PolskaTo nie on był agentem "Żurkiem"

To nie on był agentem "Żurkiem"

- Cieszę się, że po trzech latach starań już nie ciążą na mnie zarzuty współpracy ze służbami specjalnymi. To piękny dzień - nie krył uradowany 83-letni prof. Jan Rapacz. Krakowski sąd uznał, że naukowiec nie współpracował z Urzędem Bezpieczeństwa w Myślenicach i nie był tajnym agentem o ps. "Żurek".

23.12.2011 | aktual.: 27.12.2011 14:26

Jan Rapacz to immunogenetyk, absolwent dawnego Wydziału Rolnego Uniwersytetu Jagiellońskiego. W 1991 r. otrzymał zaszczytny tytuł doktora honoris causa Akademii Rolniczej w Krakowie (obecnie Uniwersytet Rolniczy). Na stałe mieszka w Stanach Zjednoczonych, gdzie prowadzi unikalne w skali światowej badania, które pozwoliły na opracowanie nowoczesnych leków antycholesterolowych. Jest też wykładowcą na Uniwersytecie Wisconsin-Madison.

Wyjechał z Polski w latach 60., ale przeszłość dopadła go w 2008 r., gdy historyk Grzegorz Baziur oskarżył go w III tomie "Krakowskiego Rocznika Historii Harcerstwa", że współpracował z komunistyczną bezpieką. Historyk znalazł informacje, że Rapacz miał zostać zwerbowany 29 stycznia 1954 r. przez funkcjonariusza Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Myślenicach jako TW "Żurek". Kilka lat później, już jako naukowiec, miał otrzymać pomoc bezpieki przy uzyskaniu rocznego stypendium naukowego w USA w 1961 r. Miała to być nagroda za "realizację zadań wywiadowczych".

Po tym artykule prof. Rapacz, chociaż nie pełnił żadnej funkcji publicznej i nie podlegał lustracji, zwrócił się do krakowskiego sądu z wnioskiem o autolustrację. Chciał oczyszczenia z zarzutów.

- Wielomiesięczna kwerenda w naszych archiwach pozwoliła odsłonić kulisy tej sprawy - potwierdza Łukasz Herjan, prokurator Instytutu Pamięci Narodowej. Okazało się, że w Lubniu koło Myślenic, z którego pochodzi Jan Rapacz, mieszkał mężczyzna o tym samym imieniu i nazwisku. I to on był agentem, który regularnie spotykał się z funkcjonariuszem UB. - Jan Rapacz złożył zgodne z prawdą oświadczenie lustracyjne, że to nie on współpracował z organami bezpieczeństwa PRL - mówił prokurator Herjan na procesie przed krakowskim sądem.

Na sali rozpraw nieoczekiwanie pojawił się również sam Rapacz. Średniego wzrostu, szczupły, siwiejący, mówiący łamaną polszczyzną. Przyjechał z USA z żoną Judith Rapacz-Hasler. Naukowcowi towarzyszył też syn Jan Rapacz junior, wykładowca Uniwersytetu Rolniczego w Krakowie. Po trwającej godzinę rozprawie sąd ogłosił wyrok oczyszczający profesora z zarzutu współpracy z UB.

- Sąd w tej sprawie oparł się na dowodach z dokumentów zgromadzonych w ośmiu tomach akt. Nie żyją już wszystkie osoby, które mogłyby być świadkami w tej sprawie - podkreślała sędzia Anna Bosak-Ziomek. Zmarli funkcjonariusze UB i SB, a także drugi Jan Rapacz, faktyczny agent Służby Bezpieczeństwa.

Z dokumentów wynika, że funkcjonariusz UB, który prowadził agenta "Żurka", spisywał relację nieżyjącego już Jana Rapacza syna Józefa, a wpisał dane Jana Rapacza syna Jana, czyli lustrowanego naukowca. Sąd przekonał zwłaszcza znaleziony w archiwach IPN życiorys prawdziwego agenta, który podał szczegóły życia odmienne od losów naukowca Rapacza.

Sąd nie dał natomiast wiary tym dokumentom, z których wynikało, że Jan Rapacz na początku lat 60. był tzw. kontaktem służbowym bezpieki ps "Jan".

- Sam lustrowany temu zaprzecza, nie żyje już funkcjonariusz służb prowadzący tego agenta. Nie ma dowodu, że te kontakty miały charakter tajny i świadomy - mówiła sędzia Bosak-Ziomek. Grzegorz Baziur przyznaje dziś, że się pomylił w sprawie Rapacza i zgadza się z wyrokiem sądu. - Stosowne wyjaśnienie zamieściłem w tym roku w tomie VII "Krakowskiego Rocznika Historii Harcerstwa" - potwierdza.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (5)