckiego (Nowe Miasto 19). Niefortunnego strzelca zabrano do komisarjatu. Tam, wyspawszy się, oświadczył przodownikowi, iż jest Kazimierzem Delzakiem z ulicy Miedzianej 5. Dodał przytem, że nic nie pamięta" - donosił "Rekord Wieczorny" 11 czerwca 1931 roku.

"Pchnięciem noża w serce zabił 20-letnią Walerię Midakówną (Dębińska 10) a następnie usiłował popełnić samobójstwo raniąc się dwukrotnie w brzuch 26-letni robotnik Tadeusz Sosnowski (Leśna 10). Krwawa ta tragedia rozegrała się wczoraj wieczorem na ul. Leszno przed domem nr 30. Sosnowski od dłuższego czasu kochał się w Midakównie. Dochodziło między nimi dość często do sprzeczek i nieporozumień. Wczoraj znów wybuchła sprzeczka w czasie której Sosnowski, który był nietrzeźwy, zabił nożem dziewczynę. Następnie tym samym nożem pchnął się dwukrotnie w brzuch. Zabójcę przewieziono do szpitala Przem. Pańskiego" - opisywał popełnioną pod wpływem alkoholu zbrodnię "Express Poranny" w styczniu 1939 roku, choć niekiedy ofiarami - w o wiele jednak mniejszym i drastycznym stopniu - z rąk krewkich niewiast padali, a jakże, również mężczyźni.

W tekście proroczo zatytułowanym "Krwawe zajście o nieugotowany obiad czy przedsmak przyszłych czasów?" zamieszczonym 19 listopada 1930 roku w "Gońcu Polskim" można przeczytać: "28-letnia Adela Matulewiczówna, robotnica, sublokatorka Adolfa Kożuchowskiego (Dobra 52-54A), wróciwszy podchmielona do domu wystąpiła z pretensją do przyjaciela swego Cezarego Wróblewskiego, piaskarza, że ten przyszedłszy wcześniej z zajęcia nie zajął się przygotowaniem obiadu. Gdy W. zwrócił przyjaciółce uwagę, że to do niego jako do mężczyzny nie należy, wówczas rozgniewana Matulewiczówna wyrwała stołek na którym siedział. Ponieważ i to nie zdołało wyprowadzić Wróblewskiego z równowagi, wtedy rozjątrzona ustępliwością jego niewiasta, wymierzyła kilka uderzeń pięścią w twarz".

W zdecydowanej jednak większości przypadków nietrzeźwe przedstawicielki płci pięknej nie stanowiły poważniejszego zagrożenia. Zarówno dla siebie, jak i otoczenia. Zazwyczaj owe damy starano się przedstawiać w dość zabawny sposób: "Wczoraj wieczorem w nagłym przypływie melancholji 26-letnia panna Antonina Jaskułowska (Chmielna 49) wypiła pół butelki wódki, poczem zdjęła ze ściany niebieski emaljowany rondelek i wybiegła szybko na ulicę. Stanąwszy na środku jezdni, panienka zaczęła wymachiwać tem pięknem naczyniem, naśladując policjanta, regulującego ruch kołowy. Wydawała przytem głośne okrzyki zadowolenia, od których płoszyły się konie. Wkrótce na jezdni powstał zator, a na chodnikach tłumy rozbawionej publiczności. Niespokojne dziewczę zatrzymał policjant i zaprowadził do komisarjatu. Ułożona ostrożnie na pryczy, panna Antonina zasnęła smacznie i rano wytrzeźwiona z melancholji udała się do domu" - czytamy w tekście "Regulator ruchu w spódnicy", który ukazał się 11 czerwca 1929 roku w "Kurjerku
Popołudniowym".

Dlaczego pito na umór?

Co było powodem, że po alkohol sięgano tak często, w każdych niemal okolicznościach, jak dziś? Brak wzorców i autorytetów? Bieda i bezrobocie? Być może jednym z "winowajców" była... rodzima kinematografia, o czym świadczy fragment dającego do myślenia artykułu Aleksandra Oriona w miesięczniku "Aktualności" z maja 1939 roku:

"Niemniej ujemnie - choć mniej drastycznie - oddziaływują na widzów takie filmy, w których ubocznie, przy okazji, zachwala się pijaństwo, będące jedną z największych plag naszego życia. Do niedawna nie było po prostu filmu krajowego, w którym by nie pokazywano, ku bezmyślnej uciesze gawiedzi, pijaków bełkoczących, chwiejących się na nogach i śliniących się całusami 'z dubeltówki'... W Sparcie pokazywano młodzieży pijanych helotów (niewolników), żeby obrzydzić jej pijaństwo. U nas, przeciwnie, opilstwo podniesiono na ekranie do wyżyn świętego obyczaju, który musi być przestrzegany w imię 'zdrowej', 'sarmackiej' tradycji. To nie zła wola, ani przewrotność, lecz po prostu brak zastanowienia sprawił, że w filmie propagandowym z życia podchorążych, a mianowicie w 'Płomiennych sercach', znalazła się scena rzekomej pijackiej brawury, która miała krzepić serca, lecz budziła obrzydzenie i żal do współtwórców..."

Artur Krasicki dla Wirtualnej Polski

Śródtytuły pochodzą od redakcji.

Źródło artykułu:WP Kobieta
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)