Tomasz Janik: "Protesty wyborcze PiS, czyli tonący brzydko się chwyta" (Opinia)
Prawo i Sprawiedliwość złożyło do Sądu Najwyższego sześć protestów wyborczych, kwestionując prawidłowość wyborów do Senatu w okręgach, w których kandydaci PiS o włos przegrali z opozycją. Złośliwi mówią, że gdy okazało się, że żadnego senatora opozycji nie da się przekabacić na jedyną słuszną stronę, trzeba było spróbować innych metod, aby odbić Senat z rąk wrażych sił.
22.10.2019 | aktual.: 29.10.2019 12:41
Manewr z zaskarżeniem głosowania pozwala zrobić w białych rękawiczkach - w świetle prawa i rękoma sędziów - to, co wcześniej nie udało się w sposób nieformalny w politycznej, powyborczej kuchni. Można nawet próbować zrozumieć partię rządzącą, że stara się wszystkimi sposobami odwrócić los wyborów, niekoniecznie przy urnie wyborczej – w końcu prawo do złożenia protestu wyborczego ma każdy, nie tylko PiS, a przy odpowiedniej ilości głosów nieważnych i niewielkich różnicach pomiędzy kandydatami (jak to miało miejsce choćby w Koszalinie, gdzie Stanisław Gawłowski wygrał 320 głosami) teoretycznie może zdarzyć się niespodzianka.
Problem jednak leży zupełnie gdzie indziej, mianowicie w tym, kto te protesty wyborcze będzie rozpatrywał, a tutaj niestety brak jest elementarnych gwarancji, że zostanie to uczynione w sposób odpowiadający standardom demokratycznego państwa prawnego. Ważności wyborów nie będzie bowiem badał po prostu abstrakcyjny "Sąd Najwyższy", a dokładnie określone gremium - Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych, czyli nowy twór w SN, wymyślony przez PiS do zadań specjalnych – rozpoznawania protestów wyborczych, rozstrzygania o ważności wyborów i referendów czy rozpatrywania skarg nadzwyczajnych.
Trzeba pamiętać o jednej rzeczy - sędziowie tej izby zostali wybrani w sposób niezgodny z prawem i sędziami nie są. Zostali desygnowani przez organ, który tylko udaje Krajową Radę Sądownictwa (utworzony został na podstawie niekonstytucyjnej ustawy) i niemal wszyscy zostali nominowani przez prezydenta pomimo uchwały Naczelnego Sądu Administracyjnego zakazującej Andrzejowi Dudzie odbierania od nich ślubowania. Dzisiaj jednak orzekają w Sądzie Najwyższym jakby nic się nie stało, a reszta prawniczego świata zastanawia się, jak traktować ich orzeczenia – jako istniejące czy też jedynie wirtualne.
To olbrzymie zagrożenie dla polskiej praworządności, ponieważ jeśli wybory miałyby być unieważnione przez sędziów, co do których są, używając eufemizmu, "wątpliwości co do legalności ich wyboru" (a mówiąc wprost – zostali wybrani nielegalnie i sędziami nie są), doprowadziłoby to do niespotykanej eskalacji napięcia i awantury, jakiej jeszcze chyba w polskiej polityce nie było. Sekretarz Wiosny Krzysztof Gawkowski mówi wręcz, że wniosek PiS "ma charakter działania grupy przestępczej", a Michał Kamiński o "zagrożeniu dla polskiej demokracji".
Oczywiście, nawet jeśli któryś z protestów wyborczych będzie uzasadniony, nie oznacza to jeszcze unieważnienia i powtórki wyborów do Senatu w tym okręgu. Uchybienia w głosowaniu zdarzają się zawsze – cztery lata temu dwadzieścia siedem protestów wyborczych Sąd Najwyższy uznał za zasadne, a jednak obyło się bez ponownego głosowania. Tylko raz, w 2005 roku, SN nakazał powtórzyć wybory – w okręgu częstochowskim na kartach wyborczych do Senatu nie znalazły się nazwy komitetów wyborczych, co rzeczywiście mogło zdezorientować wyborców, mogących nie wiedzieć, na jaki komitet wyborczy oddają swój głos.
Zobacz także
Czy może zatem dojść do sytuacji, w której nielegalni sędziowie w sposób bezprawny unieważnią legalne wybory? Niestety, nie jest to wykluczone. Co gorsza, wówczas zarówno kandydaci, których wybór został zakwestionowany, jak i ich wyborcy będą musieli jakoś do tego rozstrzygnięcia się odnieść - każde orzeczenie dotyczące legalności wyborów będzie pewnym faktem w przestrzeni publicznej, którego nie da się zupełnie zignorować, nawet wiedząc, jaką wadą prawną byłoby obarczone.
Teraz Sąd Najwyższy ma trzy miesiące na przeanalizowanie skarg i wydanie orzeczenia. PiS domaga się dokonania oględzin kart wyborczych na rozprawie, porównania kart wyborczych z protokołami komisji oraz ponownego przeliczenia głosów (również na rozprawie). Nie do końca wiadomo, dlaczego głosy nieważne, gdyby okazały się jednak ważne, miałyby wskazywać kandydata Prawa i Sprawiedliwości, a nie opozycji. Niemniej od samego ponownego przeliczenia głosów nikomu krzywda się nie stanie. Gorzej będzie, jeśli po kolejnym rachowaniu okaże się, że wynik jest jednak inny, a zamiast o legalności wyborów, rozgorzeje dyskusja o legalności orzeczenia, którym legalność wyborów zakwestionowano. Tego, czy orzeczenia SN są ważne, czy nie, nie ma bowiem już kto stwierdzić.
Tomasz Janik dla WP Opinie. Autor jest adwokatem, członkiem Pomorskiej Izby Adwokackiej w Gdańsku