Tragedia w Rozniszewie. Zabił żonę, ciężko ranił syna. Głos zabierają znajomi
Nowe informacje w sprawie rodzinnej tragedii w Rozniszewie pod Kozienicami. Mężczyzna, który w brutalny sposób zabił swoją żonę, poważnie ranił swojego syna, a potem sam próbował odebrać sobie życie, doświadczył kilka miesięcy wcześniej tragedii, gdy stracił od uderzenia pioruna cały swój dobytek. – Wszyscy tę całą sprawę przeżywamy. Syn, który stanął w obronie matki, jest w ciężkim stanie. Martwimy się o niego bardzo – mówi Wirtualnej Polsce proboszcz lokalnej parafii ks. Wojciech Celuch.
Rozniszew. Mała miejscowość w gminie Magnuszew w województwie mazowieckim. We wtorek 4 stycznia na miejscowym cmentarzu odbył się pogrzeb brutalnie zamordowanej pani Anny. Lokalna społeczność do tej pory nie może otrząsnąć się z tragedii.
29 grudnia podczas rodzinnej awantury 43-letni Andrzej K. zaatakował żonę nożem. Zadał jej ok. 20 ciosów w głowę, szyję i tułów. 41-letnia Anna zmarła na miejscu. Ojciec poważnie ranił również 15-letniego Oliwiera, który próbował bronić matkę. Nastolatek w ciężkim stanie trafił do szpitala. Jest w śpiączce. W domu był jeszcze 6-letni syn pary. Bartuś zdołał schronić się przed ojcem w łazience. Trafił pod opiekę siostry jego zamordowanej matki.
Śledczy, którzy próbują odpowiedzieć na pytanie, dlaczego doszło do tragedii, mówią nam o wydarzeniach sprzed kilku miesięcy.
- W lipcu wybuchł pożar w gospodarstwie prowadzonym przez małżeństwo K. Od uderzenia pioruna zapaliła się hala gospodarcza, w której stały m.in. maszyny rolnicze, dwie ciężarówki, samochody osobowe. Ogień błyskawicznie rozprzestrzenił się na cały budynek. Mężczyzna, próbując ratować dobytek, zanim przyjechała straż pożarna, został poważnie poparzony, trafił do szpitala. Straty wyniosły kilkaset tysięcy złotych – mówi nam osoba znająca kulisy sprawy.
W gaszeniu pożaru uczestniczyło kilkanaście jednostek straży pożarnej. Spaleniu uległ m.in. samochód ciężarowy, maszyny rolnicze i ciągnik. W wyniku pożaru małżeństwo zaczęło mieć problemy finansowe. A Andrzej K. miał nie pogodzić się ze stratą dobytku. Po lipcowym pożarze w internecie prowadzono zbiórkę pieniędzy dla małżeństwa, ale – jak wynika z naszych informacji – nie pokryła ona strat finansowych. Zebrano jedynie symboliczne fundusze.
W opisie zbiórki pieniędzy, która zakończyła się 20 sierpnia, możemy przeczytać:
"13 lipca o godzinie 4:55 w gospodarstwie naszych sąsiadów wydarzyła się tragedia. Od uderzenia pioruna zapaliła się duża hala gospodarcza oraz sąsiedni budynek. Spaliło się wiele sprzętu rolniczego w tym: traktor, wózek widłowy, opryskiwacz oraz samochód ciężarowy. Ogromna tragedia, a sam właściciel gospodarstwa Andrzej trafił z poparzeniami ciała do szpitala. Licząc na sąsiedzką pomoc, prosimy o wpłaty pod tą zbiórką".
"To była bardzo miła, ciepła kobieta"
W lokalnej społeczności, jak mówi Wirtualnej Polsce proboszcz lokalnej parafii ks. Wojciech Celuch, dominuje przekonanie, że mężczyzna doświadczył po pożarze "załamania psychicznego i nerwowego". - On był kierowcą zawodowym, miał swoją firmę transportową. W pożarze spłonął m.in. jeden z jego samochodów. Po pożarze chcieliśmy pomóc jako mieszkańcy, były prowadzone składki. Dotarły do mnie głosy, że nie za bardzo chciał pomocy od psychologa. Być może, gdyby chciał sobie pomóc, to nie doszłoby do tego nieszczęścia – mówi ks. Celuch.
Duchowny, który jest od 15 lat proboszczem parafii, podkreśla, że wcześniej małżeństwo żyło zgodnie i wydarzenia z 29 grudnia lokalną społeczność "ogromnie zaskoczyły".
- Wszyscy bardzo przeżywamy tragedię. Syn, który stanął w obronie matki jest w ciężkim stanie. Martwimy się o niego bardzo. Pani Ani pracowała w ostatnich miesiącach w gminie w Magnuszewie, wcześniej zajmowała się domem. To była bardzo miła, ciepła kobieta. Bardziej domatorka. Troszczyła się o dzieci i swoich rodziców. Kiedy trzeba było coś załatwić, gdzieś pojechać, to właśnie pani Ania była pierwsza. To ogromna tragedia… - dodaje proboszcz.
Z kolei jeden z lokalnych samorządowców w rozmowie z nami przyznaje, że pracę w urzędzie gminy w Magnuszewie pani Anna otrzymała w związku z problemami finansowymi po pożarze. – To była miła urzędniczka, od Nowego Roku miała otrzymać nowe stanowisko w urzędzie. Niestety prawdopodobnie załamanie, jakie przeszedł po stracie dobytku mąż pani Anny, doprowadziło do tragedii – mówi nam anonimowo samorządowiec.
Jak ujawnia prokuratura okręgowa w Radomiu, do tej pory w rodzinie nie były prowadzone żadne interwencje, nie była ona też objęta procedurą niebieskiej karty.
- Weryfikujemy wszystkie okoliczności zdarzenia. Na temat kwestii zdrowotnych podejrzanego nie będę się wypowiadać. Decyzją sądu przebywa w areszcie. Usłyszał zarzut zabójstwa żony i usiłowania zabójstwa syna – mówi Wirtualnej Polsce rzecznik Prokuratury Okręgowej w Radomiu Agnieszka Borkowska.
Po krwawej jatce Andrzej K. pobiegł do pobliskiego sadu, gdzie prawdopodobnie próbował popełnić samobójstwo. Został znaleziony cały we krwi. - W brzuchu miał liczne rany cięte – ujawniła Agnieszka Borkowska z radomskiej prokuratury.
Podczas wtorkowego pogrzebu bliscy zamordowanej Anny K. prosili, by, zamiast przynosić kwiaty, wspomóc finansowo dwóch synów: 15-letniego Oliwiera i 6-letniego Bartłomieja. Trwa też zbiórka dla chłopców. Pomoc finansową zadeklarowały również lokalne władze.