Tortury albo kontrakt. W armii Putina narasta przemoc wobec własnych żołnierzy
Rosyjska armia weszła w trzeci rok pełnoskalowej wojny w Ukrainie nie tylko z dramatycznymi stratami na froncie, lecz także z rosnącą brutalnością w swoich szeregach. Siła jest nie tylko głównym narzędziem dyscyplinującym, ale także sposobem na mobilizację opornych.
Relacje rosyjskich rodzin, materiały niezależnych organizacji pozarządowych i dokumentacja prowadzona przez aktywistów takich jak Komitet Matek Żołnierzy czy projekt Gulagu.net odsłaniają brutalny mechanizm przemocy wewnątrz sił zbrojnych. Obraz, który wyłania się z tych relacji, przypomina najgorsze czasy diedowczyny, czyli nieoficjalnego systemu hierarchii i przemocy w wojsku, ale z dodatkiem wojennej brutalności i presji mobilizacyjnej.
Diedowczyna, będąca odpowiednikiem polskiej fali, w rosyjskiej armii jest znana od czasów carskich. Jest dostosowana do rosyjskiej mentalności, bezwzględności i brutalności. Teraz jednak przekracza już znacznie ramy znane z poprzednich lat.
To nie tylko znęcanie się nad młodymi żołnierzami w jednostkach. Obecnie codziennością stało się także systemowe zmuszanie do podpisania kontraktów i wymuszanie łapówek za pozostanie na zapleczu frontu, czy odroczenie służby.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
"Zwykle tchórzy". Oto, dlaczego Trump skrócił termin Rosji
Według raportów Human Rights Watch, praktyka wymuszania posłuszeństwa przez bicie, głodzenie, odbieranie żołdu czy zmuszanie do upokarzających czynności trwa nieprzerwanie od dekad, ale obecnie skala jest znacznie większa. Na front trafiają tysiące zmobilizowanych bez przygotowania, a przemoc w koszarach stała się rutynowym narzędziem wymuszania dyscypliny, co wcześniej było incydentalne.
Przemoc na froncie
Z doniesień rodzin żołnierzy, przekazanych przez rosyjskie organizacje opozycyjne można się dowiedzieć, że na froncie i jego bezpośrednim zapleczu zdarzają się przypadki tortur, w tym rażenia prądem z akumulatora podłączonego do genitaliów, bicie metalowymi prętami, a nawet nieformalnych egzekucji za próbę dezercji czy odmowę wykonania absurdalnego rozkazu.
Niezależne organizacje starają się dotrzeć do społeczeństwa z przekazem, jaka jest obecnie sytuacja na froncie. Gulagu.net przytacza historię z 347. Pułku Strzelców Zmotoryzowanych. Żony i matki żołnierzy skarżyły się, że dowództwo wysyłało ich do szturmów bez jakiegokolwiek szkolenia, bez racji żywnościowych, dlatego część żołnierzy zginęła w pierwszych dniach walk.
Dziennik "The Sun" opisał z kolei historię żołnierzy z 54. Pułku Strzelców Zmotoryzowanych. Weterani przekazywali, że zmuszano ich do płacenia łapówek w wysokości 50 tys. rubli (ok. 2,4 tys. złotych) w zamian za pozostawienie na zapleczu frontu.
W jednostce miały też miejsce torturowanie przy pomocy elektrowstrząsów, bicie, "wiązanie jak psy" i tzw. zerowanie, czyli zesłanie na najbardziej niebezpieczny odcinek, jeśli nie zapłacili łapówki. Rodziny zaangażowały się w kampanię internetową przeciwko dowódcy, mjr. Oganesowi Petrosjanowi. To jednak niewiele dało. Alarmujące posty szybko znikają z sieci, a policja szuka ich autorów na podstawie artykułu o rozprzestrzenianiu fałszywych informacji na temat sił zbrojnych.
Tortury albo podpis
Raporty wolontariuszy i relacje z rosyjskiego Dalekiego Wschodu pokazują również system wymuszania złożenia podpisu pod kontraktem. Poborowi Jurij Wicynec, Danijar Kerejbajew i Denis Możajcew poinformowali w mediach społecznościowych, że wkrótce po przybyciu do 37. Brygady Strzelców Zmotoryzowanych w Kiachcie byli zmuszani do podpisania kontraktów zawodowych.
Według żołnierzy dowódca ich plutonu, podporucznik Bair Daszidorzhijew, zmusił ich do tego, grożąc wysłaniem do strefy przygranicznej w obwodzie kurskim, gdzie wówczas toczyły się zacięte walki. Wmówiono im, że jeśli podpiszą kontrakty, pozostaną w bazie i zostaną odesłani do domu po roku. Oczywiście tak się nie stało i finalnie znaleźli się w Donbasie.
Paweł Gałkin, poborowy z 8. Brygady Przeciwlotniczej z siedzibą w Ussuryjsku, również poinformował, że jego przełożeni naciskali, by podpisał kontrakt. On i jego kolega z wojska ostatecznie podpisali dokumenty, rzekomo pod groźbą więzienia, a nawet egzekucji w przypadku odmowy. W tych przypadkach skończyło się na groźbach.
W Tomsku żołnierza zasadniczej służby wojskowej rażono paralizatorem, aby zmusić go do podpisania kontraktu. Na Sachalinie 19-letni Danila Minjaiło zmarł z odwodnienia podczas ćwiczeń w skrajnej temperaturze, które musiał wykonywać za odmowę podpisania kontraktu. Pod Ługańskiem, oficer rezerwy, porucznik Kamil Zajnulin, był przetrzymywany w piwnicy w tzw. ośrodku dla odmówców, gdzie próbowano go zmusić do wyjazdu na front.
Sposób na utrzymanie frontu
Te przypadki tworzą obraz armii pogrążonej w chaosie moralnym i kadrowym. Rosyjskie dowództwo próbuje łatać front masową mobilizacją, ale wewnątrz jednostek panują warunki, które przypominają nielegalne obozy karne. Rosnąca liczba samobójstw i dezercji, opisywana przez Komitet Matek Żołnierzy, wskazuje, że przemoc staje się dla armii narzędziem utrzymania frontu, a nie wyjątkiem.
Dla Kremla oficjalnie problem nie istnieje. Rosyjskie ministerstwo obrony ignoruje raporty organizacji pozarządowych i rodzin. Jednak coraz więcej dramatycznych nagrań i świadectw przedostaje się do internetu, odsłaniając kulisy wojny, w której przemoc wobec własnych żołnierzy staje się codziennością.
W obliczu narastających strat i rosnącej desperacji rosyjska armia coraz częściej przypomina machinę represji skierowaną nie tylko przeciwko wrogowi, ale i przeciwko własnym ludziom.
Sławek Zagórski dla Wirtualnej Polski