PolskaTo nie kokpit, to miazga

To nie kokpit, to miazga

Gdy patrzę na kokpit, który reporterom „Gazety Polskiej” udało się sfotografować z bliska, a właściwie miazgę, jaka po nim pozostała, nie odważyłbym się powiedzieć: w tym samolocie na pewno nie było eksplozji – tak mówi „Gazecie Polskiej” Ignacy Goliński, były członek Komisji Badania Wypadków Lotniczych (od 2002 do 2007 r.), pilot z 42-letnim stażem, sekretarz powołanej przez prokuraturę wojskową komisji odwoławczej rodzin ofiar katastrofy samolotu Casa, który rozbił się pod Mirosławcem.

To nie kokpit, to miazga
Źródło zdjęć: © Gazeta Polska

14.09.2010 | aktual.: 14.09.2010 09:47

– Na zdjęciach, które zrobili reporterzy „Gazety Polskiej”, widać, że komisja badająca przyczyny katastrofy nic nie zrobiła, wszystko „poszło na żywioł”. Przyszli tam jacyś ludzie z grabiami, zgarnęli drobniejsze szczątki na kupę i zostawili, wrak samolotu załadowali na ciężarówkę i zrzucili z boku płyty lotniska. To, jak postąpiono z wrakiem polskiego samolotu, co widać na zdjęciach, to skandal, świństwo – mówi ekspert. Jak podkreśla, od samego początku nie wierzy, że to śledztwo wyjaśni przyczyny katastrofy.

Ignacy Goliński jest ekspertem prawa lotniczego. Będąc członkiem komisji badania wypadków, zbadał 25 proc. katastrof, jakie wydarzyły się w czasie jego pracy. Ma duże doświadczenie. Trudno mu – jak mówi – mimo ogromu zniszczeń, jaki widać na zdjęciach wykonanych przez redakcję, wypowiadać się na temat okoliczności tej katastrofy, ponieważ części wraku zostały przemieszczone.

– Jednak gdy patrzę na kokpit, który reporterom „Gazety Polskiej” udało się sfotografować z bliska, a właściwie miazgę, jaka po nim pozostała, nie odważyłbym się powiedzieć: w tym samolocie na pewno nie było eksplozji. W swojej 42-letniej praktyce jako pilot, a potem członek Komisji Badań Wypadków Lotniczych, nigdy nie spotkałem się z samolotem, który byłby w tak strasznym stanie. A widziałem wiele samolotów po katastrofach.

Zastanawia mnie brak na zdjęciach szczątków samolotu trzeciego silnika. Silniki najczęściej zachowują się w całości, bo są zbudowane ze stali mocniejszej niż ta, z której powstają czołgi. Tu widać na jednej z fotografii tylko turbinę. Trzeci silnik powinien się zachować. Dziwne, że nie ma żadnych foteli, może je rozkradziono? W lotnictwie używa się terminu „twarde lądowanie” – jeżeli w przyziemiającym się samolocie przeciążenie przekroczy 2 g, to przy twardym lądowaniu golenie podwozia, do którego umocowane są koła, powinny przebić skrzydła. Tu – jak widać na zdjęciach – tak się nie stało. Gdyby przyziemiając, samolot uderzył kołami w błotnistą glinę, powinno to spowodować urwanie kół. Tu koła nie urwały się od goleni.

Cała ta katastrofa wygląda dziwnie od samego początku. To, że na miejscu nie było nikogo z komisji badania wypadków lotniczych, jest już bardzo zastanawiające. A powinni zjawić się natychmiast po tragedii. Skandalem jest, że nie zabezpieczono terenu po katastrofie. Gdy przyjeżdżałem do każdego wypadku lotniczego z ekipą badawczą, teren był ogrodzony taśmą przez policję, nikt nie miał prawa tam wejść oprócz ratowników, którzy sprawdzali, czy ktoś żyje. Wszystkie elementy wraku, cały teren katastrofy był przez nas dokładnie obfotografowany i sfilmowany, także obszar poza miejscem, gdzie leży wrak. Pamiętam wypadek pod Łodzią, gdzie znajdowaliśmy części 5 km od miejsca wypadku.

Źle się stało, że polska Komisja Badania Wypadków Lotniczych tego wypadku nie badała. Komisja lotnictwa państwowego też tą katastrofą się nie zajmuje, a o ile mi wiadomo, nie ma obecnie zleceń. Zastanawiające – dlaczego?

Leszek Misiak, Grzegorz Wierzchołowski

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)