"To są wiadomości, o których wie tylko policja i wywiady"
Skrajne ruchy prawicowe czy faszystowskie pojawiały się w Norwegii, gdy zaczęli do niej napływać imigranci; były marginalne gdyż spotykały się z bardzo dużym oporem społeczeństwa - powiedział były ambasador w Norwegii, skandynawista prof. SWPS Lech Sokół. Jak dodaje, trudno określić skalę ruchów prawicowych, faszystowskich czy rasistowskich. - To są wiadomości, o których wie tylko policja i wywiady - stwierdził.
23.07.2011 | aktual.: 23.07.2011 16:55
Sokół zaznaczył, że Norwegia uruchamiała olbrzymie programy pomocowe, dzięki którym imigranci mieli bardzo dobre warunki do startu, do integracji. Zaznaczył, że wraz z napływem imigrantów zaczął pojawiać się wobec takiej polityki opór.
- Był on na ogół ukryty ponieważ ludzie nie chcieli się z takimi poglądami identyfikować ani ich wyjawiać - zaznaczył. - Były ruchy skrajne, ale spotykały się z bardzo dużym oporem społeczeństwa. Ci ludzie nie śmieli manifestować swoich poglądów jasno - dodał.
Zaznaczył, że skrajne ruchy prawicowe, faszystowskie czy rasistowskie pojawiały się w sposób "dość marginalny i niejasny".
Podkreślił, że trudno powiedzieć, jaka w Norwegii jest ich skala. - To są wiadomości, o których wie tylko policja i wywiady - podkreślił. Dodał jednak, że są one problemem Skandynawii, którego nie można lekceważyć.
Pokreślił także, że Norweska Partia Pracy, której przewodniczącym jest premier Jens Stoltenberg nie była "przedmiotem szczególnej nienawiści opozycji". - Norwegia jest krajem, który przez bardzo długi czas miał rządy mniejszościowe w koalicji z różnymi partiami. Socjaldemokracja odgrywała ważną rolę, miała oczywiście opozycję, nie budziła skrajnych poglądów - zaznaczył.
- Na tym tle tego typu zamach jest absolutnie przerażający - podkreślił.
Pytany, czy to koniec skandynawskiego mitu, zaznaczył, że "na pewno model skandynawski się kruszył. To wydarzenie było dla niego ciosem. Jakie będą skutki polityczne tego zamachu trudno w tej chwili powiedzieć" - podkreślił.
"Norwegia się zmieni". - Skończy się otwartość, zaufanie, obawiam się, że coś w tym bardzo sympatycznym społeczeństwie pękło i nie wiadomo czy kiedykolwiek da się zlepić - ocenił. - Pamiętajmy, że tam mieszka 4 mln 600 tys. osób - a Warszawa z okolicznymi miejscowościami to 3 mln - to jest ta proporcja - dodał.