PublicystykaTomasz Wróblewski: debata wskazała zwycięzcę

Tomasz Wróblewski: debata wskazała zwycięzcę

Było całe mnóstwo zdań o racjonalności, o umiarze, ale zdania były tak zaokrąglone i wyzute z konkretów, że 25 października należy się spodziewać, że niezależnie od tego, kto wygra wybory, to rządzić będzie ta sama koalicja, co od lat - partia "Nie Da Się"- pisze Tomasz Wróblewski, redaktor naczelny "Wprost", w felietonie dla Wirtualnej Polski.

Tomasz Wróblewski: debata wskazała zwycięzcę
Źródło zdjęć: © PAP | Jacek Turczyk
Tomasz Wróblewski

Zgoda może i buduje, ale brak różnic na pewno rujnuje. Ośmiu kandydatów, osiem partii, z których sześciu przywódców pobierało lekcje z tego samego elementarza truizmów. Dwóch pozostałych - Korwin-Mikke z libertyńskich ulotek, a Paweł Kukiz - z notatek Korwina. Bardziej niż bezrefleksyjne formułki sztabowców i niezdarne złośliwości porażało to, co do czego kandydaci byli w pełni zgodni. Brak pomysłu na Polskę.

Przyjmijmy na chwilę, że to nie miał być test sprawności intelektualnej prowadzących, ich umiejętności zadawania problemowych i dociekliwych pytań. Ale jak na potrzeby tych kandydatów i tak wystarczali w zupełności. Kiedy rzecz zaczęła się naprawdę dłużyć, postanowiłem robić notatki. Wtedy miało być o emigrantach. Okazało się, że wszyscy nasi politycy chcieli, żebyśmy nie musieli wstydzić się za Polaków i żeby Niemcy nie mieli kogo wytykać palcami. "Trzeba ludziom pomagać", "trzeba się troszczyć", "trzeba myśleć o ludziach", "trzeba być solidarnym i my jesteśmy". Nie wiem, czy w dobrej kolejności przypisuje właściwe cytaty właściwym liderom, ale spisałem jak leciało: Kopacz, Szydło, Nowacka, Petru i Zandberg. Wyłączam z tej konkurencji Korwin-Mikkego, którego - jak podejrzewam - telewizja zaprosiła w swojej desperacji, żeby stworzył wrażenie debaty i jakiejś różnicy poglądów. Doceniam. Ale i tak cała impreza robiła wrażenie sztywnej akademii. Drobne uszczypliwości Kopacz z Szydło mieściły się w ramach
sztubackich docinek na wiecu na cześć demokracji.

To oczywiście nie znaczy, że kandydaci nie chcieli się różnić. A jakże. Bardzo się starali. W pierwszych 15 minutach z zapałem składali ręce, jak politycy z amerykańskiej telewizji. A to "w słupek", a to "w mnicha", "profesora" czy "darczyńcę". I nikt nie był w stanie wykonać tylu figur w 90 sekund, co Petru, ale wszyscy starali się wiernie powtarzać lekcję "Jak przywódca zachowuje się przed kamerą". W kwestiach polityki zagranicznej wszyscy chcieliby, żeby Polska była niezależna i współpracowała z Unią, ale do granic rozsądku. A aż trzech kandydatów stanowczo odżegnało się od machania szabelką. Każdy chciał wypaść jak przenikliwy Metternich, ale mam wrażenie, że wszyscy dostali przed debatą do przeczytania skrót ostatnich wiadomości zagranicznych z TVN24 i powtórzyli je zbyt wiernie. A Nowacka to chyba nawet czytała z tego samego promptera, co Gugała. Przynajmniej oczy latały jej na tej samej wysokości nad kamerą. Tak czy owak, politykę zagraniczną mamy jedną, od lewa do prawa, nie licząc Korwina i Kukiza
ściągającego z notatek.

W poszukiwaniach różnic programowych dałem sobie spokój z wicepremierem Piechocińskim, jedynym, który nie kandydował na premiera, tylko na koalicjanta. Zadał sobie spory trud, żeby każda jego wypowiedź pasowała do każdego tematu i mógł ją wypowiedzieć każdy z kandydatów, nie nadwyrężając swojej ideologii. No może z wyjątkiem Kukiza, który jak się okazało, cały czas chciał tylko przeczytać kawałek z Herberta.

Jedyne wypowiedzi polityków, w których pojawiały się konkrety, dotyczyły gospodarki. Nie żeby była jakaś diametralnie różna, ale była. Premier Kopacz może tu z godzinę mówić o tym, jak będzie działał nowy system podatkowy. I to faktycznie jest zajmujące, bo za każdym razem ten sam system jest inaczej skonstruowany. Ale to jedyna kreatywność podatkowa partii. Reszta sprowadza się do odpowiedzialnego obniżania albo podnoszenia podatków. W taki sposób, że jak Nowacka podatki podniesie, to zaraz da tyle ulg, że znowu będzie mniej w budżecie. A jak Szydło obniży podatki, to zaraz tyle nałoży sprawiedliwych wyrównań dla banków i korporacji, że znowu w budżecie zrobi się więcej. Zauważyłem, że szczególnie nasze panie: Kopacz, Szydło i Nowacka ukochały sobie tę arytmetykę. Miller, Tusk i Kaczyński muszą być dumni ze swoich dziewczyn.

Dla zewnętrznych obserwatorów najważniejsze jest jednak nie dodawanie i odejmowanie, ale to, że politycy nie planują żadnych zmian strukturalnych w finansach. Nic dziwnego, że nikt nie rozumiał, o co chodziło Kukizowi z tymi pytaniami ustrojowymi. Bo nikt też się tym nie zajmował. Służbę zdrowia, którą politycy chcą ostatecznie zniszczyć, będą dalej zadłużać w imię - oczywiście - troski o pacjenta. Żadnej prywatyzacji, żadnych prywatnych ubezpieczeń. Co najwyżej, sprawdzone od lat żonglowanie i mnożenie skrótów państwowego funduszu zdrowia NFZ.

Jaki politycy mają pomysł na fatalny stan finansów publicznych? Nikt nie zaproponował ograniczenia wydatków. Wszyscy byli zgodni, że będą ścigać tych, którzy mogliby płacić więcej podatków, a nie płacą. Czyli jeszcze więcej urzędników skarbowych w działaniu. Jaki politycy mają pomysł na rozruszanie przedsiębiorczości? Należy mądrze zarządzać, co premier Kopacz, w imieniu swojej doświadczonej w tym względzie formacji, powtórzyła kilka razy. Z wyjątkiem Korwina, nikt nie zaproponował drastycznych cięć wydatków, ograniczenia liczby ministerstw, agencji, spółek skarbu państwa. Oczywiście, było całe mnóstwo zdań o racjonalności, o umiarze, ale zdania były tak zaokrąglone i wyzute z konkretów, że 25 października należy się spodziewać, że niezależnie od tego, kto wygra wybory, to rządzić będzie ta sama koalicja, co od lat - partia "Nie Da Się".

Tomasz Wróblewski dla Wirtualnej Polski

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (248)