To wstrząśnie Polakami? Świat już o tym mówi
Wirtualna Polska dotarła do obszernego fragmentu książki Jana Tomasza Grossa i Ireny Grudzińskiej-Gross "Złote żniwa". Autorzy omawiają proceder rozkopywania terenów obozów zagłady przez okoliczną ludność, w poszukiwaniu pozostałych po zamordowanych Żydach kosztowności. Książka jeszcze nie pojawiła się księgarniach, a już wywołała ogromne kontrowersje, i to nie tylko w Polsce. Spory wokół "Złotych żniw" opisał brytyjski dziennik "The Independent" stwierdzając, że "nowa książka oburzyła polskich nacjonalistów odsłaniając powszechność plądrowania żydowskich grobów".
10.02.2011 | aktual.: 10.02.2011 17:09
Autorzy "Złotych żniw" na wstępie fragmentu pt. "Co się działo na terenie obozów zagłady zaraz po wojnie", który otrzymała Wirtualna Polska, podkreślają, że pierwsza wizytacja terenach obozu zagłady w Treblince odbyła się jeszcze w 1944 roku i dokonała jej Polsko-Radziecka Komisja dla zbadania zbrodni popełnionych w obozie koncentracyjnym na Majdanku. Mimo sprawozdania, w którym uczestnicy postulowali, żeby "zebrać i zachować dokumenty znajdujące się na tym terenie, odkopać wspólne groby w celu ujawnienia tajemnicy dokonanych tam zbrodni niemieckich", nie zrobiono bardzo niewiele, by zabezpieczyć teren obozu.
"Doły miały nawet 10 metrów głębokości"
"Przez następne lata nie zrobiono w tej sprawie zupełnie nic, oprócz tego, że w 1947 roku wokół terenu obozu postawiono płot (sic!). Także późniejsze apele o zabezpieczenie tego obszaru, ponawiane co pewien czas, pozostawały bez skutku" - czytamy w książce. Upamiętnienie obozów zagłady - Treblinki, Bełżca, Sobiboru i Chełmna, nastąpiło dopiero w latach 60.
Tymczasem na terenie obozu w Treblince dochodziło do niechlubnego procederu eksploatacji popiołów pomordowanych Żydów. Według przytoczonej w "Złotych żniwach" relacji z września 1945 roku, w miejscu, gdzie znajdował się obóz, pole zostało kompletnie przekopane przez okoliczną ludność, a w niektórych miejscach doły miały 10 metrów głębokości. Niekiedy widniały w nich szczątki ludzkie.
"Pod każdym drzewkiem były otwory wykopane przez poszukiwaczy złota, brylantów. Odór trupi i gazu tak nas odurzył, iż poczęliśmy z kolegą wymiotować i uczuliśmy drapanie niesamowite w gardle (...) Dla skopania terenu tego, mającego jakieś dwa kilometry kwadratowe, musiało tam pracować tysiące ludzi, gdyż ogrom rozkopanych dołów jest kolosalny (...) ludność wzbogacona złotem wykopanym z grobów rabuje, robiąc napady nocne na sąsiadów, tak że mieliśmy ogromnego stracha, gdyż w jednej chałupie, oddalonej od chałupy, w której myśmy nocowali o kilkanaście metrów, przypiekano kobietę na ogniu, zmuszając ją w ten sposób do wydania miejsca przechowywania przez nią złota i kosztowności - pisali Michał Kalembasiak i Karol Ogrodowczyk, na których powołują się autorzy "Złotych żniw".
"Proceder trwał całe lata"
Innym świadectwem procederu w Treblince przywołanym przez Jana Tomasza Grossa i jego małżonkę, to książka "Polskie Kolorado, albo gorączka złota w Treblince". Autorzy sugerują, że w tytule zamiast "Kolorado", miało być zapewne "Eldorado". "Tak samo Józef Kermisz, parokrotnie wizytujący obóz, pisał o ludności okolicznej, która 'całymi gromadami dokonywała na piaszczystym gruncie rozkopów'. Wspominał też 'maruderów sowieckich', którzy odpalali na terenie obozu materiały wybuchowe, 'bomby, pochodzące z lotniska Ceranów', tworząc w ten sposób 'olbrzymiej wielkości doły (...). W dołach tych pełno było czaszek ludzkich, kości oraz niestrawionych jeszcze przez ziemię szczątków'" - przytaczają kolejną relację autorzy "Złotych żniw".
Według świadków teren obozu zagłady w Treblince przekopywało naraz nawet do kilkuset osób, a proceder ten miał trwać "nieprzerwanie przez dziesiątki lat". Pierwsze prace porządkowe w tym miejscu zaczęły się dopiero w 1958 roku i podczas tych czynności do poszukiwaczy dołączali robotnicy, a nawet milicjanci.
Jak piszą autorzy, podobnie wyglądała sytuacja w Bełżcu, jednak z tą różnicą, że tam przekopywanie terenu zaczęło się jeszcze podczas okupacji. W sprawozdaniu z oględzin terenu przez komisję, która odwiedziła Bełżec 10 października 1945 roku, napisano m.in, że "rozkopanie terenu obozu dokonane zostało przez okoliczną ludność poszukującą złota i brylantów, pozostawionych przez zamordowanych żydów (tak w oryginale).". W Bełżcu milicja starała się przepędzać kopaczy, jednak było to zadanie bardzo trudne, bo zaraz zjawiały się nowe grupy.
Osoby przekopujące tereny obozów zagłady w poszukiwaniu kosztowności miały pracować zazwyczaj same, ponieważ szczęśliwy znalazca mógł paść ofiarą napadu ze strony innych kopaczy. Zdarzało się, że zabierano wykopane czaszki do domu, by tam móc "spokojnie je obszukać". Niektórzy nawet zatrudniali innych do pracy. Właściciel cegielni w Bełżcu miał na przykład ekipę "szambonurków", którzy przeszukiwali okolice obozowej latryny. "Najprawdopodobniej zdesperowani Żydzi, którzy się domyślili, co ich czeka, w ostatnim geście oporu wrzucali tam kosztowności, zamiast je oddać, jak mieli nakazane, w 'depozyt' swoim oprawcom" - czytamy w "Złotych żniwach".
"Niczym gorączka złota na Dzikim Zachodzie"
Grossowie przytaczają opinię byłego pracownika Państwowego Muzeum Oświęcim-Brzezinka, zamieszczoną na jednym z forów internetowych, w którym przyrównuje on eksploatację popiołów pomordowanych żydów do gorączki złota na Dzikim Zachodzie. "Proceder ten polegał na tym, że pod osłoną nocy pakowano worki z prochami na jakiś środek transportu, a później płukano w Wiśle. Tak! Dokładnie tak jak podczas gorączki złota na dzikim zachodzie. (...) Nie jest tajemnicą, że całe Puławy, Harmęże i połowa Brzezinki wybudowana jest za żydowskie złoto" - napisał anonimowy internauta.
Na koniec opublikowanego fragmentu autorzy "Złotych żniw" przywołują dziennik leśnego oddziału działającego na Podlasiu po zakończeniu wojny, w którym widnieje wzmianka o ściąganiu swoistej "kontrybucji" z miejscowej ludności przekopującej mogiły pomordowanych Żydów. "W ten sposób resztki 'żydowskiego złota', które nie trafiły do skarbca Rzeszy, za pośrednictwem kopaczy zasilały po wojnie budżet antykomunistycznego podziemia. Plądrowanie własności żydowskiej było istotnym elementem cyrkulacji dóbr, składnikiem struktury życia społeczno-ekonomicznego na tych terenach, a tym samym faktem społecznym, nie zaś aberracyjnym zachowaniem grupki zdemoralizowanych indywiduów" - konkludują Grossowie w "Złotych żniwach".
Fragmenty książki Jana Tomasza Grossa i Ireny Grudzińskiej-Gross "Złote żniwa" publikujemy dzięki uprzejmości Wydawnictwa Znak, którego nakładem tytuł ma pojawić się w polskich księgarniach 10 marca