Tomasz Łabuszewski: Witold Pilecki nie poszedł na układ z bezpieką
W śledztwie rotmistrz Witold Pilecki cały czas toczył z resortem bezpieczeństwa walkę, biorąc całą odpowiedzialność na siebie. Zastosował taktykę "wypalania śledztwa", kierując uwagę śledczych na to, co i tak już wiedzieli. Nikomu nie zaszkodził - mówi dr Tomasz Łabuszewski z IPN.
25.05.2013 | aktual.: 25.05.2013 18:26
65 lat temu, 25 maja 1948 roku, został stracony rtm Witold Pilecki. Za co skazano go na śmierć?
Dr Tomasz Łabuszewski: Dwukrotną karę śmierci otrzymał za działalność szpiegowską na rzecz obcego państwa. Został skazany z artykułu 7 dekretu o przestępstwach szczególnie niebezpiecznych w okresie odbudowy państwa oraz z artykułu 13 tegoż dekretu - za rzekome planowanie zamachów na czołowych funkcjonariuszy Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego. Podczas procesu, przyznając się do kierowania zorganizowaną przez siebie siatką wywiadowczą, Witold Pilecki wyraźnie wskazał jednak, iż jego celem nie było działanie na zlecenie obcego państwa, tylko na rzecz państwa polskiego. Był bowiem oficerem Wojska Polskiego - 2 Korpusu.
Jakie obce państwo miał na myśli oskarżyciel?
- Polski rząd na emigracji był traktowany przez władze komunistyczne jako agenda wywiadowcza Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych. Ten pogląd tak się utrwalił, że jeszcze w 1989 roku, gdy prezes Towarzystwa Opieki nad Oświęcimiem wystąpił o anulowanie wyroku wydanego na Pileckiego, Naczelna Prokuratura Wojskowa stwierdziła, że nie ma podstaw do wycofania zarzutu o szpiegostwo.
Jakie materiały i informacje przekazywała do 2 Korpusu grupa Pileckiego?
- Zbierała informacje z różnych dziedzin - gospodarczej, społecznej, politycznej, dotyczące struktur legalnych i nielegalnych, m.in. PSL i konspiracyjnego PPS-WRN. Pileckiemu dostarczali wiadomości m.in. byli żołnierze AK i członkowie Delegatury Sił Zbrojnych. Zbierano także informacje dotyczące resortu bezpieczeństwa. Biorąc pod uwagę działalność agenturalną osób, które je dostarczały, należy domniemywać, iż były one jednak wcześniej specjalnie preparowane przez MBP.
Dość częstą praktyką w tamtym czasie było oskarżanie o przestępstwa niepopełnione. Czy z taką sytuacją mamy do czynienia w przypadku Pileckiego i jego grupy?
- Trzeba w tym miejscu powiedzieć o grze operacyjnej resortu bezpieczeństwa. Siatka Witolda Pileckiego była przedmiotem takiej gry co najmniej przez kilka miesięcy poprzedzających aresztowania.
Już we wrześniu 1946 roku Tadeusz Płużański, jeden z członków siatki Pileckiego, nawiązał kontakt z człowiekiem posługującym się dwoma nazwiskami - Stanisław Kuchciński i Stanisław Żakowski (oraz pseudonimami: "Bigiel", "Podkowa", "Brzeszczot" i "Leszek"), który od wiosny 1945 r. był członkiem siatek wywiadowczych - najpierw Obszaru Centralnego Delegatury Sił Zbrojnych, a następnie Zrzeszenia WiN. Według wszelkiego prawdopodobieństwa był on oficerem operacyjnym resortu bezpieczeństwa na tzw. nielegalnym etacie.
Od tego momentu siatka Pileckiego zaczęła być rozpracowywana. Dwóch jej członków: Tadeusz Płużański oraz Makary Sieradzki, znalazło się pod stałą obserwacją funkcjonariuszy komunistycznej "bezpieki". Co znamienne, ów oficer operacyjny MBP w końcu roku 1946 zaczął poprzez Płużańskiego sugerować Pileckiemu konieczność przeprowadzenia akcji likwidacyjnych czołowych funkcjonariuszy MBP. Trudno nie uznać tego za prowokację szczególnie groźną w kontekście wiedzy na temat broni zachowanej przez Pileckiego. Stwarzało to idealną wręcz możliwość włączenia zarzutu dotyczącego przygotowywania zamachów do aktu oskarżenia. I tak też się stało. Chciano bowiem pokazać grupę Pileckiego nie tylko jako siatkę szpiegowską, ale i terrorystyczną.
Czy Pilecki dał się sprowokować?
- Nie, odrzucił podsuwane mu sugestie dokonywania zamachów. Uważał, że ma do wypełnienia inną misję - wywiadowczą, która została precyzyjnie określona przez dowództwo 2 Korpusu. Nie przewidywała ona działalności dywersyjnej. Zachowanie broni przez Pileckiego wynikało bardziej z kwestii sentymentalnych niż bojowych.
Dlaczego w maju 1947 roku przerwano grę operacyjną, dokonując aresztowań członków grupy Pileckiego?
- Najprawdopodobniej zaszło coś, czego do końca nie wiemy i co zdecydowało, że siatkę trzeba było rozbić. Mimo że cel gry operacyjnej - opanowanie tras przerzutowych na Zachód i wprowadzenie tą drogą agentury do 2 Korpusu - nie został osiągnięty.
Być może dwaj agenci, którzy dostarczali informacji o siatce, na skutek "zwinięcia" w styczniu 1947 r. przez MBP III Zarządu Głównego Zrzeszenia WiN, zostali zagrożeni dekonspiracją. W tej sytuacji resort bezpieczeństwa zmuszony był zrobić wszystko, by zapobiec ewentualnej ucieczce Pileckiego i jego ludzi z kraju. Stanisław Kuchciński tymczasem "rozpłynął się". Miał on rzekomo zostać zabity podczas likwidacji grupy Pileckiego, co należy odczytywać jako typowe "przykrycie" agentury.
30 kwietnia 1947 roku Kazimierz Czarnocki, agent który rozpracowywał III Zarząd Zrzeszenia WiN, przygotował notatkę dla swych mocodawców informującą także o siatce "Witolda", o tym kim są jej członkowie i kim jest "Witold". Czarnocki został już zdekonspirowany przez Wincentego Kwiecińskiego - prezesa III ZG Zrzeszenia WiN. I on także, wyprowadzony z kombinacji operacyjnej, przepadł bez śladu.
Witold Pilecki został aresztowany 8 maja 1947 roku, najprawdopodobniej na ulicy. Od razu zawieziono go do gmachu MBP przy Koszykowej. W tym czasie - bez jego udziału - dokonano też pierwszej rewizji w jego mieszkaniu przy ul. Skrzetuskiego, rekwirując ponad 90 stron dokumentacji organizacyjnej. Co warte odnotowania, protokół rewizji osobistej Pilecki podpisywał jeszcze konspiracyjnym nazwiskiem - Roman Jezierski, podczas gdy pierwszy protokół przesłuchania zawierał już jego pełne dane. Aresztujący go funkcjonariusze bezpieki wiedzieli więc dokładnie z kim mają do czynienia.
Jaką postawę przyjął Pilecki w śledztwie?
- Czytałem wiele protokołów śledztw prowadzonych przez resort bezpieczeństwa w tym czasie i nie natrafiłem na przypadek, by ktoś z aresztowanych milczał. Oznaczało to bowiem nic innego jak tylko szybkie zakatowanie na śmierć. Witold Pilecki był przeszkolonym oficerem wywiadu i już podczas pierwszego przesłuchania musiał zorientować się co do zakresu wiedzy o nim i jego współpracownikach, jaki już posiadają śledczy. Podjął więc grę z nimi, którą można nazwać taktyką "wypalania śledztwa".
Uznał, że należy pokazać "dobrą wolę" i skierować uwagę śledczych na to, co oni i tak już wiedzieli lub co znajdowało się, dzięki przejętym materiałom i dokonanym aresztowaniom, dosłownie w zasięgi ich ręki. Dlatego poinformował o skrytce w jego domu, w której były materiały związane z działalnością siatki wywiadowczej. O swojej współpracowniczce Marii Szelągowskiej mówił podczas pierwszego przesłuchania jako o pomocy kancelaryjnej, która przepisywała meldunki, podczas gdy była ona etatowym pracownikiem wywiadu. Starał się ewidentnie pomniejszyć jej rolę.
Podczas pierwszych przesłuchań Pilecki nie mówił nic o trasach przerzutowych. Starał się wyraźnie bagatelizować swoją działalność - mówił wręcz o pozorowaniu pracy wywiadowczej. Oczywiście, mogły powstać różne opinie na temat zakresu informacji, jakich udzielał. Według doniesień agenta celnego Płużański żalił się jednego dnia na Pileckiego, że mówi za dużo. Ale w kilka dni później ten sam agent donosi, że Płużański twierdzi: ze strony Pileckiego toczy się gra, a ujawniane informacje i tak zostałyby pozyskane przez śledczych. Trzeba dodać, że funkcjonariusze MBP starali się rozgrywać aresztowanych członków grupy Pileckiego przeciw sobie, informując jednego, że drugi powiedział o nim wszystko. Tymczasem część ich wiedzy pochodziła przecież od wspomnianych agentów.
Procesy przed komunistycznymi sądami miały być propagandowymi spektaklami. Jaki cel chciano osiągnąć w przypadku Pileckiego i jego współpracowników?
- Poza tym, że proces przedstawiał ich jako grupę szpiegowską i terrorystyczną, działającą na szkodę tzw. demokracji ludowej, oskarżeni powinni dodatkowo w ramach tego spektaklu potępić siebie i osoby, z którymi współpracowali. I do takiej roli był również namawiany Witold Pilecki. Nie zgodził się na to. Agent osadzony w celi donosił wprost, że Pilecki stwierdził, iż nie odegra roli Jana Rzepeckiego. Nie będzie potępiał swojej działalności niepodległościowej, nie będzie się kajał przed sądem.
Podczas śledztw prowadzonych przez oficerów MBP stosowano taktykę: złóż szczere zeznania, może uratujesz siebie, a przynajmniej swoich współpracowników. Czy zastosowano ją wobec Pileckiego?
- Moim zdaniem nie. To był człowiek o zbyt zasadniczym rozumieniu pojęcia honoru, by pójść na taki układ. Myślę zresztą, że tak czy inaczej zostałby zamordowany. Bez odpowiedzi pozostaje pytanie na ile jego śmierć była związana z ówczesnym premierem Józefem Cyrankiewiczem i jego rolą w Oświęcimiu. Nie mamy pojęcia, co wiedział o nim Pilecki. Nie indagowano go zresztą zbytnio o działalność w obozie. Pamiętajmy jednak, że akta, z którymi mamy do czynienia, nie muszą stanowić kompletu informacji ze śledztwa.
Jaka jest pana opinia o artykule prof. Andrzeja Romanowskiego, opublikowanym w "Polityce"? Twierdzi on, że Pilecki zeznawał bez przymusu, obszernie, szkodząc swoim współpracownikom, i że poszedł na współpracę ze śledczymi
- Żadne tezy profesora Romanowskiego nie znajdują potwierdzenia w zachowanej dokumentacji oraz relacjach świadków. Są po prostu nieprawdziwe. Dziwę się, jak osoba z tytułem naukowym mogła je sformułować na podstawie kilku stron dokumentów ze śledztwa, podczas gdy podstawowy zespół akt dotyczący Witolda Pileckiego liczy 22 tomy. Do tego trzeba dodać materiały dotyczące działań operacyjnych prowadzonych przez komunistyczną bezpiekę przeciw podziemiu niepodległościowemu - w tym przeciw siatce Pileckiego. Pokazują one m.in. zakres informacji, jakie resort bezpieczeństwa posiadał o niej i jej członkach. Nieprawdą jest, że ujawniając informacje o Marii Szelągowskiej, Pilecki zaszkodził jej w jakikolwiek sposób. Resort bezpieczeństwa wiedział o udziale Szelągowskiej w siatce. Powtórzę: Pilecki wyraźnie umniejszał jej rolę.
Nieprawdą jest też, że Pilecki informując o swojej "wtyczce" w MBP (nie podał wówczas żadnych konkretnych danych pozwalających na jej identyfikację), przyczynił się do śmierci tej osoby. Wacław Alchimowicz - bo o nim mowa - został aresztowany 5 maja 1947 r., a więc na cztery dni przed zatrzymaniem Pileckiego i zdążył już do tego czasu złożyć szczegółowe informacje na temat współpracy z jego grupą.
Dywagowanie czy Pilecki był torturowany czy nie, jest niegodne, wiadomo bowiem, że był torturowany. Mówił o tym on sam, jak również wiele lat później przesłuchujący go funkcjonariusz MBP Chimczak. Przypomnę tylko o pozrywanych paznokciach, o informacji przekazanej żonie, że Oświęcim przy metodach śledztwa stosowanych na Mokotowie to była igraszka.
Twierdzenie, że Pilecki w śledztwie przyjął łatwo sugestie oficerów MBP jest niczym nieumotywowane. Cały czas toczył z resortem walkę, biorąc całą odpowiedzialność na siebie. Zasadniczy cel, jakim było przejęcie przez resort bezpieczeństwa tras przerzutowych i wprowadzenie do 2 Korpusu agentów MBP, nie został osiągnięty, bo Pilecki nie poszedł na żaden układ ze śledczymi.
- Moim zdaniem tak. W pierwszym etapie ekshumacji wydobyto 118 szkieletów, zidentyfikowano osiem z nich. Ta identyfikacja pozwala określić czas wykopania jamy grobowej. Tam, gdzie znaleziono szczątki kapitana Stanisława Łukasika "Rysia", na 90 procent są też szczątki majora Hieronima Dekutowskiego "Zapory", ponieważ zostali zamordowani tego samego dnia, 7 marca 1949 roku. Teraz, biorąc za punkt wyjścia tę jamę, chodzi o uchwycenie ciągu chronologicznego, w jakim znajdują się inne jamy. Jeśli na przykład po lewej stronie od niej będą pochówki wcześniejsze, prowadząc ekshumacje w tym kierunku możemy dojść do jamy, w którą 25 maja 1948 roku wrzucono ciało rotmistrza Witolda Pileckiego.