To "sztuczne" robienie polityki i dzieci
- Jeśli wygrają zwolennicy in vitro, to nastanie "cywilizacja śmierci", jeśli wygrają przeciwnicy, to odbierzemy jedną z szans na posiadanie potomka osobom, które w tradycyjny sposób nie mogą mieć dzieci. Jeśli zaś wybierzemy jakąś formę pośrednią to otrzymamy "zgniły kompromis" - pisze w felietonie przesłanym do Wirtualnej Polski Rafał Wonicki.
"Zabójcy i zabójczynie"; stają naprzeciw heroicznych obrońców życia albo obrońcy szczęścia i zwolennicy rozsądku - naprzeciw ograniczonych światopoglądowo "religijnych dewotów". Tak w zasadzie można streścić, potoczne i podsycane przez media oraz polityków, dwie strony sporu o formę regulacji procedury in vitro i jej finansowanie.
Każde rozstrzygnięcie w kwestii in vitro będzie niezadowalające
Właśnie finansowanie i regulacja były celem prac parlamentarnych, choć te dwie kwestie szybko zgubiono we wrzawie polityczno-medialnej. Kwestia finansowania jest ważna dla budżetu i polityki prorodzinnej (również zapisanej w konstytucji), a kwestia regulacji procedury jest ważna z punktu widzenia standardów prawnych UE. Zagadnienia te wszystkie partie polityczne wykorzystały do kontynuacji dawnego sporu światopoglądowego na temat dopuszczalności aborcji w nowej odsłonie, przekształcając spór o fakty i kwestię porządku prawnego w spór światopoglądowy.
Jak to ze sporami światopoglądowymi bywa, są one w większości przypadków nierozstrzygalne w wyniku dyskusji i perswazji, ponieważ założenia przyjęte przez zwolenników każdej ze stron sporu są podstawowymi fundamentami ich myślenia, związanymi z wartościami i preferencjami, przez które oceniają oni wydarzenia.
Fundamentów łatwo się nie zmienia. Ich naruszenie powoduje dyskomfort, a uzasadnione przekonanie o swojej racji, dobru oraz słuszności swoich sądów, ma każda ze stron. Jakiekolwiek więc będzie rozstrzygnięcie w kwestii in vitro, będzie ono niezadowalające dla części społeczeństwa. Jeśli wygrają zwolennicy in vitro, to nastanie "cywilizacja śmierci", jeśli wygrają przeciwnicy, to odbierzemy jedną z szans na posiadanie potomka osobom, które w tradycyjny sposób nie mogą mieć dzieci. Jeśli zaś wybierzemy jakąś formę pośrednią to otrzymamy "zgniły kompromis".
Nie ma więc mowy o sytuacji, gdzie strony sporu dojdą do wspólnego uzgodnienia np. mrozić tylko co drugi zarodek, albo skazywać zaocznie na karę grzywny lekarza, któremu obumarły zarodki. Kompromis w kwestiach światopoglądowych jest niemożliwy, a racjonalność mocno wątpliwa, gdy kluby parlamentarne chcą wygrać i w tym celu wprowadzają dyscyplinę partyjną, zamiast pozwolić posłom głosować zgodnie z tym, jak dyktuje im ich sumienie i własny rozsądek. A przecież polityka to właśnie sztuka szukania kompromisu, kwestia ucierania interesów i dogadywania się. Politycy lekceważą opinię publiczną
Jednocześnie w demokracji jest to również uznanie racji większości w społeczeństwie. Politycy zaś broniąc swoich interesów lekceważą tym razem opinię publiczną. I tu leży sedno sprawy. Należy bowiem pamiętać, że większość osób, bo aż 73 proc. jak pokazuje sondaż CBOS-u, akceptuje ten sposób pomocy w staraniach o dziecko w przypadku związków małżeńskich. 58 proc. ankietowanych wyraża zgodę na posiadanie dzieci przez pary heteroseksualne, żyjące w związkach nieformalnych, a 43 proc. dopuszcza możliwość tego zabiegu wobec samotnych kobiet.
Jednocześnie aż 43 proc. respondentów zadeklarowało się jako katolicy i nie było przeciwnych wobec tworzenia dodatkowych zarodków jeśli zwiększa to szansę zajścia w ciążę. Jedynie 38 proc osób wierzących było przeciwnych takiej możliwości. Opinia publiczna nie jest więc tak podzielona, jak przedstawiają nam to media i próbują wmówić politycy.
I tu pojawia się ważny moment rozwiązywania kwestii spornych światopoglądowo w krajach demokratycznych o zacięciu liberalnym, do których Polska aspiruje. Po pierwsze,zgodnie ze standardami demokracji, należy w sprawach światopoglądowych i w regulacjach prawnych, które ich dotyczą, brać pod uwagę głos społeczeństwa.
Jeśli większość Polaków uważa, że in vitro to nie grzech ani zabójstwo, a zarodek to nie człowiek, to w zasadzie sprawa karania osób dopuszczających się tego zabiegu wydaje się przesądzona, mimo emocji z nią związanych i stanowiska episkopatu.
Po drugie, jeśli rząd nie miałby poparcia społecznego w tej sprawie, albo tak jak to ma miejsce teraz - gdy pojawiły się różne projekty, to można wybrać wariant pośredni, który zadowoli przynajmniej cześć opozycji parlamentarnej np. pobieranie i wszczepianie określonej ilości komórek rozrodczych, albo ograniczenie in vitro do związków małżeńskich. Arytmetyka parlamentarna jest bowiem bezwzględna.
Po trzecie, dostęp do samej procedury in vitro (niezależnie od tego czy będzie ona dofinansowywana czy nie) jest zgodny z liberalnym duchem umożliwiania obywatelom posiadanie potomstwa, pozostawiając w gestii ich sumienia, czy skorzystają z tej możliwości, czy nie. Jest to bowiem procedura medyczna, która ze względu na to, że dotyka wrażliwej społecznie kwestii początku życia, powinna być uregulowana, ale zakazywanie jej ogranicza prawo obywateli do starania się o potomstwo.
W całej tej burzliwej dyskusji, którą mamy obecnie w parlamencie i mediach, oraz tej, która pewnie nas jeszcze czeka, przydałaby się zatem przede wszystkim większa aktywność ekspertów, bioetyków i medyków. Społeczeństwu bowiem potrzebny jest ktoś, kto wytłumaczy, na czym metoda in vitro polega oraz zrównoważy głosy samych polityków, robiących siłą rzeczy - czy tego chcą czy nie - wokół tej sprawy medialny spektakl.
Rafał Wonicki, ISP PAN, IF UW, współpracuje z "Kulturą Liberalną".
Masz pomysł na ciekawy artykuł? Chcesz opublikować własny felieton? ** Zamieścimy Twój tekst w naszym serwisie!