Trafiła na kwaterę grozy. "Syn właścicielki wpadł do pokoju, wymiotował, krzyczał"
Dla niektórych turystów wakacje w Bieszczadach zmieniły się w koszmar. Jedną z takich osób jest pani Jowita Stępień, która zarezerwowała spontanicznie nocleg w Lesku. - Syn właścicielki walił w drzwi, krzyczał, puścił głośno muzykę, biegał po całym domu. W końcu zwymiotował nam w pokoju - opisuje w rozmowie z Wirtualną Polską.
19.08.2024 | aktual.: 19.08.2024 15:38
Długi weekend w Bieszczadach przyciągnął tłumy turystów. Pierwszy raz w tym roku większość kwater została zapełniona. Na szlakach przemieszczało się mnóstwo turystów. Niektórzy narzekali na nienośne tłumy.
Wśród wypoczywających w górach była pani Jowita Stępień. Ale to nie tłum na szlakach sprawił, że kobieta miała zmarnowany wypad. - Z rodziną mieliśmy zarezerwowany tygodniowy pobyt we wsi Smerek. Tak nam się spodobało w Bieszczadach, że postanowiliśmy zostać jeszcze dwie noce. Wtedy trafiliśmy do Leska - relacjonuje Wirtualnej Polsce.
Na grupie Bieszczady Noclegi kobieta znalazła ofertę noclegu od osoby prywatnej. - Zadzwoniłam, dogadałam szczegóły i pojechaliśmy - opowiada pani Jowita.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
"Nagle wtargnął do naszego pokoju"
- Super warunki okazały się zatęchłym pokojem wprost z PRL-u ze wspólną łazienką z innymi lokatorami. Koszt - bagatela - 250 zł za dobę. Zrzedły nam miny, ale nie było alternatywy, bo cała Polska spędzała długi weekend w Bieszczadach, więc zostaliśmy - kontynuuje. I to, jak się okazało, był błąd.
Wieczorem w pokoju obok ktoś zorganizował imprezę.
- Hałas do późnych godzin nocnych, drzwi wewnętrzne cienkie, przeszklone. U mnie na pokładzie 9-latek. Około godz. 2 w nocy poprosiliśmy kulturalnie o ciszę. Okazało się, że to syn właścicielki tak hałasuje. Powiedział, że ma na nas wy****ne, zaczął ubliżać - wspomina. - Po kilku minutach wtargnął do naszego pokoju awanturując się - dodaje.
W ocenie pani Jowity mężczyzna był pod wpływem alkoholu, a niewykluczone, że także środków odurzających. - Walił w drzwi, krzyczał, puścił głośno muzykę, wymiotował i biegał po całym domu. Powiedział, że to on tu mieszka. Około godz. 3 w nocy zadzwoniłam do właścicielki, by zareagowała. Zero odzewu. Baliśmy się ruszyć. Około 5 rano ucichł, a my wtedy uciekliśmy - podsumowuje.
Po nagłośnieniu przez panią Jowitę sprawy w mediach społecznościowych odezwała się do niej właścicielka, która przeprosiła za całą sytuację. - Tłumaczyła, że ma problemy z synem i takie sytuacje zdarzają się co jakiś czas. Ona sama uciekła spać do siostry - kończy opowieść pani Jowita.
"Zero spokoju, agresja". Problem z synem
Sprawdziliśmy opinię o lokum w Google. "Dramat, tragedia... nie wiem, co więcej powiedzieć. Unikać jak ognia!", "Jedno wielkie nieporozumienie. Uciekać jak najdalej", "Trzeba ostrzegać ludzi przed takimi noclegami, jest mnóstwo innych w okolicy", "Syf i patologia, impreza właścicieli za ścianą", "Tragiczne miejsce. Zero spokoju i agresywni właściciele" - piszą kolejni użytkownicy.
Skontaktowaliśmy się z właścicielką kwatery "Pokoje nad Sanem" w Lesku. - Zadzwoniłam do pani, przeprosiłam ją, powiedziałam, jaka tam sytuacja jest z moim synem. Pani była rozżalona, że jej zepsułam wakacje. Starałam się jej to wytłumaczyć. Nie wzięłam od pani żadnych pieniążków - mówi nam właścicielka kwatery.
- Problem z synem mam. Jestem po poważnej z nim rozmowie. Każdemu się w życiu może zdarzyć. Było grillowanie, było dużo alkoholu. Zachował się nieładnie. W życiu różnie jest - mówi wyraźnie poruszona mieszkanka Leska.
Dopytywana przez nas o inne opinie w Google przyznaje, że wie, że opinie "są, jakie są". -Na razie musimy wyprostować pewne rzeczy, może kiedyś wrócimy do wynajmu - zapowiada właścicielka kwatery.
Joanna Zajchowska, dziennikarka Wirtualnej Polski