Tomasz Wróblewski: Socjalistyczny zamach na Unię Europejską
Komisja Europejska rozwiała nam resztki nadziei, że Unia Europejska wyjdzie z Brexitu silniejsza i mądrzejsza. Wolna od rynkowego smędzenia Brytyjczyków, powraca do swoich radosnych modeli socjalistycznej sprawiedliwości. Przymyka oko na deficyt finansowy i walące się banki, chce za to zrównywać płace minimalne i ceny leków w całej Europie. Greków uczy jak produkować wino, a Polaków jak mianować sędziów. Jeżeli to prawda, że największe mocarstwa ginęły, żeby ratować twarz swoich ostatnich władców, to Jean-Claude Juncker ma właśnie szansę dołączyć do historycznej listy utracjuszy - pisze Tomasz Wróblewski dla WP.
02.08.2016 | aktual.: 23.08.2016 17:47
Zaledwie dzień po tym jak Komisja Europejska zdecydowała, że nie będzie karać Hiszpanii i Portugalii za notoryczne przekraczanie deficytem budżetowym 3 proc. PKB, Międzynarodowy Fundusz Walutowy (MFW) opublikował zadziwiający dokument, w którym przyznaje się do "utraty trzeźwego myślenia". Wewnętrzne dokumenty przestrzegające przed katastrofą strefy euro były zastępowane zewnętrznymi opracowaniami pisanymi pod obowiązującą ideologię - wyższości euro nad tradycyjnymi systemami monetarnymi. "Zbiorowa hipnoza" - jak ją nazwali autorzy raportu, opętała MFW. Obrona wspólnej waluty za wszelką cenę była obowiązującą strategią funduszu. Grecji, Portugalii i Irlandii pozwolono trzykrotnie przekroczyć dopuszczalny limit kredytu. Te trzy państw razem zaciągnęły 80 proc. wartości wszystkich pożyczek udzielanych przez MFW w latach 2011-2014. Często kosztem programów pomocy dla wielu państw w Afryce czy Ameryce Południowej.
Europa na skraju katastrofy
Broniono waluty, która sama w sobie była zagrożeniem dla świata, a jakby tego było mało, to przymykano oko na łamanie zasad bezpieczeństwa finansowego. W 2015 roku UE powiedziała sobie, że dalej tak nie można. Przyjęła Pakt Stabilności i Wzrostu, który ustalał granicę dopuszczalnego deficytu na poziomie 3 proc. PKB. Pamiętacie państwo procedurę nadmiernego zadłużenia, w którą wpadała Polska i dopóki nie obniżyła deficytu, nie mogła zakładać żadnych nowych wydatków. Otóż Hiszpania i Portugalia może zadłużać się dalej w nieskończoność. Jean-Claude Juncker ma poważniejsze sprawy na głowie, do których z pewnością nie należy ani deficyt, ani tragiczna kondycja europejskich banków. Przeprowadzone w zeszłym tygodniu stress testy nie dość, że oblały jeden włoski bank i dały fatalne noty trzem największym niemieckim bankom, to z założenia były tak skonstruowane, żeby nikomu nie robić przykrości. Ten model też już przerabialiśmy. Zaraz po kryzysie bankowym przeprowadzono stress test, który z zasady omijały słabe instytucje, a te, które były badane, bez trudu przechodziły przez ogromne dziury w sicie. Kilka miesięcy później rządy musiały wykupywać blisko 10 proc. tych banków.
Pamiętacie państwo te wszystkie nadzwyczajne posiedzenia Unii. Nocne loty do Brukseli, narady do rana wszystkich mądrych ludzi. Zapewnienia, że rzecz nigdy więcej się nie powtórzy. Potem zamrożenie banków na Cyprze, zablokowanie dopływu pieniędzy do Grecji, zabieranie oszczędności zwykłym ludziom, albo dramat Irlandii, która musiała zadłużyć swój naród, żeby wykupić nieodpowiedzialne inwestycje bankowe prowadzone w ich kraju przez brytyjskie i niemieckie banki.
Jeżeli to pamiętacie, to powinniście też pamiętać taki mały kraj jak Islandia, który odmówił brukselskiej chemoterapii. Zrezygnował z ambicji unijnych, pogonił, albo wsadził do więzienia kilku bankierów i nie przestraszył się pohukiwań Komisji Europejskiej. Banki straciły, a Islandia? W 2008 roku deficyt Islandii przekraczał 13 proc., był wyższy niż Hiszpanii (11 proc). Islandzka terapia sprowadzała się do klasycznej zasady - kto ma zbankrutować, niech bankrutuje. Nikogo nie będziemy ratować, niech rynek robi swoje. Ale KE wiedziała lepiej. Powstał ambitny projekt Unii Bankowej. We wrześniu 2012 roku powstała mapa drogowa dochodzenia do tej Unii. Potem, jak mnie pamięć nie myli, było jeszcze pięć pomniejszych dokumentów i dwa duże w 2015 roku, odnoszące się do idei stabilności finansowej. Ileż tam było mądrych słów i "instrumentów". Oczywiście żadnej Unii Bankowej nie ma.
Kiedy Islandia zamykała banki i wsadzała do więzień oszukańczych bankierów, Unia drukowała pieniądze. W sumie wypuściła ponad bilion euro pustego pieniądza, który miał pobudzić rynki i uratować banki. Dziś deficyt w Islandii wynosi 0,5 proc. PKB, co i tak jest pogorszeniem w stosunku do 2014 roku w którym wynosił 0,2 proc. Deficyt w Hiszpanii wynosi 5,1 proc., ale za to bezrobocie jest na poziomie 22 proc., podczas gdy w Islandii wynosi zaledwie 2.2 proc. Tak, dziesięć razy mniej. A banki jak zapadały się w beztroskim uzależnieniu od państwa, tak dalej zapadają się licząc na... No właśnie - nie wiadomo na co liczą.
Lewacka fantazja
Komisja Europejska nie ma alternatywnego scenariusza. Żadnego pomysłu jak nie wpędzić nas z powrotem w totalny kryzys. Przeciwnie, po Brexicie KE zdaje się robić wszystko, żeby przyśpieszyć ten proces. Uwolnieni od konserwatywnego smędzenia Brytyjczyków i ich wolnorynkowej obsesji, komisarze z czołowym etatystą Junckerem, mogą wreszcie puścić wodze swojej lewackiej fantazji. Chcą zrównywać ceny leków w całej Unii, niezależnie od rozpiętości zarobkowych poszczególnych państw. Zamrożony w kwietniu, na czas referendum w Wielkiej Brytanii pomysł wyrównywania płac minimalnych w całej Europie, Komisja znowu odmraża. Chce zmusić sześć państw, które nie mają minimalnej płacy do jej wprowadzenia, a te odstające od średniej unijnej, w tym Polskę, zmusić do jej podniesienia. Długo też nie nacieszyliśmy się myślą, że porozumienia paryskie pozwolą nam uniknąć drakońskich rygorów środowiskowych. KE już ma dla nas propozycję obniżenia emisji gazów cieplarnianych w przewozach, budowlance, rolnictwie o 7 proc. w stosunku do 2005 r. Niezależnie od ustaleń sprzed pół roku.
To prawda, że większość tych unijnych zapędów podyktowana jest interesami najpotężniejszych państw, a nie samą ideologią, ale wszystkie razem składają się na dość klarowny obraz Socjalistycznej Unii Europejskiej. Jakoś tak jest, że KE nie ma głowy do stress testów, naprawy euro, przestróg MFW popartych ostatnio badaniami i książką noblisty Josepha Stiglitza - "Euro. Czyli jak wspólna waluta zagraża przyszłości Europy". Stiglitz pisze o tragicznej pomyłce jaką było euro, z której Unia powinna jak najszybciej się wycofać dla swojego dobra.
Bruksela ma za to dużo czasu na interweniowanie w Polsce czy wprowadzanie zakazu oznaczania mleka specjalną etykietą - starsze niż cztery dni. Kilka państw południa przyjęło niegdyś takie przepisy, z uwagi na wysokie temperatury. KE w trosce o równe szanse niemieckich czy holenderskich mleczarni uznała, że zakaz łamie zasady konkurencyjności niezależnie od interesu konsumenta. KE nie zdołała jednak wydać do tej pory decyzji w sprawie Nord Stream 2. Woli zająć się liczbą sędziów w polskim Trybunale Konstytucyjnym, niż zająć stanowisko w sprawie notorycznych bombardowań cywilów w Syrii przez rosyjskie bombowce, albo prześladowań dziennikarzy w Turcji.
Zamiast jasnych zasad deportacji imigrantów, KE woli zająć się regułami obrotu winogronami na wyspie Samos. Czy greccy plantatorzy mają prawo sami produkować wino, czy powinni korzystać z pośrednika, który dalej sprzedaje winogrona producentom na całym świecie. To są problemy, które nurtują dziś najtęższe głowy w Unii Europejskiej. Jałowe rozważania, które co najwyżej wysysają energię polityczną, ale na pewno nie przybliżają nas do końca europejskiego gehenny. Co najwyżej budują ciśnienie przed kolejną i kto wie czy już nie ostateczną erupcją Unii Europejskiej.
Tomasz Wróblewski dla Wirtualnej Polski
Poglądy autorów felietonów, komentarzy i artykułów publicystycznych publikowanych na łamach WP Opinii nie są tożsame z poglądami Wirtualnej Polski. Serwis Opinie opiera się na oryginalnych treściach publicystycznych pisanych przez autorów zewnętrznych oraz dziennikarzy WP i nie należy traktować ich jako wyrazu linii programowej całej Wirtualnej Polski.